Rekolekcyjne rozważanie w Godzinie Miłosierdzia – dzień pierwszy

Jezus miłuje każdą duszę. Poprzez Ofiarę na Krzyżu z każdą się utożsamia. Jak wielka musi to być miłość, skoro Jezus na Krzyżu utożsamia się z duszą! Stając przed Ojcem, dusza nie staje sama, ale staje z Jezusem. Zasłonięta Jego Krzyżem jest w sposób szczególny chroniona, jest przed Ojcem oczyszczona. Niezwykłe jest to królowanie. Gdyby człowiek musiał sam stanąć przed Bogiem bez Jezusowego Krzyża w chwili śmierci, marny byłby koniec człowieka. Dzięki Krzyżowi dusza ludzka przyobleczona jest wszystkimi zasługami Jezusa, przemieniona w Niego, upodobniona do Niego. Toteż Ojciec przyjmuje ją jako swoje dziecko, swego syna pierworodnego. Taki był zamysł Ojca zrealizowany przez Syna. Miłość, która podyktowała Bogu tak niezwykły plan zbawienia człowieka, jest rzeczywiście nieskończona w swej wielkości, w swej mocy, w swej sile.

20160712_060756 (2)

Każdy człowiek powinien rozważać miłość Bożą, by zrozumieć, jak bardzo został umiłowany. Jednak tutaj mamy rozważać miłość, która jednoczy dusze. Zatem oprócz tego, że każdy z nas został umiłowany tak niezwykłą miłością, oprócz przyjęcia tej miłości każdy powinien spojrzeć na drugą osobę ze świadomością, że ta druga osoba też jest tak umiłowana przez Boga. Skoro Krew Jezusa była ceną za życie, jak cenny w oczach Bożych jest człowiek? Skoro jest tak cenny, jest tak umiłowany, to nikt nie ma prawa traktować go gorzej. Nikt nie ma prawa traktować go źle, bez miłości. Bóg nabył za tak wielką cenę każdego człowieka, każdą duszę. Wszystkie stały się Jego własnością, na powrót Jego dziećmi. Dlatego też nikt nie ma prawa odnosić się do drugiej osoby z nienawiścią. Nienawiść niesie śmierć, czyli odnosząc się z nienawiścią do drugiego człowieka, jak gdyby przyjmujemy na siebie piętno zabójcy, ponieważ swoją nienawiścią niesiemy śmierć na osobę, która jest umiłowaną przez Boga, wykupioną ceną życia Jezusa. Jeśli tak spojrzymy na siebie nawzajem może będzie łatwiej próbować tworzyć wspólnotę miłości. Jezus idąc na Krzyż nie stawiał warunków: ty przestań kraść, a ty przestań obgadywać, ty przestań komentować, a ty zacznij się modlić. Poszedł na Krzyż za każdego człowieka – pięknych i brzydkich, świętych i grzesznych, za wszystkich. Nie dokonywał żadnych segregacji ludzi. Nie patrzył na jednych z miłością, na drugich z obrzydzeniem – za wszystkich poszedł na Krzyż. Jego wzrok pełen miłości sięgał dalej poza pierwszą warstwę brzydoty, błota, ponieważ w głębi ludzkiej istoty jest piękno stworzone przez Boga. Spojrzenie Jezusa docierało tam do samej głębi, ale to spojrzenie miłości. Żeby móc widzieć nie w sposób zewnętrzny, tak jak do tej pory, ale żeby móc widzieć głębię, wnętrze, piękno drugiej osoby, trzeba nauczyć się patrzeć z miłością. Trzeba też uświadomić sobie, że Bóg kocha tę drugą osobę, kocha miłością największą; że uczynił sobie w tym drugim człowieku mieszkanie, stale tam przebywa. Jeśli spojrzymy z miłością w głąb drugiej osoby, zobaczymy tam Boga. Wtedy zatrzymamy się zanim wypowiemy słowo nienawiści, czy pokażemy jakieś zachowanie bez miłości, bo to będzie zachowanie wobec Jezusa, wobec Jezusa wypowiedziane słowo.

Odmawiając Koronkę, adorując Jezusa, Jego Krzyż, Jego Krew, spróbujmy uświadomić sobie tę niezwykłą miłość. Prośmy, by Krew Jezusa obmyła nasze serca, nasze umysły, by przemieniając je pomogła nam patrzeć z miłością na siebie nawzajem.

Najważniejsze to uwierzyć, że Bóg jest Miłością – konferencja

Najważniejsze jest to, aby w końcu uwierzyć, że Bóg jest Miłością. Gdyby człowiek uwierzył, że Bóg jest Miłością, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej – byłby szczęśliwy. Nie oznacza to, że nie doświadczałby trudności czy cierpień, ale we wszystkim byłby szczęśliwy. W tym jednym stwierdzeniu właściwie zawiera się wszystko. Można by na tym zakończyć wszystkie pouczenia, a pozostawić jedynie to jedno zdanie – Bóg jest Miłością i żyć nim każdego dnia podczas tych rekolekcji, aby w końcu uświadomić sobie, że Bóg jest Miłością.

Człowiek tak bardzo płytko przyjmuje to stwierdzenie, nie odnosi go do siebie, do swojego życia. Nie widzi w swoim życiu konsekwencji tego, że Bóg jest Miłością. W związku z tym nie odpowiada też Bogu na Jego miłość. Dotyczy to wszystkich, nie tylko niewierzących, nie tylko niedzielnych katolików; dotyczy to również tej wspólnoty. A Bóg jest Miłością. Jeżeli jakakolwiek dusza pragnie bliskości z Bogiem, to tylko poprzez miłość może to się zrealizować. Tylko miłość łączy z Bogiem, z Miłością. Tylko miłość przybliża do Miłości. Gdyby spojrzeć na Świętych, tak różnorodnych, o tak różnej drodze życiowej, wszędzie wspólnym mianownikiem jest miłość. Temperamenty różne, osobowości różne, zdolności, wykształcenie – różne, pochodzenie społeczne – różne, wygląd – różny, narodowości, kultura – różne; miłość – ta sama. Tylko dzięki miłości mogli osiągnąć swoją świętość. Tylko dzięki miłości zrealizowali Bożą wolę. Tylko dzięki miłości tworzyli Boże dzieła. Tylko dzięki miłości! Wszędzie tam, gdzie wkradła się pycha, nieposłuszeństwo, wszędzie tam, gdzie wkradł się egoizm, dzieła przez danych ludzi nie były już prowadzone. A dusze te, choć obdarzone wielkimi łaskami, dzięki którym miały przeprowadzać dzieła Boże, upadały bardzo nisko. Wiele z nich niestety już na wieczność. Jak ważne jest uświadomienie sobie, że tylko poprzez miłość człowiek jest w stanie realizować Bożą wolę, wziąć udział w Bożym dziele. Tylko poprzez miłość! Natomiast jakakolwiek postawa, działanie bez miłości oddalają człowieka od Boga, uniemożliwiają wypełnianie Jego woli, a więc uniemożliwiają wzięcie udziału w Bożym dziele.

Dlatego na początku zaznaczamy miłość. Zanim przejdziemy do tego, w jaki sposób ma funkcjonować, działać stowarzyszenie „Konsolata”, cała Wspólnota Dusz Maleńkich, najpierw musimy zająć się miłością. Ten, kto to zrozumie i przyjmie, pozostaje w Dziele; ten, kto zbagatelizuje, zbyt lekko potraktuje, uważając, że już to wie, że już o tym słyszał, że żyje już tym, może okazać się, że w tym Dziele nie ma dla niego miejsca, że jest poza Dziełem. Jakże wiele dusz, jakże wiele kapłanów jest poza dziełem Boga, bo zabrakło miłości – prawdziwej miłości łączącej z Bogiem. Czytaj dalej

Poznając Niepokalane Serce Maryi – Różaniec, cz. II

Tylko z kimś bliskim można dzielić się swoim cierpieniem, można mówić o swoich wewnętrznych przeżyciach, bo tylko osoba bliska wysłucha, zrozumie, przyjmie, a jeśli będzie mogła to pomoże, pocieszy, przyjmie część ciężaru. Maryja dzieli się z nami swoim Sercem, swoją miłością, rozumieniem, czym jest miłość. Jesteśmy Jej dziećmi, tak bardzo bliskimi Jej Sercu, umiłowanymi dziećmi. Ona chciałaby wszystko nam przekazać. Na tyle, na ile jesteśmy w stanie przyjąć, częściowo zrozumieć przekazuje nam, przygotowując serca, by kolejnym razem mogły przyjąć jeszcze więcej. Pragnie, abyśmy przyjęli Jej miłość i abyśmy umiłowali swoją Matkę. Tylko wtedy, gdy się umiłuje prawdziwie jest się gotowym na wszystko. Wtedy ma się odwagę, wtedy najważniejsza jest miłość. Wtedy też serce jest otwarte, potrafi przyjąć o wiele więcej, sercem się więcej rozumie.

Królowa Pokoju 2 (2)

Tajemnica szósta

Przyszła ta chwila, jakże bolesna i przerażająca. Jezus wyjaśniał Matce, co Go czeka. Jej Serce truchlało z przerażenia. Pragnęła prosić Go, aby mogła razem z Nim wszystko to przeżyć i razem z Nim umrzeć. I przyszedł moment, kiedy Jezus żegnał się ze swoją Matką – moment szczególnej boleści. Nie da się opisać tego, co działo się w Sercu Maryi, ale i w Sercu Jezusa. Przecież Jezus wiedział, co Ona czuje, a i Ona Sercem czuła to, co się dzieje w Nim. Wydawało się, że wszystko ma się skończyć, wszystko, co dobre. Z tej chwili patrząc w tył można powiedzieć, że wszystko, co do tej pory przeżyła było radością wobec tego, co teraz Ją czekało.

Cierpienie Maryi związane było z bólem i cierpieniem Jezusa. Tu nie chodziło o Jej Serce, o to, że będzie za Nim tęsknić. Nie chodziło o to, że zostanie już sama całkowicie. Tu chodziło o Jezusa; o Tego, który żył w Niej i w którym Ona żyła; o Tego, którego czuła Sercem. Nawet, gdy był daleko wiedziała co się dzieje, bo Serce Jej to wszystko mówiło, tak bardzo była z Nim związana. Wiedziała, że nie jest Jej własnością, że nie należy do Niej – to nawet nie oto chodzi. Jego cierpienie było Jej cierpieniem, Jego smutek był Jej smutkiem. To, co miało nadejść było przerażające. Miłość Jej życia miała tego doświadczyć. A Ona nie mogła nic uczynić, żeby choć trochę zdjąć tego cierpienia z Niego. Nie dość na tym, tym razem nie mogła z Nim iść do końca. Zawsze Mu towarzyszyła. Była z Nim wszędzie. Nawet, gdy chodził, a Ona zastawała w domu – była z Nim. Teraz Jej Serce musiało zgodzić się na to, że już nie będzie z Nim do końca. Jeszcze do tej pory mogła dźwigać Jego ciężary. Gdy był dzieckiem mogła brać Go na ręce i przytulać, pocieszać, a gdy był już dorosłym mężczyzną – mogli ze sobą rozmawiać, mogli sobie nawzajem mówić różne rady. Zawsze był przecież Jej Synem. Teraz nie mogła w pełni uczestniczyć w tym, co Go czekało – i to był ból największy. W miłości klękała przed Bogiem, ofiarowywała Siebie, swoje cierpienie i tak pozostawała całkowicie bezradna nie mogąc nic uczynić. Jednocześnie miała pełną świadomość – to jest Syn Boga. On należy do Niego. Więc jako Matka Boga nie może zachować się tak, jak być może zachowałaby się niejedna ziemska matka. Pozostała przed Bogiem ze swoim bólem. Zanurzona całkowicie w cierpieniu, przyjmowała wolę Bożą, która przecież jest miłością. I to w jaki sposób przyjmowała wolę Bożą procentuje do dzisiaj dla każdego z nas. Nie zaowocowało tylko dla Maryi – marne byłyby to owoce – zaowocowało dla wszystkich dzieci Boga. Ona może nas w takich momentach umacniać, być z nami, wspierać nas, a ci, którzy pójdą taką drogą doświadczą wielkich łask, wielkiego wsparcia i zostaną pocieszeni.

O, jakże Bóg raduje się takimi duszami, które idą tą drogą! Są radością Bożego Serca i Serca Maryi również. Jezus został pocieszony właśnie przez te serca, gdy przygotowywał się do Męki. Przez te serca! Już samo to powinno wystarczyć jako argument, by starać się, by próbować spokojnie przyjmować wolę Bożą, z miłością oddawać się Bogu. Często dusze mylnie sądzą, że się nie cierpi, gdy się jest świętym, gdy się ofiarowuje Bogu siebie samego. To tak, jakby powiedzieć, że zwykły człowiek i święty to są dwie różne istoty. Jeśli święty złamie nogę, tak samo go boli, jak zwykłego człowieka. Jeśli świętemu przebić palec – tak samo go boli, jak boli zwykłego człowieka. Jeżeli ból przeszyje serce, tak samo boli, tak samo się cierpi. Maryja od tego momentu stała się cała cierpieniem. Cała była cierpieniem, ale zanurzona w Bogu. Czytaj dalej

Święto liturgiczne św. Marii Magdaleny

Maria Magdalena (2)Spójrzmy na Marię Magdalenę (J 8,1nn). Patrząc po ludzku, w swoim życiu dosięgła dna. Upadła strasznie. Wcale nie była szczęśliwa z tym, co robiła. Choć miała pieniądze i urodę, nie była szczęśliwa. Pierwszą Osobą, która spojrzała na nią z prawdziwą miłością, z miłością, która nie poniża człowieka, która nie ocenia, która nie dzieli ludzi na gorszych i lepszych, był Jezus. I jej dusza pierwszy raz w życiu doznała prawdziwej miłości. A miłość Boga jest miłosierdziem, przebaczeniem, którego bardzo potrzebowała Magdalena. Potrzebowała tego nie tylko po to, aby zmazać swoje grzechy. Potrzebowała tego jej psychika, ponieważ sama sobie nie potrafiła przebaczyć, sama siebie nie kochała. To pełne miłości spojrzenie Jezusa pomogło jej to zmienić. Dzięki Jezusowi stała się innym człowiekiem. Ale to nie stało się tak od razu. Nie wystarczyło jedno spotkanie, które od razu sprowadziło Magdalenę na właściwą drogę. To pierwsze poruszyło ją. Ale po jakimś czasie wróciła do dawnego życia. Na krótko. Jednak pragnęła zmiany. Myślała o Jezusie. I nastąpiło drugie spotkanie, które tak ją umocniło, że od tej pory zupełnie przemieniło się jej życie.

Przepiękna i wzruszająca jest scena, kiedy Magdalena poszła do grobu i nie znalazła swojego umiłowanego Nauczyciela (J 20, 1-18). Wydawało jej się, że rozmawiała z ogrodnikiem. Ale gdy Jezus wypowiedział słowo – jej imię, tak jak to tylko On potrafił powiedzieć, od razu rozpoznała swoją Miłość. I powiedziała najczulsze słowa miłości. W języku polskim nie ma właściwego odpowiednika słowa Rabbuni. Owszem, wiemy, że chodzi o „nauczyciela”, ale nie zwykłego, tylko „umiłowanego nauczyciela”. Ma więc to znaczenie bardzo czułe, podobne do naszych zdrobnień. Tak jak mówi się nie: mamo, a: mamusiu, mamulku. Tak jak się mówi: tatusiu czy babuniu – tak i to słowo: Rabbuni ma właśnie takie znaczenie – nie zwyczajne „nauczycielu”, ale o wiele czulej. Magdalena nie mówiła wiele. W tym jednym słowie wyraziła cały swój ból i całą miłość do Jezusa. I doznała ogromnego pocieszenia w wielkim cierpieniu. W jej sercu zmartwychwstał Jezus i już był żywy. Czytaj dalej

Poznając Niepokalane Serce Maryi – Różaniec

Poznając Niepokalane Serce NMP będziemy mogli z większą ufnością oddać się miłości, jednocześnie będziemy mogli odnajdywać siłę w rozważanych wydarzeniach z Jej życia. Zobaczymy, że właśnie dopiero wtedy, kiedy człowiek decyduje się na prawdziwą miłość, staje się mocny.

NMP Królowa Pokoju (2)

Tajemnica pierwsza

Kiedy Anioł zwiastował Maryi tak niezwykłą wiadomość, Ona była szczęśliwa. Napełniona niezmiernym pokojem zanurzała się w nim rozmyślając nad tym, jak wielką łaskę uczynił Jej Bóg. Ufała też, że Bóg zajmie się sercem Józefa. Kiedy spotkali się po powrocie od Elżbiety, Maryja zobaczyła wzrok Józefa najpierw pełen radości, stęskniony, a potem ból w Jego oczach. Ten sam ból przeniknął i Jej Serce. Ona wiedziała, że Bóg zajmie się Józefem, Jego sercem. Wiedziała, że sprawi, iż Józef zrozumie, ale jednocześnie godziła się na wszystko. Nie zajmowała się własnym sercem i rozmyślaniem, kiedy to będzie. Jej bólem był ból Józefa, który cierpiał. Dopóki nie dowiedział się prawdy, cierpiał ogromnie. Jego cierpienie było również cierpieniem Maryi. Ona nie tłumaczyła i nie wyjaśniała niczego, ale w tym bólu trwała przed Bogiem pełna ufności. Modliła się za Niego i cała oddawała się w miłości Bogu. To było zanurzenie w miłości z pełnym bólu Sercem. I Bóg przyjął ofiarę Maryi. Przyjął Jej miłość do Niego w ten sposób wyrażaną. Bardzo szybko Józef poznał prawdę. Bóg zajął się Jego sercem, wyjaśnił Mu. Józef nie dociekał, nie chciał wnikać głęboko. Przyjął sercem prostym prawdę, którą usłyszał i z radością cały oddał się Bogu. Jego i Maryi cierpienie, Jego i Jej miłość zostały nagrodzone. Zaowocowało to przepiękną miłością w Świętej Rodzinie. Zaowocowało cudowną Rodziną, którą mogli stworzyć. W Świętej Rodzinie nie było niczego prócz prawdziwej miłości.

Trudno jest zrozumieć tę miłość, ponieważ w ludzkich sercach jest i jakaś podejrzliwość, i jakaś zazdrość, jest pycha i egoizm, które niestety rzucają ogromny cień na miłość w małżeństwach i rodzinach. W Świętej Rodzinie była czysta miłość. Piękna, czysta miłość! I nic prócz tego. Przyjęte cierpienie w pokorze, bez zastrzeżeń, bez wewnętrznej dyskusji, bez wątpliwości, zgoda i posłuszeństwo w miłości do Boga, zanurzenie się ze swoim cierpieniem w miłości do Boga przyniosło tak wspaniały owoc.

Módlmy się, abyśmy potrafili każde swoje cierpienie zanurzyć w miłości do Boga i w tej miłości trwać. Czytaj dalej

Pocałunek dzieci fatimskich – by żyć ich duchem

Dzieci fatimskie przyszły w pewnym celu – złożyć pocałunek na każdym z nas, aby w ten sposób okazać swoją miłość i przekazać niejako to, czym były w swoich sercach, by mogło rozwijać się dzieło, które Bóg poprzez nas zapoczątkował i przeprowadza. Ten pocałunek jest darem, łaską i błogosławieństwem przekazanym przez samego Boga, ale za ich pośrednictwem. Z ufnością otwórzmy serca na ich obecność i na dar, który nam składają.

dav

Gdy trwały objawienia w Fatimie, dzieci otrzymywały szczególną łaskę. To dzięki niej przemieniały się ich serca, były posłuszne woli Boga i dzięki niej podejmowały modlitwy, umartwienia, ofiarowywały swoje cierpienia Bogu w różnych intencjach. Były przy tym nadal dziećmi nieskażonymi – pokorne, szczere, proste. One nie rozumiały, że poprzez ich serca Bóg przeprowadza Dzieło ogromne. One tylko wiedziały, że mają się modlić, pocieszać Jezusa, pocieszać Serce Matki, wynagradzać to zło, którego Ona doświadcza, że mają modlić się za grzeszników i ponosić za nich ofiary. Nie wiedziały, że Fatima zasłynie na całym świecie. Całkowicie przyjęły swoje powołanie razem z łaską, która ich w to powołanie wprowadzała i umacniała.

To, że kończy się jakiś etap w naszej wspólnocie nie oznacza, że kończy się dzieło. To, że Bóg oczekiwał od Abrahama, iż złoży ofiarę ze swego syna nie oznacza, że Abraham miał cofniętą obietnicę bycia ojcem mnóstwa narodów. Bóg nie zabiera swego dzieła z naszych serc. Ono jest w nas. A dzieci fatimskie przyszły w pewnym celu – złożyć pocałunek na każdym z nas, aby w ten sposób okazać swoją miłość i przekazać niejako to, czym były w swoich sercach, by mogło rozwijać się dzieło, które Bóg poprzez nas zapoczątkował i przeprowadza. Ten pocałunek jest darem, łaską i błogosławieństwem przekazanym przez samego Boga, ale za ich pośrednictwem. Z ufnością otwórzmy serca na ich obecność i na dar, który nam składają.

Nieustannie mówimy o tym, aby być małym, być jak dziecko. Ten szczególny dar Dzieci Fatimskich pomoże nam jeszcze lepiej wypełnić to zalecenie – być małym, być jak dziecko. A być małym, jak dziecko, oznacza między innymi podać dłoń Matce i pozwolić poprowadzić się tam, gdzie Matka chce. To prawda, że czasem dziecko idzie trochę się opierając, czasem idzie rozglądając się na boki, nie uważając pod nogi i gdyby nie matka to często by się przewróciło albo zgubiło. Ale to, że trzyma swoją rączkę w dłoni matki jest zapewnieniem, że idzie razem z nią w dobrym kierunku. Więc, dusze najmniejsze, podajmy Maryi swoje dłonie, aby Ona mogła nas prowadzić. Aby mogła dawać nam poznanie miłości samego Boga. Aby mogła tę miłość dawać nam będąc nieustannie obecną przy nas. Aby mogła uczyć nas, co to znaczy kochać. Maryja pragnie bardzo bliskiej, głębokiej relacji z każdym z nas. Przenikając nasze dusze i naszego ducha pragnie żyć w nas i w nas kochać Jezusa miłością największą. On zaś będąc w nas, żyjąc, bo daliśmy Mu swoje serca na mieszkanie, będzie kochał Maryję swoją miłością, ale w nas.  Ta miłość jest jednością. Dzięki niej będziemy mogli przynajmniej częściowo zrozumieć w swoim życiu, czym jest miłość. W sposób czynny będziemy ją praktykować, wyrażać. Jeszcze lepiej zrozumiemy, iż nie ma miłości oddzielonej od życia. Miłość jest życiem – prawdziwym życiem. Jeśli ktoś myśli, że kocha, a potem idzie do swojego środowiska i tam jej nie praktykuje, to nie kochał nigdy. Miłość prawdziwa staje się życiem człowieka i wyraża się we wszystkim, co ten człowiek robi.  Czytaj dalej

Dar dzieci fatimskich – owoc naszej pielgrzymki do Fatimy

Aby dzieci fatimskie mogły rozpocząć realizację planów Bożych, aby mogły realizować powołanie swego życia, musiały najpierw spotkać Matkę. Napełnione Bożymi łaskami zaczęły iść z prędkością światła ku Niebu. Wznosiły się ku świętości tak szybko, jak rzadko który Święty. Jednak świętość nie była celem głównym. Każde z nich miało swoje umieszczone w Kościele zadanie. Gdy je zrealizowały, mogły odejść po wspaniałą nagrodę.

Jako wspólnota pielgrzymowaliśmy do Fatimy starając się sobie uświadomić, iż nasze życie ma głęboki sens w powiązaniu z życiem Kościoła. Jednak skąd zaczerpnąć i sił, i skąd zaczerpnąć świadomości swego powołania, aby je realizować. W Fatimie dokonuje się coś szczególnego wobec tych, którzy starają się otworzyć swoje serca, którzy pragną spotkania z Bogiem i Jego Matką. W Fatimie Maryja przyjmuje nas włączając w życie dzieci fatimskich, a dzieci fatimskie włączając w nas. One stają się naszymi opiekunami i przewodnikami, udzielając jednocześnie ze swego serca, ze swoich dusz tych łask, tych wręcz charyzmatów, które same posiadały od Boga. To, w jaki sposób żyły, jak przyjmowały Bożą wolę, może stać się i naszym udziałem. Oczywiście nie chodzi tutaj o dosłowne powielanie ich życia. Chodzi o postawę wobec Bożego powołania. Chodzi o prostotę serca i szczerość, chodzi o pokorę. Chodzi o to, aby zobaczyć w swoim życiu, iż każda sytuacja jest nadarzającą się chwilą, by jeszcze lepiej, jeszcze pełniej służyć Bogu, ratując dusze. Dzieci te nie miały jakichś wspaniałych środków, dzięki którym mogłyby nawracać ludzi i ratować ich dusze. Dysponowały jedynie ubogim życiem, skromnością posuniętą wręcz do biedy panującej w ich domach, również brakiem wykształcenia. Nie znaczyły nic w swoim środowisku. Zobaczmy zatem, że tak po ludzku nie dysponowały niczym, dzięki czemu mogłyby nawracać innych, apostołować, ratować dusze. A jednak podjęły te skromne środki, jakie posiadały – naprawdę skromne – wykorzystały każdą chwilę, każdą sytuację. Wykorzystały wszystko w swoim życiu, by służyć Bogu, by z miłości ratować dusze.

Na ziemi fatimskiej Bóg udziela duszom tej łaski, iż mogą mając za przewodników Hiacyntę i Franciszka, podobnie uczynić w swoim życiu każdą chwilę, jako tę, która służy Bogu ratując dusze. Możemy też prosić Łucję o wstawiennictwo. Każdy z nas ma swoje życie, swoje środowisko, dysponuje jakimiś umiejętnościami, przeżywa różne chwile – i przyjemne i trudne. Każdy z nas może w każdej sekundzie – dosłownie w każdej! – służyć Bogu, każdą Bogu oddając, każdą Bogu poświęcając, prosząc, by poprzez nasze posłuszne, wierne, pokorne wypełnianie swoich codziennych obowiązków, Bóg ratował dusze, by posługiwał się nami. Właśnie wtedy, gdy dusza jest uległa Bogu, oddana, pokorna może wykonywać najprostsze rzeczy, wypełniać najbardziej zwykłe obowiązki, a jednak poprzez nie, gdy jest zjednoczona z Bogiem może ratować całe rzesze dusz. Może przysłużyć się do ratowania całego świata.

I my otwórzmy serca na dar dzieci fatimskich. Niech one staną się naszymi przewodnikami, bratem, siostrą. Niech pomagają nam zobaczyć w naszej codzienności każdą chwilę, w której możemy czynić coś z miłości do Boga, na Jego chwałę, dla ratowania dusz. W Fatimie Maryja rozpościera swój płaszcz, aby otaczać opieką wszystkich, którzy powierzają Jej swoje życie, oddając wszystko. I tak jak opiekowała się dziećmi fatimskimi, tak opiekuje się wszystkimi, którzy tego pragną i prowadzi drogą świętości. Czytaj dalej

Zapraszamy do Gietrzwałdu

Od 18 marca 2006 roku, w każdą trzecią sobotę miesiąca, w sanktuarium maryjnym w Gietrzwałdzie spotyka się grupa wiernych, którzy pragną w atmosferze tworzonego Wieczernika Modlitwy doświadczać wylania Ducha Świętego w obfitości Jego darów, a zwłaszcza w darze miłości Bożej. Ufając w potężne orędownictwo NMP Pani Gietrzwałdzkiej powierzają codzienne sprawy Jej Niepokalanemu Sercu ufając, że Matka Boga i ludzi weźmie wszystkie ludzkie codzienne troski pod matczyną pieczę, wypraszając swoim dzieciom potrzebne łaski. Także w najbliższą trzecią sobotę miesiąca lipca zapraszamy wszystkich do współtworzenia Wieczernika Gietrzwałdzkiego. Spotkajmy się u Pani Gietrzwałdzkiej już w najbliższą sobotę, tj. 15 lipca br. Początek spotkania o godz. 17:20. W programie Wieczernika: różaniec, Msza św., Adoracja Najświętszego Sakramentu i Apel Jasnogórski.

Bóg powołuje, dopuszcza próby, ale uświęca, daje zmartwychwstanie. Konferencja: Rdz 22, 1-19

Medjugorje_GospaOczekujemy przede wszystkim pocieszenia, pragniemy zajęcia się naszymi sprawami. Chcielibyśmy usłyszeć słowa, że wszystko zostanie odjęte i od tej pory rozpocznie się piękne, rajskie życie. A tutaj słowa o pozostawieniu wszystkiego, o niepowracaniu do starego, o zgodzie na życie życiem rodziny pszczelej, gdzie należy się całkowicie do Maryi, gdzie nie czyni się swojej woli, ale uczestniczy się w życiu Jej Serca, we wszystkim, co w tym Sercu jest. I że właśnie na tym polega miłość. Choć w słowach wydaje się być to oczywistym, a jakże często duszom nie udaje się zrealizować tego wskazania, tak ważnego, gdy dusza oddaje się na służbę Bogu i uczestniczy w wielkim Dziele Bożym. Dzisiaj jeszcze jedne trudne słowa.

Najpierw pierwsze czytanie (Rdz 22, 1-19). Abraham słyszy od Boga, że ma złożyć w ofierze swego syna. Co działo się w jego sercu tak naprawdę wie tylko Abraham. Przeżywał ogromne cierpienie. Szedł na górę z synem, który miał się stać ofiarą złożoną Bogu. Szedł, uczynił ołtarz, syna związał, położył. Miał nóż. I nóż podniósł do góry, aby zabić syna. Spójrzmy, jak daleko musiał pójść Abraham w swojej ufności, w swojej wierze. Jak daleko! Jak to się ma do wspólnoty, do nas, do tego, co przeżywamy tutaj, do tych rekolekcji. Mówiliśmy, że trzeba pozostawić wszystko. I dusze powołane, otrzymując łaskę, najczęściej starają się to robić. Można powiedzieć, że z grubsza zostawiają stare życie, drobiazgi jeszcze plączą się im pod nogami, ale próbują się ich pozbyć. Oddają się dziełu, w które wprowadza je Bóg i je prowadzą mocą samego Boga. Abraham miał obiecanego syna. Wyszedł z ziemi, gdzie mieszkał. Uwierzył Bogu. A gdy był już starcem Słowo – obietnica zaczęła się realizować. Serce Abrahama całe przylgnęło do syna. Otrzymał syna od Boga. To był dar z Nieba. Abraham cieszył się synem. Był pełen szczęścia i wydawało się, że z wiarą i ufnością zrobił wszystko, co Bóg chciał. Postępował zgodnie z Jego wolą, teraz cieszy się synem. Przyszłość jawiła się w jasnych barwach. I naraz słyszy słowa, aby złożyć syna w ofierze.

Wejście Abrahama na górę, krok po kroku, było uświadomieniem, że syn nie jest jego własnością, że jest darem. Tak naprawdę wszystko jest własnością Boga. I wszystko Bóg może dać, może zabrać, może przywrócić. Abraham przeżył bardzo trudną próbę. Gdy Bóg powstrzymał go, aby nie zabijał swego syna, szczęśliwy i pełen wdzięczności złożył Bogu ofiarę z jagnięcia. Ta próba uświadomiła mu, iż mimo, że wszystko zostawił wcześniej, to teraz przywłaszczył sobie syna, który też jest własnością Boga. Zgodził się oddać syna i z wdzięcznością przyjął go z powrotem z rąk Boga.

Dusze bardzo często, jakiekolwiek jest to dzieło, zaczynają traktować je jako swoje. Gdy przychodzi czas – czy to z winy człowieka, czy to z woli Bożej, kiedy trzeba pozostawić lub też usunąć się na bok – nie potrafią rozstać się z tym, czym żyły do tej pory, uważając to za swoje, choć przez cały czas wydawało im się, że służą Bogu, że to jest Boże, że one są tylko sługami Boga. A jednak jest to bolesne dla każdej duszy – pozostawić. Dochodzą do tego różne względy ludzkie, różne słabości. I nieraz dusza, która w wielkim pędzie służąc Bogu kroczyła ku Niebu, zatrzymuje się właśnie na tej próbie. To tak, jakby Abraham nawet nie próbował wejść na górę ze swoim synem, tylko chciał uchronić go, ukryć, zachować dla siebie. On swego syna otrzymał po raz drugi od Boga, a jednocześnie jego dusza została niezmiernie umocniona. Jego wiara wzrosła, jego relacja z Bogiem również się pogłębiła. To już nie był ten sam Abraham. Czytaj dalej

Ponad wszystkim zawsze jest miłość Boża – konferencja: Rdz 21, 5. 8-20

Medjugorje_pokójDobrze, że słuchamy i przyjmujemy zaproszenie Matki Bożej. Ona pragnie podawać nam najdoskonalszy pokarm. Zawsze należymy do Jej Serca, zawsze jesteśmy w gronie Jej pszczół. Pszczoły Maryi muszą być dobrze przygotowane, muszą wiedzieć, jakie są ich powinności, muszą rozumieć miłość Boga. Bez przyjęcia tej miłości i życia nią pszczoły nie są w stanie pracować w Maryjnym ulu.

Spójrzmy na dzisiejsze pierwsze czytanie (Rdz 21, 5. 8-20). Trudne jest ono do przyjęcia przez współczesnego człowieka, który nie rozumie tamtej kultury i tamtych zwyczajów. Jednak pewne rzeczy są ponadczasowe. Ponad wszystkim zawsze jest miłość Boża. Jednocześnie zawsze ujawniają się ludzkie słabości, mimo to Bóg swoją miłością pokonuje je. Nieraz przechodzi ponad nimi, a nieraz wchodzi dokładnie w te słabości i czyni swoją wolę. Nie wszystko człowiek jest w stanie zrozumieć w swoim życiu i nie ma co pytać, dlaczego? Jest to niewłaściwe pytanie. Raczej należy nieustannie prosić o otwartość serca i gotowość przyjmowania wszystkiego, co płynie z woli Bożej.

Abraham i jego żona byli już starymi ludźmi. Zarówno jedno, jak i drugie w pewnym momencie miało wątpliwości, co do słów Bożych, iż się spełnią. Jednak spełniły się. Słowo Boże zawsze się wypełnia. W te wydarzenia wplatają się ludzkie słabości. Bóg znając je niejako pozwala, by ludzkie słabości towarzyszyły Jego planom, które i tak On realizuje. Z ludzkiego punktu widzenia niekiedy wydaje się być coś bardzo okrutnym. Jednak Bóg potrafi mimo tych słabości zrealizować swoją wolę i obdarza miłością zawsze i wszędzie. Nie ma człowieka na ziemi, który byłby porzuconym. Nie ma człowieka na ziemi, którego sytuacja byłaby do końca beznadziejna i bez wyjścia, ponieważ to, co dla człowieka nie jest możliwym, dla Boga jest możliwym do czynienia. I tak jak uczynił rodzicami Abrahama i Sarę, tak i zaopiekował się Hagar i jej synem, choć wysłani zostali na pewną śmierć. Hagar w rozpaczy pozostawia swoje dziecko. Nie chce być obecna przy jego męczarniach, przy jego śmierci. Ale Bóg nie porzucił jej, ani jej syna. Owszem, pozwolił, aby złość Sary niejako uzewnętrzniła się, stała się rzeczywistością wypędzenia Hagar. Nawet skłonił ku temu Abrahama. Ale miał w tym swój zamysł i nie opuścił ani Hagar, ani jej syna. Hagar w swej rozpaczy nie widziała studni, która była blisko niej. Bóg przemył jej oczy, otworzył je i zostali uratowani. Słowo Boga wypełnia się. Przecież potomstwo Abrahama miało być liczne, a syn Hagar był również synem Abrahama, zatem i z niego wyszedł wielki naród. Wydawać by się mogło w pewnym momencie, że sytuacja jest już beznadziejna i tylko śmierć ich czeka. Jakże zmieniła się diametralnie, gdy Bóg przemył oczy Hagar, gdy otworzył je. Czytaj dalej