mama musi powiedzieć dzieciom, jak należy postępować, w czym tkwi błąd, aby
dzieci wiedziały, co jest dobre, a co złe. Aby uczyły się wybierać dobro. Ale
mama cały czas swoje dzieci kocha. I dlatego, że kocha, to strofuje i poucza. Gdyby
nie kochała, nie zależałoby mamie na dzieciach. Nie interesowałaby się nimi. To
miłość dyktuje pouczanie. Miłość dyktuje jej ciągłą obecność, ciągłą troskę nad
dziećmi. Zatem przyjmujmy wszystko z miłością. Przyjmujmy, iż mama jest z nami,
bo kocha nas. Bo Bóg nas ukochał i wyróżnił w tak wspaniały niecodzienny
sposób. Czasem mama musi mówić o rzeczach trudnych. Czasem te rzeczy wydają się
dzieciom niezrozumiałe. Dopiero w miarę jak rosną, zaczynają rozumieć,
zaczynają widzieć powagę, zaczynają widzieć sens. Ale od początku mama swoje
dzieci uczy. Nie czeka do siedmiu, ośmiu, czy dziesięciu lat, lecz mama uczy od
samego początku. I początkowo dziecko słucha dlatego, że mama tak mówi, chociaż
nie rozumie. A potem dziecko słucha dlatego, że rozumie co mama mówi i rozumie
dlaczego tak, a nie inaczej. Dlatego i my przyjmujmy wszystko. I to co rozumiemy,
i to co jest trudne do zrozumienia lub trudne do przyjęcia. Jednak przyjmujmy i
starajmy się choć w pewnym stopniu realizować w swoim życiu.
Bóg powołał nas do wielkiego zadania. O
tym wiemy. To zadanie realizuje w swoim Kościele. I to też wiemy. Natomiast do
niedawna jeszcze nie czuliśmy silnego związku Wspólnoty z Kościołem. Owszem,
wiedzieliśmy, że to Dzieło, które Bóg przeprowadza ma odrodzić Kościół. Jednak
teraz dobrze by było, abyśmy sobie uświadamiali wielki wpływ poszczególnych
dusz na to, co się dokonuje w Kościele. Abyśmy mieli świadomość, iż każda dusza
może przyczyniać się do uświęcenia Kościoła, ale też każda może przyczyniać się
do coraz gorszego stanu Kościoła. Ponieważ od pewnego czasu już otrzymujemy
pouczenia i kroczymy pewną drogą duchowości, nasza świadomość jest większa i
dojrzałość również, dlatego możemy o tym mówić. Dlatego możemy to przyjąć i po
części zrozumieć.
Jedność z Bogiem, o której jest mowa, a
która ma tworzyć również jedność między nami, nie jest celem jedynie samym w
sobie. To prawda, każda dusza ma dążyć do zjednoczenia z Bogiem, ale Bóg
pragnie tego zjednoczenia nie tylko ze względu na nas, na każdego z nas. On
powołał nas do tego, by czynić jedność w całym Kościele. A więc nasze
zjednoczenie z Bogiem ma przyczyniać się do jednoczenia dusz w Kościele. Wiemy,
że jesteśmy powołani do miłości. Rozwój i wzrost miłości w naszych sercach, w naszej
Wspólnocie będzie promieniował na cały Kościół. Wydaje się to tak odległe od
każdego z nas, tak nienamacalne, że trudno jest przyjąć takie słowa. Jednak z naszą
świadomością spraw duchowych, powinniśmy to przyjąć całym sercem. Pomimo
częstych wątpliwości powinniśmy tę prawdę przyjąć i w swoim sercu odczuwać
wielką odpowiedzialność nie tylko za siebie przed Bogiem, ale za Wspólnotę
przed Bogiem i za cały Kościół przed Bogiem.
Ta odpowiedzialność jest ciężarem nie do
uniesienia. Jest ogromem, który może duszę przytłoczyć, przygnieść. Takiej odpowiedzialności
doświadczali święci powoływani w różnych wiekach przez Boga, by realizować
wielkie dzieła w Kościele ku jego odrodzeniu. Jednak dźwigali ten ciężar. Mocą,
która pomaga dźwigać duszy ten ciężar odpowiedzialności jest pokora. To ona sprawia,
że człowiek staje przed Bogiem uznając, iż to On jest wszystkim, a dusza jest
niczym. To pokora sprawia, iż człowiek zajmuje właściwe mu miejsce w relacji z
Bogiem. I to zajęcie właściwego miejsca, uznanie Boga jako wszechmocnego i
siebie jako nic niemogącego sprawia, iż dusza jest w stanie udźwignąć wszystko.
Wydaje się to paradoksem. A jednak człowiek przyjmuje Boga za swoją moc.
Przyjmuje i prosi, aby od tej pory Bóg w jego życiu dokonywał wszystkiego w
najdrobniejszych szczegółach.
I właśnie taka ma być nasza postawa –
pełna pokory, pełna uznania w każdym momencie swoich słabości, ciągłe schylanie
pokorne głowy w obliczu wszystkiego, w obliczu zwykłej szarej codzienności i
uznawanie, iż jest się słabym. Uznawanie, iż to co się stało jest naszą winą.
Tutaj należy zrozumieć jedną rzecz. Człowiek często obrusza się, gdy ktoś
obwinia go za coś, czego ta osoba na przykład nie zrobiła, bądź też uczyniła
wszystko by czemuś takiemu zapobiec. Jednak coś tam się wydarzyło i inni
obwiniają ją za to. Pokora prawdziwa przyjmuje wszystko. Nawet niesprawiedliwe
sądy. I przyjmuje wszystko nie dlatego, że chce zostać męczennikiem, ale
dlatego, że uznaje, iż zdolna jest do popełnienia każdego grzechu i, że w
swojej nieświadomości mogła zrobić coś, co przyczyniło się do tej sprawy, o
którą ją obwiniają. Bądź też Bóg uchronił ją przed popełnieniem jakiegoś błędu,
ale ona sama o własnych siłach nie byłaby zdolna uchronić się przed tym. W
związku z tym to i tak jest jej wina, ponieważ jej małość jest wielka, jej
nędza ogromna i jej grzeszność przewyższa wszystko inne. Dusza pokorna godzi
się na wszystko, nie czyniąc z siebie męczennicy za wiarę, ale spokojnie,
pokornie przyjmuje każdą uwagę, wyrażając również głośno zgodę na nią, a wręcz
dziękując za pokazanie jej, jej własnych słabości. Modli się przy tym, aby Bóg
naprawił wszystko to, co ona zepsuła i by dalej ją chronił przy następnych
sytuacjach, by nie popełniała więcej takich błędów. Dusza taka nie tylko przed
ludźmi, ale przed samą sobą i przed Bogiem uznaje swoją totalną nędzę i
autentycznie przyznaje się do wszystkiego prosząc Boga o przebaczenie.
Taka postawa to doskonałość. Ale trzeba
mieć pewne wzorce, aby wiedzieć do czego dążyć. Taka pokora zbliża do Boga i
jednocześnie zbliża nas do siebie nawzajem. Kruszy mury, bowiem w tej pokornej
postawie człowiek rezygnuje z siebie, umiera przyjmując nowe życie, jakim jest
sam Bóg. Nie należąc do siebie, należy tylko do Boga i daje mu prawo
rozporządzania sobą do woli i czynienia wszystkiego, czego Bóg tylko zechce. Jeśli
dusza prawdziwie taką postawę przyjmie w głębi swego jestestwa, doznaje
wolności. Owszem również doznaje cierpienia, ale w głębi zaczyna doświadczać
szczęścia płynącego z wolności prawdziwej i zbliża się wielkimi krokami ku
Bogu. Tacy byli święci, którzy są wyniesieni na ołtarze, a którzy dokonywali
wielkich dzieł, na których barkach Bóg składał ciężary nie do uniesienia. I
poprzez uznanie swojej małości i słabości byli w stanie unieść to, co jest nie
do uniesienia ludzkimi siłami.
Bóg na naszych barkach składa również
Wielkie Dzieło. Nie uniesiemy go dopóki nie uznamy, iż nie jesteśmy w stanie
tego czynić, dopóki pokora nasza nie będzie wielka. W pojedynkę nie uniesiemy
go. Potrzebujemy zjednoczenia z Bogiem, ze sobą nawzajem. Zatem módlmy się o
jedność i o miłość, która nas połączy. Bardzo wiele potrzebujemy do tego, by
Bóg mógł zrealizować wobec nas swoje plany. Ale skoro powołał, to mamy prawo
oczekiwać, że nam wszystko da. Więc módlmy się z ufnością, bo Bóg da. On tylko
oczekuje na pewną dojrzałość naszych dusz, na pewne zrozumienie tego. I w
odpowiednim momencie, kiedy uzna, że już jesteśmy gotowi, Bóg da. Należy
współpracować z Bożą łaską. Zatem próbujmy nawiązywać tę współpracę. Na ten
czas współpracy z łaską niech nam błogosławi: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch
Święty.