12. Kimże będzie to dziecię? (Łk 1,57-66)
W przyjściu Jezusa na ziemię już objawia się Dzieło Zbawcze, które Bóg zaplanował i zapowiedział. W Jego Narodzinach już możemy świętować Zbawienie. Jego życie jest wielkim objawieniem Bożej miłości. Wszystko, co dotyczy Jezusa od samego Jego poczęcia, od pierwszego momentu Jego bycia na ziemi, wprowadza duszę w niezwykły wymiar Bożego życia, w wieczność. Gdy dusza rozważa poszczególne fragmenty życia Jezusa, gdy otwiera serce, już uczestniczy w wymiarze nieskończoności, wieczności i rozpoczyna życie wieczne. Spróbujmy więc zagłębiać się w wieczność, by zobaczyć powołanie każdej duszy do życia wiecznego.
W życiu każdego z nas jest obecny Bóg. Jego obecność jest pewnością. Inaczej nie istnielibyśmy. O tym że Bóg jest obecny w życiu każdego z nas, w każdym z nas, możemy usłyszeć w nauce Kościoła, czytać w mądrych książkach. Argumenty poparte są chociażby fragmentami z Pisma Świętego.
Bóg jest obecny. Skoro Bóg jest obecny w naszym życiu to dlaczego żyjemy tak, jakby żył On w oddaleniu od nas? Jakby nie żył przy nas, nie żył w nas ale w pewnej odległości? Dlaczego w duszach pojawiają się wątpliwości co do Jego życia z nami, w nas, co do Jego opieki i prowadzenia, co do Jego miłości? Gdy czytamy Pismo św. często myślimy sobie: Wtedy Bóg działał. Osoba, która żyła w czasach Jezusa, była naocznym świadkiem wydarzeń z Jego życia uzyskała szczególną łaskę, szczególne wyróżnienie. Dlaczego nie spojrzymy na siebie i nie zobaczymy obecności Boga każdego dnia przy nas? I znowu myśli biegną ku Jezusowi, który czynił cuda i ku tym, którzy wtedy żyli doświadczając tych cudów, chociażby do Apostołów. Czyżby teraz Jezus nie żył i nie był obecny w naszym życiu? Podziwiamy świętych i widzimy Bożą obecność w ich życiu, ale czy dostrzegamy obecność Boga w naszym życiu? Czy przyjmujemy tę obecność, jako coś, owszem pięknego, ale nie do końca spełniającego się? Zauważamy znaki u innych, dlaczego nie widzimy znaków obecności Boga w nas i naszym życiu? Spróbujmy zobaczyć coś, gdy mamy zamknięte oczy, dodatkowo przysłonięte rękami. Czy możemy coś zobaczyć? Czy można zobaczyć jak wygląda krajobraz mając oczy zamknięte? Czy można podziwiać cuda natury zasłaniając sobie oczy? Czy można zobaczyć słońce gdy uparcie się chowa głowę?
Bóg podczas tego Adwentu przyszedł do nas. Przyszedł z niezwykłym darem obecności Jezusa, maleńkiego Dzieciątka. Przyszedł ze wszystkim co ten dar niósł ze sobą, ze wszystkim. Bo to jest Król, więc Jego dary nie są marne i liche, ale są na miarę królewską. Otrzymaliśmy dar królewski, dlaczego zatem nie żyjemy od tego momentu jak król? Gdzie zachwyt i radość, że od tego momentu pojawił się w naszym życiu ktoś tak ważny? Czyżbyśmy zasłonili oczy? Czy serca zamknęliśmy? Jezus narodził się w nas i obecny jest w każdym momencie i sama Jego obecność niesie ze sobą łaskę i błogosławieństwo i przemienia nasze życie.
Żeby doświadczyć tej łaski i błogosławieństwa trzeba chociażby tak jak pastuszkowie pójść w nocy, pokłonić się Bogu i przynieść dary takie na jakie nas stać. Oni przynieśli to co mieli: ser, mleko, kożuch, wełnę. Nie stać ich było na niezwykłe dary królewskie, choć Jezus jest Królem. Oni są duszami maleńkimi, przynieśli mleko i ser. Ale przyszli i doświadczyli niezwykłej łaski Bożego Narodzenia, radości, która zaznaczyła się w ich sercach tak potężnie że przeze całe życie wspominali to spotkanie. I potem, gdy Jezus już był dorosły, niektórzy z nich poznali Go. A gdy umarł na krzyżu i zmartwychwstał, niektórzy z nich odkryli w Nim Mesjasza i cieszyli się, że wtedy przyszli do żłóbka. Wtedy to spotkanie wypaliło w nich znamię, dzięki któremu mogli rozpoznać w ukrzyżowanym Mesjasza, Zbawiciela, prawdziwego Boga. To spotkanie przemieniło ich życie. To nic, że nadal byli pastuszkami, że nadal żyli ubogo, nieoświeceni przez nikogo, pogardzani. W ich sercu był Bóg, byli już inni.
Otrzymaliśmy Boga, Jezus narodził się w nas. Czy to przemieniło nasze życie, czy otworzyliśmy się na tę Obecność, która w naszych rodzinach przemieniła życie? Czy zauważyliśmy ile sił otrzymaliśmy? Czy zauważamy, że ta Obecność pomaga nam w podejmowaniu codziennego trudu? Jezus nie przyniósł nam zmiany pracy, zmiany rodziny. Nie przyniósł nam doskonałych mężów czy doskonałej żony. On przyniósł co innego, przyniósł miłość, która jest potężniejsza ponad wszystko i w nas tę miłość złożył. Dlaczego ją zagrzebujemy w sobie gdzieś głęboko? My macie tą miłością żyć, a ona dokona zmian. Ta miłość chociażby teraz, podczas przygotowań, pomoże nam, doda sił, wskaże, co robić, a co można pozostawić. Poda właściwe myśli, właściwe słowa. Dlaczego nie zauważamy obecności Jezusa w naszym życiu, a jakże często narzekamy, że miało być tak pięknie, a jest tak jak było? Jezus narodził się bez względu na to czy my to zauważamy czy nie, czy Go przyjmujemy czy nie. Narodził się i jest obecny. Nasza codzienność jest nadal tą samą codziennością, z tymi samymi obowiązkami, radościami i trudnościami. Z tym samym cierpieniem, z tym samym problemem. Ale dana jest nam, naszym sercom miłość, obecność Boga, który jest wszechmocny. I to z naszych serc może popłynąć moc, miłość, pokój, przemiana! Z naszych serc! Tylko trzeba na to pozwolić, trzeba odjąć dłonie z naszych oczu, by zobaczyć obecność Boga. Trzeba otworzyć serca, by popłynęła miłość. Trzeba otworzyć się, by zobaczyć znaki i cuda, które Bóg chce dokonywać, dając nam moc do ich czynienia. Patrząc na Apostołów, po Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu, czy zauważamy gromy z jasnego Nieba, które dokonywałyby cudów? Nie. zauważamy Apostołów, którzy się modlą i którzy niosą Słowo Jezusa. I na Słowo Jezusa dzieją się cuda, ale Apostołowie muszą to Słowo wypowiedzieć. To oni mają żyć tym Słowem, miłością Jezusa, wiarą w Niego. Cuda i znaki nie dzieją się na zewnątrz nich, ale poprzez nich.
Więc otwórzmy serca, bo w nas jest Jezus, narodził się i nasza rzeczywistość może się zmieniać. I w naszej rzeczywistości mogą dziać się rzeczy niezwykłe. Ale:
- mamy pozwolić żyć Jezusowi w nas;
- mamy otworzyć się na Jezusa mieszkającego w nas, otworzyć oczy duszy;
- mamy podjąć trud życia życiem Boga;
- mamy przestać patrzeć przez pryzmat słabości, utyskiwań, narzekania;
- mamy przestać patrzeć na odległość naszych zmysłowych oczu, a przyjąć oczy Boże, które dają niezwykłą perspektywę. Dzięki temu spojrzeniu możemy przenikać w dal i widzieć istotę rzeczy każdego zdarzenia;
- mamy pozwolić na to, by rozwinęły się nasze skrzydła, które otrzymaliśmy od Boga.
Potrzeba byśmy otworzyli usta, jak zrobili to Apostołowie w Wieczerniku, by mogła z ich ust popłynąć piękna modlitwa uwielbienia w różnych językach. I mamy wyjść z Wieczernika i odważyć się otworzyć usta wobec innych i głosić tak, jak ogłosili oni. Czy teraz, otrzymawszy maleńkiego Jezusa w swoim sercu, czy otworzyliśmy się, aby obdarować Nim swoją rodzinę, swoich bliskich? Czy otrzymawszy Słowo pouczenia poszliśmy za nim odważnie, by je zrealizować tak, jak mówi Bóg? Czy trochę strachliwie wzięliśmy połowę tego Słowa, by jeszcze jedną trzecią z tego zrealizować, najlepiej w ukryciu, aby nikt nie widział. Aby doznawać życia Bożego w sobie, aby je zobaczyć, potrzeba odrobiny odwagi, by podjąć to Słowo i je zrealizować; by otworzyć serce, pozwolić Bogu oddychać w nas i żyć w nas. Trzeba się odważyć, pokonać swój strach, swoje lęki przeróżne, pozostawić swoje cierpienie, by zobaczyć, iż gdzieś tam za wzgórzem, które wydaje się największym, jest słońce, które wschodzi. Ale nam ta góra cierpienia przysłania wszystko. Trzeba ją wyminąć, obejść lub na nią wejść, aby zobaczyć że wschodzi słońce i zachwycić się tym wschodem. Zachwycić się słońcem, bo ono jest. I nie twierdzić, że są ciemności, bo się jest zamkniętym gdzieś w pokoju z zasłoniętymi oknami i ma się zamknięte oczy. Otrzymujemy tak wiele, tak wiele, a żyjemy tak, jakby były ciemności.
Podczas Mszy św. połóżmy swoje serce na Ołtarzu prosząc, by Bóg dał nam siłę, moc odwagę, byśmy wychodząc z tego wieczernika wyszli odważni, pełni pragnienia, by Jezus żył w nas, by On żył i był obecny w naszym życiu, w naszych rodzinach, w naszych środowiskach, by Jego moc, Jego miłość, Jego światłość, Jego pokój rozlewało się na wszystkich. By było zauważalne. Byśmy mieli odwagę dać innym to światło, pokój, miłość. Byśmy mieli odwagę przełamać swoje własne różne lęki, przejść ponad własne cierpienie, ponad własne słabości, byśmy w końcu wyszli poza własne „ja” i zaczęli żyć prawdziwie Bogiem.
Modlitwa po Komunii św.
Mój Jezu! Przychodzisz do mojego serca z zapewnieniem miłości, z zapewnieniem pokoju. Mówisz o tak cudownych łaskach i Twoim błogosławieństwie, które towarzyszy Twemu przyjściu. A ja cały czas zajęty swoimi sprawami nie potrafię podnieść się, przejść ponad tymi codziennymi trudnościami, aby zobaczyć Ciebie i doświadczyć Twojego błogosławieństwa. Tak bardzo, Jezu, tkwię we własnych problemach, tak bardzo jestem usidlony swoimi słabościami, tak bardzo zajęty różnymi sprawami, że one przysłaniają mi widok. Kiedy ogląda się coś z bardzo bliska wydaje się to wielkim. Trzeba stanąć z pewnej odległości z pewnej perspektywy spojrzeć, aby zobaczyć w sposób właściwy. Obdarowałeś mnie sobą, a ja nie przyjąłem Ciebie, bo zajęty byłem sobą. Nie potrafiłem przyjąć Twojej miłości, Twojego pokoju. Nie zauważyłem Twojej mocy, bo trwałem w swojej bezsilności, bo kurczowo się jej trzymałam.
Panie mój, chciałbym przyjąć Ciebie całym sercem. Chciałbym mieć siły, by pozostawić wszystko to co moje, co tak mnie więzi, trzyma przy ziemi, aby doświadczyć Twojej miłości, Twego pokoju, Twojej mocy. Chciałbym, Boże, uwolnić się od samego siebie, aby w końcu rozwinąć skrzydła i unieść się ku Niebu. Chciałbym, Jezu, proszę dodaj mi i sił i odwagi, aby w końcu porzucić to, co mi tak bardzo przeszkadza, co uniemożliwia prawdziwe spotkanie z Tobą. Dodaj mi sił, aby przejść ponad własne cierpienie, ponad własne słabości, aby dać się ponieść Twojej miłości, Twojemu Duchowi, aby dać się ponieść Twojemu Słowu. Proszę Jezu, dodaj mi sił i odwagi, aby pójść za Tobą.
***
Pragnę, Jezu, iść za Twoim Słowem, za Twoimi zapewnieniami, że jesteś we mnie, że Twoje życie jest we mnie, że wszystko co Twoje, jest we mnie. Więc chcę Jezu, chcę żyć Tobą, chcę widzieć Ciebie w mojej duszy, widzieć Ciebie – maleńkie Dziecię. Teraz, kiedy jest czas Twoich Narodzin, chcę pielęgnować Ciebie, małego Jezusa, wpatrywać się, trwać przy Tobie, przemawiać do Ciebie. Chcę, Jezu, zajmować się Tobą w moim sercu. Czyniąc zwykłe codzienne sprawy, obowiązki, robiąc to co jest koniecznością, chcę cały czas kierować swój wzrok ku Tobie, swoje serce, swoje myśli. Chcę, aby Twoja obecność była dla mnie najważniejsza, była ponad wszystko, ponad radość i smutek, ponad ból i cierpienie. Chcę Jezu!
Dziękuję Ci, że dajesz mi swoją obecność. Dziękuję Ci, że podpowiadasz mi jak to czynić. Dziękuję Ci, że dajesz mi siły aby przejść ponad samego siebie, by z Tobą się jednoczyć. Dziękuję Ci Jezu! Kiedy idę za Tobą, kiedy pokonuję samego siebie, kiedy przezwyciężam trudności, kiedy przyjmuję cierpienie godząc się na nie, o Panie, doświadczam zwycięstwa Twego we mnie. To jest niezwykłe, to jest cudowne.
Pragnę Boże, nieustannie doświadczać Twoich zwycięstw we mnie. Króluj we mnie, Jezu, panuj we mnie, Ty wszystko prowadź, wszystkim kieruj, zarządzaj mną jak zechcesz, wszystko Ci oddaję. Oddaję Ci prawo do dysponowania mną do woli, bo chcę, aby Twoje życie objawiło się we mnie. Chciałbym, abyś Ty żył we mnie, abym mógł zawołać, że oto nie ja żyję, ale Ty. O Panie, miłuję Ciebie, pragnę i tęsknię za Tobą.
***
Dziękuję Ci, Boże, za wszystko, za całe moje życie, za Twoją obecność w moim sercu i to wszystko co w nim dokonujesz. Dziękuję Ci za to zaproszenie do życia w zjednoczeniu z Tobą, za Twoje prowadzenie mnie ku temu życiu, za każde natchnienie i wskazanie, za każde pouczenie. Dziękuję Ci za każde doznanie, doświadczenie. Dziękuję Ci, Boże, za wprowadzenie mojej duszy w Twój świat, do Twego wnętrza, za wszystko co czynisz, za wszystko co rozumiem i czego nie rozumiem, za wszystko co jeszcze będzie. Za wszystko bądź uwielbiony! Za wszystko Ciebie miłuję! Za wszystko Ci dziękuję!
I proszę, abyś poprowadził mnie drogą całkowitego zawierzenia Tobie, całkowitego zdania się na Twoją wolę, abyś poprowadził mnie drogą miłości, doskonałej, ofiarnej; abyś poprowadził mnie tam gdzie chcesz. Pobłogosław mnie, Jezu.
Trzeba podjąć walkę, żeby właściwie wybrać
Bóg obdarowuje wspaniałymi darami. To człowiek często nie widzi lub też nie chce widzieć tych darów. Człowiek dokonuje wyboru: na co patrzeć, na co zwrócić uwagę, czym się zająć. W sobie trzeba podjąć walkę, żeby właściwie wybrać. To w sobie trzeba się przełamać, zwyciężyć. W sobie trzeba dokonać zmiany sposobu myślenia i patrzenia, aby w końcu wybierać Boga, który mieszka w duszy i aby z Nim wszystko czynić. Aby On był na pierwszym miejscu, aby był Najważniejszy, aby cokolwiek człowiek robi, odnosił do Boga; aby codzienność nie zasłoniła człowiekowi obecności Boga, która jest cudowną, niezwykłą. Jeśli dusza dokona właściwego wyboru, jeśli da się poprowadzić, żyje już inaczej. Żyje pięknie i doświadcza piękna.
Jeszcze raz przyjmijmy to zaproszenie kierowane do każdego z nas, byśmy zajęli się Jezusem. Gdy prawdziwie się Nim zajmiemy doznamy prawdziwych zwycięstw w swoim życiu, w swoim sercu.