Z Pieśni nad Pieśniami (1,7; 3,1-4)
O ty, którego miłuje dusza moja,
wskaż mi, gdzie pasiesz swe stada,
gdzie dajesz im spocząć w południe,
abym się nie błąkała
wśród stad twych towarzyszy.
(…)
Na łożu mym nocą szukałam
umiłowanego mej duszy,
szukałam go, lecz nie znalazłam.
Wstanę, obejdę miasto
po ulicach i placach,
szukać będę ukochanego mej duszy.
Szukałam go, lecz nie znalazłam.
Spotkali mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto.
„Czy widzieliście miłego duszy mej?”
Zaledwie ich minęłam
znalazłam umiłowanego mej duszy,
pochwyciłam go i nie puszczę,
aż go wprowadzę do domu mej matki,
do komnaty mej rodzicielki.
Komentarz: Dusza pragnie spotkania z Bogiem, pragnie doświadczenia obecności Boga. Samo to pragnienie już świadczy o tym, iż Bóg tę duszę pociągnął ku Sobie, że w jakimś stopniu dotknął jej i ona zaczęła pragnąć.
Kiedy dusza spotyka Boga, dotknięta zostaje Jego miłością. Ten dotyk miłości może być różny i w różny sposób doświadczany przez duszę, niemniej jednak zostawia on w duszy ślad. Mówi się nieraz o zranieniu miłością. Dusza taka zaczyna pragnąć Boga w sposób większy, bardziej intensywny. Tęskni za Bogiem. I wtedy prawdziwie dusza taka czuje się jak wysuszona ziemia, która przez wiele dni, tygodni, miesięcy nie doświadczała deszczu. Ziemia taka jest spękana, a jeżeli padnie na nią chociaż kropla wody natychmiast wsiąka w nią. Tak właśnie czuje się dusza, która tęskni za Bogiem, bo została zraniona miłością. Ona pragnie tego deszczu, a więc pragnie Boga, by On ją nasycił Sobą, by mogła całą sobą wchłonąć, zjednoczyć się z Bogiem. Spękana, wysuszona ziemia wchłania padające krople deszczu, cała nasiąka wodą. A różnego typu nasiona, które się w niej znajdują zaczynają żyć i bardzo szybko ziemia pokrywa się zielenią, bo wyrastają na niej różne rośliny. A jeśli na tej ziemi były już wcześniej jakieś rośliny, ale bardzo zmarniały z powodu braku wody, to gdy spłynie na nie deszcz, one też się odradzają. Ich zieleń staje się soczysta, świeża. Kwiaty podnoszą swoje głowy, rozchylają płatki, kwitną, a potem rośliny owocują. Ziemia taka, do tej pory sucha, spękana, staje się urodzajną. Staje się pełna życia. Przynosi też owoce, obfite plony.
Dusza zraniona miłością, stęskniona za Bogiem szuka Go, bo intuicyjnie zdaje sobie sprawę, że właśnie On i tylko On jest w stanie ją nasycić, napełnić, jest w stanie ją ożywić. Ona czuje, że tylko dzięki Niemu może prawdziwie żyć i przynosić owoce, stać się dokładnie tym, kim ją stworzył Bóg – piękną, życiodajną, pełną zieleni, kwiatów i owoców. Dlatego dusza wygląda swojego Boga i stara się Go zobaczyć wszędzie. Jej wzrok jest wyczulony i potrafi rzeczywiście widzieć we wszystkich stworzeniach przejawy Bożej obecności, Jego miłość i miłosierdzie. Gdziekolwiek spojrzy widzi, że to właśnie Bóg tędy przeszedł, bo kwitną kwiaty, bo listki rozwinęły się, bo urosły krzewy, bo drzewa wydały owoce. Ona widzi w każdym przelatującym ptaku obecność Boga, który pobudził te ptaki do życia. Ona słysząc ich śpiew cieszy się, bo dobrze wie, iż to śpiew na cześć Pana, na cześć jej Oblubieńca. A kiedy czuje delikatny powiew wiatru, cieszy się, bo wie, że to Duch Boży tchnie, że to Bóg ją owiewa, otacza i obejmuje.
Tak spragniona Boga widzi Go wszędzie i pragnie Go całą sobą. A jednak wszystko to, co dostrzega, choć tak piękne, tak poruszające, porywające serce nie zastępuje jej Boga. Dlatego cały czas chodzi i szuka, tęskni, woła i pyta. A Bóg? Bóg daje się jej odnaleźć. Przychodzi taki moment, kiedy serce poruszone, objęte miłością dobrze wie, że oto Bóg przyszedł. Wtedy dusza pozostawia wszystko to, co jest wokół, czym zachwycała się i w czym widziała przecież obecność Bożą. Cała zanurza się w sobie, cała się w sobie zatapia, przebywając z Tym, którego umiłowała. Cała się oddaje Jemu, cała zostaje przez Niego wchłonięta, cała przemieniona w Niego, cała zanurzona w miłości kocha, stając się wielkim płomieniem miłości.
A potem znowu pozostaje sama – tak jej się wydaje. Znowu wydaje jej się, że jest tą suchą ziemią, spragnioną deszczu, spragnioną wody, bo Ten, który ją umiłował, Ten, który ją zjednoczył ze Sobą naraz ją pozostawił. Chciałaby nadal przebywać w Jego objęciach, a nie może, więc znowu Go szuka, wygląda. Przychodzi tam, gdzie się spodziewa Go znaleźć. Idzie do świątyni, idzie przed Najświętszy Sakrament, raduje swoje oczy Jego wyglądem, klęka przed Nim, aby poczuć Jego obecność. Wtedy modlitwa, Eucharystia, widok Krzyża, wszystko uskrzydla duszę i sprawia, że cała znowu zatapia się w Bogu.
Każdy z nas jest taką duszą, którą już wcześniej Bóg zranił miłością. Pozwólmy swoim duszom całym zatopić się w tęsknocie, całym przemienić się w pragnienie Boga. Spróbujmy w sposób duchowy poszukiwać Go, tęskniąc za Nim, tak jak oblubienica chodzić, szukać Go, widząc wszędzie znaki Jego obecności, Jego miłości. A ta tęsknota, to pragnienie, choć chwilami będą zdawać się być ogromnymi i przynoszącymi cierpienie, to jednak będą też słodyczą naszych dusz. Bo w samej tej tęsknocie, w tym pragnieniu jest miłość. Jest też w tym obecność Boga, choć dusza sobie tego nie uświadamia. To Bóg, który w niej mieszka tak ją dotyka swoją miłością, tak ją przywołuje, tak ją pociąga, że ona nie może znaleźć sobie miejsca, ona pragnie swego Boga. Pragnie cała zanurzyć się w Jego objęciach, aby w tych objęciach zniknąć.
I my, będąc gdziekolwiek starajmy się cały czas powracać do tej tęsknoty za Bogiem. Starajmy modlić się słowami Pieśni nad Pieśniami. Powtarzajmy je w swoim sercu. A one jako, że są natchnione będą nas prowadzić, będą nasze dusze unosić za Umiłowanym.
Z Pieśni nad Pieśniami (2;8-14)
Głos mojego ukochanego!
Oto on! Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry,
skacze po pagórkach.
Umiłowany mój podobny do gazeli,
do młodego jelenia.
Oto stoi za naszym murem,
patrzy przez okno,
zagląda przez kraty.
Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
„Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania drzew,
i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
Figowiec wydał zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w rozpadlinach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku”.
Komentarz: Kiedy dwoje ludzi zakocha się w sobie są szczęśliwi. Pragną siebie nawzajem, tęsknią za sobą, myślą o sobie. Nie widząc się parę chwil, wydaje im się, że nie widzą się godzinami i tęsknią za sobą. A to cierpienie tęsknoty jest ich miłością. I nie chcieliby zamienić tej tęsknoty na nic innego. Nie chcieliby oddać swojej miłości, nie chcieliby przestać tęsknić, bo przestać tęsknić oznacza przestać kochać.
Na tym etapie tęsknoty, pragnienia Boga dusza dotknięta i zraniona miłością poszukuje Boga i widzi wokół siebie znaki Jego miłości. Dostrzega, że Bóg obecny jest wokół niej. Ale te ślady, znaki miłości – dla niej to wszystko jest za mało. Z jednej strony raduje się i zachwyca się wszystkim, co jest znakiem Jego miłości, a jednak tęskni za Nim samym. Dlatego Go wypatruje i woła.
Czasami Oblubieniec daje się zobaczyć. Czasami podchodzi bardzo blisko. Bóg poprzez swą łaskę odkrywa przed duszą swoją obecność. Czyni to w różny sposób i z różnym natężeniem, ale dusza odczuwa tę Obecność. I za każdym razem, kiedy czuje, że zbliża się jej Umiłowany jeszcze bardziej tęskni i pragnie posiąść Go już na zawsze. Chce, aby On należał tylko do niej, a ona należała do Niego. I nasłuchuje. Jej wzrok, jej słuch, wszystkie zmysły duszy są wyostrzone, bo ona całą sobą Go pragnie, słucha. Chce całą sobą zauważyć najmniejszy znak Jego zbliżania się. Słyszy Go i słyszy Jego głos, bo Bóg poprzez swoją bliskość, poprzez to zbliżanie się przemawia do duszy. Jego mowa niekoniecznie musi być taką, jaką jest mowa ludzka, choć dusza może w sobie słyszeć słowa umiłowania. Ale jakże często dusza czuje całą sobą tę miłość, która ją wzywa. Czuje, w jaki sposób Bóg ją kocha i jak ją spostrzega. Czuje się umiłowaną, wybraną, jedyną. Czuje, że ta miłość jest bezwarunkowa, całkowita, jest potężna. Dusza doświadczając tej miłości czuje, że słabnie, że cała omdlewa w ramionach swego Umiłowanego, bo moc Jego miłości powoduje jej osłabienie. Ale nie przeraża się tym, dusza pragnie być w ramionach swojej Miłości, pragnie być w Bogu. I raduje się każdym Jego słowem, gestem, raduje się każdym odczuciem Jego obecności. Woła Go, przyzywa. A Bóg wybiera takie chwile, kiedy prawdziwie się zbliża do duszy i pozwala jej odczuć swoją obecność, by za jakiś czas nieco się oddalić, a raczej nieco przysłonić tę bliskość, aby dusza tym bardziej zaczęła tęsknić i pragnąć Go. Aby wyrabiała się i doskonaliła w wytrwałości, aby szukała Go, myślała o Nim. A On nawet z tej oddali daje znak o Sobie w różny sposób. Dusza czując ten znak, widząc lub słysząc ponownie staje się bardziej pobudzona do szukania Go, by biec za Nim, by podążać. I co jakiś czas Bóg odsłania zasłonę, by dusza mogła znowu zobaczyć, że On jest blisko, że jest przy niej, jest w niej, a ona w Nim. I by znowu mogła rozkoszować się Jego miłością, znowu mogła omdlewać w ramionach Jego miłości, by nabrała w sobie mocy i siły, aby potem, gdy znowu zasłona nieco opadnie, szukać Go, podążać za Nim, by mogła wiedzieć, kogo szukać i czego oczekiwać od swojej miłości.
Dusza doświadczając bliskości z Bogiem widzi w Nim całe swoje życie. Widzi w Nim całe swoje szczęście. Kiedy doświadcza Bożej miłości rozumie bardzo dobrze, że tylko Bóg daje prawdziwe szczęście, tylko w Nim jest prawda, tylko w Nim jest życie. Wszystko, czym żyła dusza do tej pory, blednie. Okazuje się nieważne, brzydnie. To, za czym do tej pory podążała, czym się zajmowała, zachwycała, co było jej ulubionym zajęciem lub zainteresowaniami – ona w jednym momencie widzi, że to jest nic. Spostrzega to, jako niepotrzebne sprawy lub rzeczy, czasami nawet jako śmieci, które pragnie porzucić, aby nic jej nie zatrzymywało, aby nic nie spowalniało jej kroku, aby mogła nadążyć za swoim Umiłowanym, który właśnie gdzieś odszedł, a ona pragnie Go znaleźć.
Nadal trwajmy w tęsknocie za Bogiem. Nadal starajmy się utożsamiać się z oblubienicą, która szuka Oblubieńca. Jednocześnie zauważmy, że właśnie w Eucharystii Oblubieniec przychodzi Sam do oblubienicy. I zasłona spada – łączą się stając się jedno. O, jakże tajemnicza to chwila, niepojęta. Ale właśnie wtedy dokonuje się cudowny, wspaniały uścisk miłości, kiedy dusza cała przelewa się w Boga, a Bóg cały przelewa się w nią, kiedy zlewają się razem stając się jedno. A ponieważ Oblubieniec jest Bogiem, Stwórcą, On ją przebóstwia i On dokonuje niezwykłej przemiany duszy. Choć jej się wydaje, że ona coś daje z siebie, tak naprawdę to Bóg cały oddaje się duszy i całą ją przebóstwia. Obdarowuje ją największym bogactwem, jakiego świat nie zna. Wyniesiona, wywyższona przez swego Oblubieńca, podniesiona do godności oblubienicy Boga staje się najbogatszą. I nie rozumie niczego.
Niech dziękują nasze dusze i wielbią Boga za to, czego dokonuje w nas podczas każdej Eucharystii. I niech tęsknią za następną Eucharystią.