21 luty 2012
W dzisiejszej
Ewangelii mieliśmy możliwość zauważyć zwykłe ludzkie słabości również w
apostołach. Byli oni zwykłymi ludźmi, tak jak my; byli oni ludźmi słabymi, tak
jak my. Mieli swoje życie, tak jak my. I w pewnym momencie spotkali Jezusa,
który powołał ich do dzieła, tak jak nas powołał. Na początku nie zdawali sobie
sprawy jak wielkie to może być dzieło, tak jak my. A i przez trzy lata, kiedy
chodzili razem z Jezusem nie rozumieli, czym jest to dzieło, czym jest misja
Jezusa, co takiego przyszedł uczynić Jezus. I my również niewiele jeszcze
rozumiemy z tego, co dzieje się w naszej wspólnocie i do czego prowadzi podjęte
przez nas dzieło. Bóg wybrał sobie zwykłych ludzi, dusze małe. Również i teraz
powołuje dusze małe, najmniejsze. Wtedy przygotowywał uczniów, wybrał
apostołów, nauczał ich, żył razem z nimi, wspólnie tworzyli wspólnotę, uczyli
się wszystkiego, można powiedzieć, że żyjąc razem z Jezusem uczyli się od nowa życia,
chociaż nie byli tego świadomi, tak jak i my w tej wspólnocie od nowa uczymy
się żyć innym życiem niż dotychczasowe. Apostołowie, gdy chodzili razem z
Jezusem, nie zdawali sobie sprawy kto jest u ich boku, kto ich prowadzi, z kim
dzielą wspólne życie. I my bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z obecności
Boga pośród nas, z wielkości dokonującego się dzieła.
Apostołowie
pozostawali sobą. Z jednej strony uczyli się nowego życia, z drugiej byli nadal
tymi zwykłymi ludźmi, nie byli święci od początku, byli zwykłymi duszami, tak
jak i my. Dlatego co rusz te słabości brały górę, wychodziły na zewnątrz,
dawały o sobie znać. Toteż między nimi dochodziło czasem do konfliktów, do
pewnej różnicy zdań, nawzajem siebie strofowali, czasem bardziej się
denerwowali. A Jezus, Jezus wiedział o wszystkim, znał przecież doskonale
każdego z nich, dobrze wiedział co jest w ich sercach, co się dzieje z ich
duszami i swoje nauki dostosowywał do potrzeb ich serc. Nic nie działo się
przypadkowo, nawet, gdy spotykali innych ludzi, których Jezus nauczał, czy
których uzdrawiał, wszystko to miało głęboki sens i służyło również apostołom
do ich formacji. Jezus potrafił wykorzystać każdy moment, każde wydarzenie,
każdą sytuację, aby apostołów pouczyć, lub też strofować, aby otworzyć ich oczy
szerzej na inny świat, aby ich dusze napełnić poznaniem i miłością.
W dzisiejszej Ewangelii
słyszeliśmy, iż apostołowie posprzeczali się. O co? O to, kto jest z nich
największy. Zupełnie dokładnie tak, jak małe dzieci. Każde dziecko chce być
pierwsze, chce być najważniejsze, chce być uznane za najmądrzejsze,
najpiękniejsze. Dzieci między sobą często rywalizują, potrafią się tak zapędzić
w tej rywalizacji, że dochodzi do porządnych kłótni, obrażania się,. Czasem
nawet bójek. Apostołowie byli jak te małe dzieci. Nie myślmy, że od początku
wszystko układało się między nimi tak, jak powinno. Niech ten fragment sprawi,
że poczujemy pewną bliskość z apostołami jako ludźmi zwykłymi, o ludzkich
słabościach, takich jak my. I niech ten fragment będzie dla nas pocieszeniem,
iż nawet zwykły, mały człowiek może zostać wielkim apostołem, wielkim świętym.
Jak to
uczynić, aby stać się wielkim świętym, będąc najmniejszą duszą i najsłabszą?
Jezus podaje dzisiaj pewne rozwiązanie. Postawił przed nimi dziecko, objął je,
przytulił. Mówił, iż należy przyjmować właśnie najmniejszych, a przyjmując
najmniejszych, przyjmować w ten sposób Jezusa. Przyjmując Jezusa, przyjmujemy
samego Boga. Mówił też o tym, iż ten kto chce być największym, a więc ten, kto
chce być wielkim świętym, musi stać się najmniejszym. To powinno być wielkim
pocieszeniem dla każdego z nas. Z tym, że jest pewien problem, bowiem z jednej
strony jesteśmy najmniejszymi, więc mamy pełne predyspozycje do wielkiej
świętości, z drugiej jednak trudno się pogodzić z tą małością. I chociaż nazywamy
siebie duszami najmniejszymi, tak naprawdę jesteśmy apostołami, którzy kłócą
się o to, kto jest największy.
Bardzo trudno
człowiekowi jest stanąć w prawdzie przed sobą i uznać swoją małość, przekreślić
siebie, umrzeć dla samego siebie. To jest najtrudniejsze, teoretycznie każdy z nas
to uznaje, teoretycznie każdy tak uważa: rzeczywiście, jestem duszą
najmniejszą. W praktyce bardzo głośno
odzywa się nasze „ja”, bardzo głośno daje o sobie znać nasza pycha, nasz
egoizm. Stale okazuje się, że ważniejsi jesteśmy my, nasze pragnienia, nasze
wyobrażenie o czymś, nasze pojęcie, chociażby na temat świętości, na temat
katolicyzmu, postępowania w wierze, nasze
wyobrażenia jak powinno wyglądać życie rodzinne, wychowanie dzieci, jak powinna
wyglądać postawa współmałżonka wobec nas. Cały czas wychodzimy z tej pozycji,
iż to my jesteśmy ważni, mądrzy i nasza racja musi być na wierzchu. Dokładnie
tak, jak apostołowie, kłócili się, kto jest największy. I gdzież jest dusza
maleńka? Gdzie się podziały dusze maleńkie, które o sobie mówią, że są
najmniejsze? Są, są w nas. To o czym mówimy świadczy o naszej ogromnej małości,
o ogromnych słabościach, o wielkiej nędzy, o grzeszności. Z tym, że Jezus mówi
o tym, iż należy stać się najmniejszym, czyli należy uznać, przyznać się przed
sobą samym do tej małości, uznać siebie za najmniejszego. Pogodzić się z tym i
od tego momentu, kiedy człowiek się z tym godzi starać się to w życie
wprowadzać.
Kiedy uznasz
swoją małość, to za chwilę bądź pokorny wobec swojego współmałżonka; to za
chwilę uśmiechnij się, mimo, że może ktoś powiedział słowo ostre, nieprzyjemne,
ale ty je przyjmij. Skoro uznałeś swoją małość, nie sprzeczaj się i przyjmij
czyjąś rację, pogódź się, że ktoś postępuje inaczej. To, że on postępuje inaczej,
to nie znaczy, że dobrze czy źle. Możesz nawet widzieć, że postępuje źle, módl
się za tę osobę, ale nie przeprowadzaj na siłę swojego zdania, swojej racji.
Bądź pokorny. Kto uznaje swoją małość, jest pokorny. A pokora nie kłóci się,
nie krzyczy głośno, nie dochodzi swego. Pokora jest cicha, pokora stale trwa
przed Bogiem, uznając, iż to Bóg jest Święty i tylko On. Więc pokora uznaje
swoją małość i grzeszność, bez względu nawet na to czy widzi dokładnie, czy nie
widzi tej grzeszności, ale uznaje, że zdolna jest do każdego grzechu.
Jezus objął
dziecko. Jezus przytulił dziecko pokazując na nie. Nie znaczy to, że chodzi
tutaj o przyjmowanie dzieci, czyli ludzi w wieku 7, 8 10, 12, 15 lat, chodzi o
to, byśmy potrafili przyjmować drugą osobę uznając jej małość, godząc się na
jej słabości i kochając ją. Chociażby przyjmując siebie nawzajem, uznając, że
rzeczywiście jesteśmy duszami najmniejszymi i przyjmujemy siebie z miłością,
traktujemy z miłością, powstrzymujemy słowa komentarzy, które mogą być
nieprzyjemne, wypowiadamy słowa, które są miłością. Przyjmować tych
najmniejszych, oznacza kochać ich. A miłość? Miłość nie wytyka błędów, miłość
nie wykłóca się o swoje, miłość przebacza nieskończoną ilość razy, miłość nie
ustawia drugiej duszy maleńkiej według naszych wyobrażeń, ale nakłania się do
tej drugiej duszy maleńkiej. Miłość nie rządzi i „nie rozstawia po kątach”, jak
to często ma miejsce w naszych rodzinach. Kiedy mając pewne pouczenia, widząc
jak powinna wyglądać rodzina, wracamy do domów i w pełni niezadowoleni z
zastanego stanu, zaczynamy pouczać. Miłość przychodzi i zauważa piękno w drugim
człowieku, dobro, zauważa dobre strony cech charakteru, miłość podkreśla to, co
dobre i piękne. Miłość kocha, daje siebie, służy i pomaga, jednocześnie nie
oczekując niczego w zamian, nie stawiając warunków.
W naszych
domach też są dusze najmniejsze. Kiedy spojrzymy na swojego współmałżonka, na
swoje dzieci, na swoich bliskich, miejmy przed oczami dzisiejszy fragment, kiedy
Jezus postawił przed uczniami dziecko i je przytulił. Niech ten obraz będzie
cały czas w naszych sercach, byśmy pamiętali, iż takim małym dzieckiem jest
każdy nasz bliski. I jeśli to małe dziecko, czyli tego bliskiego przyjmujemy z
miłością, to z miłością przyjmujemy Jezusa. Pamiętajmy, że nasi bliscy są tak
samo duszami najmniejszymi, jak my. Nie są ideałami i wielkimi świętymi, są
pełni słabości, jak my, i też są powołani do wielkiej świętości, jak my. A Bóg
dał nas sobie nawzajem, byśmy jedni drugiego do tej świętości prowadzili.
Jednocześnie jedni dla drugich jesteśmy drogą krzyżową. Ale to już temat na
inne rozważanie.
Dzisiaj na
ołtarzu złóżmy nasze serca z tą prośbą, by zaczęły otwierać się bardziej na
własną małość, i aby pogodziły się z tą małością, uznały ją, do tego stopnia
uznały, iż w relacjach z innymi ludźmi przestaniemy być egoistami, ludźmi
pysznymi, a zaczniemy dostrzegać Jezusa w drugim człowieku i mu służyć, kochać
go, słuchać go, być pokornym wobec niego.
Niech
wstawiennictwo Matki Najświętszej pomaga nam w wyproszeniu tej łaski.