Dzień Powszedni albo wspomnienie św. Januarego, biskupa i męczennika
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. (Łk 7, 11-17)
Komentarz: „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” Słowa te wypowiedział Jezus wprawdzie do umarłego syna pewnej kobiety dwa tysiące lat temu, ale my dzisiaj możemy stawać się świadkami takich wskrzeszeń. Potrzeba tylko wiary i miłości, jaką miała w sercu matka chłopca.
Dusze najmniejsze powołane są do modlitwy. To ma być modlitwa nieustannego zawierzania się Maryi, ciągłego wyznawania miłości, trwania pod Krzyżem i wstawiania się za innymi duszami; nieustanny akt miłości. Obejmuje to nasze powołanie. Dusze najmniejsze, nie mając nic prócz słabości, oczekują wszystkiego od Boga. Oddając się Mu całkowicie, ufają Jego obietnicy, że On zatroszczy się o nie zupełnie, we wszystkim. Swoją modlitwą ogarniają również swoich bliskich, znajomych, ale i wiele, wiele dusz potrzebujących tej modlitewnej pomocy. Same będąc najmniejszymi, a więc potrzebującymi wsparcia, wypraszają łaski dla innych. Często swoją modlitwą obejmują jakieś szczególne intencje nawrócenia pewnych osób, czy to z rodziny, czy z otoczenia. Do nich dzisiaj szczególnie Bóg pragnie skierować to dzisiejsze rozważanie. Pragnie zwrócić naszą uwagę na to, co najistotniejsze w naszej modlitwie za inne dusze.
Otóż, aby mogło dokonać się zbawienie, potrzeba miłości aż do ofiary z siebie włącznie. Spójrzmy na Jezusa. On tę miłość okazał. On z siebie złożył ofiarę Bogu za wszystkie dusze. Miłość zwyciężyła, pokonała grzech. Tak Jezus pokazał nam, w jaki sposób w naszym zwykłym życiu może dokonywać się zwycięstwo nad złem. Wielu z nas cierpi z powodu odejścia od Boga naszych bliskich i znajomych. Modlimy się za nich, błagając o ich nawrócenie. Ale czy ich prawdziwie kochamy? Wiemy, że to pytanie niektórym wydaje się nie na miejscu. A jednak zapytajmy jeszcze raz. Czy ty kochasz osoby, o których nawrócenie się modlisz? Czy kochasz tak, jak Jezus? Czy ty tę miłość wyrażasz całą swoją osobą, postawą, słowem, myślą? W jaki sposób to czynisz? Czy ty ich nawracasz, czy kochasz? Bo to jest różnica. Wprawdzie jedno powinno oznaczać to drugie, ale w życiu niestety tak nie jest. Nawracanie często kojarzy się z nazbyt nachalnym zachowaniem, uwagami rzucanymi ot tak, w powietrze, ale by inna osoba je usłyszała i odczuła aluzję. Często osoby, które pragną nawrócić swoich bliskich, popełniają ten błąd natarczywości, męczenia lub zanudzania innych swoimi teoriami. Nie rozumieją, że w ten sposób zniechęcają raczej do wiary niż do niej skłaniają. Nieraz demonstracyjnie wyrażają swoje poglądy. Poza tym, brakuje im wyczucia i delikatności.
Pamiętajmy, że wszystko, co przesadzone, demonstrowane, narzucane, nie jest przyjmowane, a wręcz odrzucane. Jezus po prostu kochał. To miłość przyciągała ludzi do Niego. Oni czuli się kochani, zrozumiani w swoich problemach. Jezus pocieszał, okazywał miłość, leczył i dlatego tak chętnie Go słuchali. Czuli zgodność Jego życia z głoszoną nauką. Zatem i my zacznijmy od miłowania. Nasi bliscy nie słuchają nas, bo nie czują się kochani. Nie widzą zgodności naszego życia z wyznawaną wiarą. Wiemy, że to, o czym tu mówimy, jest trudne. Zdajemy sobie sprawę, że oczekuje się od nas rzeczy niemal niemożliwych. A jednak współcześnie, gdy rodzina nie ma wsparcia, również w sprawach wiary, w społeczeństwie, w państwie, w organizacjach, a jest wręcz odwrotnie, musi starać się umocnić w miłości w sposób szczególny. Miłość natomiast będzie przyczyną nawrócenia, powrotu do wiary, do Kościoła. Nie stanie się to nagle, jak ze św. Pawłem, a raczej będzie wolnym procesem dojrzewania. Naszą postawą ma być miłość. Miłość pełna cierpliwości. Miłość pełna wyrozumiałości. Miłość, która zamilknie, choć na usta cisnąć się będą argumenty, błagania lub gromy. Miłość, która poprzez samą postawę swoją da odczuć siebie, która zdziwi bliskich swoją łagodnością i uległością. Miłość cicha, milcząca. Miłość, która owszem, trwa w swej wierze, ale nie demonstruje jej. Modli się, ale w ukryciu. Gdy trzeba, śmiało broni czystości wiary, broni Kościoła. Bardziej jednak świadczy o przynależności do Jezusa swoim życiem, swoją postawą niż słowem. Miłość ta daje siebie samą swoim bliskim. Jest niczym miłość Maryi – oddana, ofiarna, cicha i nieustannie czuwająca. Trwająca w Bogu i zanurzona w duchu. To prawdziwa miłość Boża. I nią powinniśmy się napełniać.
Zwróćmy uwagę na dzisiejszy fragment Ewangelii. Jezus, widząc boleść matki, która straciła syna, widząc jej miłość do niego, „użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz!” A do umarłego rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce.” Ten zmarły chłopiec może nam dzisiaj symbolizować każdą bliską osobę, która odeszła od Kościoła, o której nawrócenie się modlimy. Zaś matka ta, to każdy z nas modlący się za tę bliską osobę. My mamy się wykazać miłością, która ujmie serce Jezusa. A wtedy Jezus użali się nad nami i powie do naszych bliskich, by powstali i wrócili do żywego Kościoła. Zauważmy, że Jezus może to uczynić ze względu na naszą miłość do bliskich, ze względu na nas. Jak ważni jesteśmy w Jego oczach!
My, dusze maleńkie, dysponujemy niebywałą mocą. Jest nią Serce Boga, które tak nas ukochało, że niejako nie jest w stanie odmówić nam niczego, jeśli prosimy z miłości. On, widząc naszą miłość, a jednocześnie nasze cierpienie z powodu zaistniałej sytuacji, użala się nad nami. On nam współczuje, wzrusza się naszą miłością, kocha nas jeszcze bardziej, a ta miłość, wypływając z Jego serca, udziela nam łaski, o którą prosimy. Stajemy się świadkami powrotu do żywych tych, których wcześniej już można było uznać za umarłych. Miejmy cierpliwość. Miejmy wyrozumiałość. Miejmy w sobie gotowość do ofiary. Ale nie tej, która użala się nad sobą i pokazuje, ile musi ścierpieć, ale ofiary, jaką reprezentowała Maryja przez całe swoje życie, które zupełnie oddała na służbę Bogu, nie pozostawiając sobie niczego, nawet prawa do własnego Dziecka. Jej ofiara była cichą zgodą na wolę Boga wobec niej i Jej bliskich. Tą ofiarą wyjednuje Ona nadal łaski dla kolejnych dusz. Złączmy zatem swoje oddanie Bogu, ofiarowanie i modlitwę z Maryją, wtedy będziemy mieli już pewność zwycięstwa miłości w naszym życiu i w życiu naszych bliskich. A wszystko czyńmy z wiarą. Ona potrafi przenosić góry, kruszyć skały, zmiękczać serca. Tak więc miłość ofiarna i pełna wiary – tego potrzeba nam, by wskrzeszać do nowego życia w Kościele kolejne dusze.
Niech Bóg błogosławi nas na tej trudnej, ale pięknej drodze powołania dusz maleńkich. Niech Duch Święty będzie z nami.