Konferencja na Rok „W komunii z Bogiem”
ponownie, Najmniejsi, w Roku „W komunii z Bogiem”. Witam Was w pokoju Serca
Bożego. Witam Was Miłością Bożą, witam Was Miłosierdziem Boga. W imię Boga,
które brzmi „Ja Jestem”, witam Was. Mówić dzisiaj będziemy, kim jest Ten, który
przychodzi do nas na ołtarz, który schodzi na wszystkie ołtarze świata, którego
przyjmujemy do swojego serca. Pragniemy sobie uświadomić wielką moc zstępującą
na ołtarz, aby każdy z nas uwierzył, że prawdziwie Bóg przychodzi do nas za
każdym razem podczas Eucharystii.
Większość wiernych i niestety wielu kapłanów
nie wierzy w żywą obecność Jezusa na ołtarzu. Przyjmują to bardziej jako
tradycję nieustannie ponawianą, jako symbol, symbol Jego obecności, ale nie
jako żywego Boga. Podczas każdej Eucharystii przychodzi do nas Bóg z całą swoją
mocą, ze swoją potęgą, z całą swoją wszechmocą, stwórczą siłą. Bóg, dawca
życia, Bóg miłość, Bóg miłosierdzie, Bóg, który Jest przychodzi do nas. A
kapłana czyni uświęconym, błogosławionym, gdyż jego usta wypowiadają słowa Jezusa
i Jego mocą chleb i wino prawdziwie staje się Ciałem i Krwią Chrystusa.
Aniołowie padają na twarz, oddając Bogu cześć. Wszyscy święci wielbią Boga,
pochylając głowy do samej ziemi. Przed objawiającą się mocą, wielkością Boga i
majestatem kryją twarz. Jego światłość, świętość bije we wszystkie strony
ogarniając wszystkich zgromadzonych, wychodzi na zewnątrz świątyni i obejmuje
całą ziemię. A jednak, człowiek nie oddaje Bogu tej czci. Często nie zauważa
tego, tak ważnego momentu podczas Eucharystii jaki jest przeistoczenie. Traktując
tę część Eucharystii lekko, lekceważąc, myśląc o różnych swoich sprawach, Bóg
przychodzi, a zastaje zimną świątynię. Otacza Go wspólnota zimnych serc. Nawet
nie wspólnota lecz kilka, kilkadziesiąt, czasem kilkaset pojedynczych, samotnych,
zimnych serc. Jakże często, nawet to serce kapłańskie, od którego Bóg oczekiwałby
pełnego zrozumienia i przyjęcia Go z miłością, pozostaje zamknięte. A przecież
właśnie osobą kapłana posługując się, w nim objawia się Chrystus. Jego dłonie
stają się dłońmi Chrystusa, usta ustami Chrystusa.
I uobecnia się
Ostatnia Wieczerza, a potem Ukrzyżowanie. Krzyżują Chrystusa przy nas, przy nas
przybijają Jego dłonie do Krzyża i Jego stopy. Przy nas ocieka Krwią i omdlewa
z osłabienia i bólu. Ale to ostanie uderzenie Serca zadajemy Jezusowi my,
chłodem swoich serc. To chłód naszych serc ostatecznie dobija Boże Serce,
raniąc Je śmiertelnie. Jezus drży z jednej strony z wysokiej gorączki, a z drugiej
doświadczając lodu ludzkich serc. Jest to Jego najgorsze cierpienie, podczas
którego kona. A wierni klęczą, potem stoją i myślą o swoich sprawach, swojej
codzienności, o sobie. Nie słuchając słów kapłana, nie modląc się. Stoją niby
lodowate słupy zajęte samymi sobą. Z ołtarza rozlewa się wielki płomień
miłości, który pragnie stopić ten lód, by dotrzeć do nas. Ale jednak, jeśli
serce się na to nie zgadza Bóg nie może czynić nam gwałtu, choć cały spala się
z miłości dla nas. Jakże często jedynym miejscem w kościele, gdzie jest żar
prawdziwego ognia miłości, to ołtarz. A cała świątynia wygląda jak zmrożona
długowiecznym lodem. To prawda, są w tych świątyniach aniołowie i święci,
którzy swoją miłością ogrzewają Boże Serce, oddając cześć Królowi Świata. Ale Jezus
przychodzi na ołtarz nie dla aniołów, bo oni tego nie potrzebują. I nie dla
świętych, bo oni są już zbawionymi. Ale dla nas, bo to my potrzebujemy
zbawienia.
Gdyby miłość nasza
była prawdziwa, nie traktowalibyśmy Jezusa jako postaci jedynie z Ewangelii. Doświadczalibyśmy
Jego obecności podczas Eucharystii a Ewangelia byłaby naszą codziennością. Po
prostu byśmy nią żyli. Jezus dotykając naszych serc uzdrawiałby je, uzdrawiałby
nasze ciała i rozwiązywałby nasze problemy. Bo On chodzi po ziemi. Bo Ewangelia
jest nadal żywa, aktualna. Tylko my zamknięci jesteśmy w lodowych pałacach, nie
otwieramy drzwi Bogu. To nie On zamknął się w Niebie, bo On jest codziennie z nami.
Tylko my nie przyjmujemy Go. Nie wierzymy. A słowa, iż Bóg przychodzi do nas
podczas Eucharystii, że schodzi na ołtarz, że jest to żywa Jego obecność są nam
tak spowszedniałe, że nie rozumiemy ich znaczenia. Nawet kapłani wypowiadając
te słowa mówią jakby o innej rzeczywistości, która jest gdzieś daleko, ale nie właśnie
teraz i tutaj. Jakby opowiadali baśń, legendę, historię, przeszłość a nie
teraźniejszość.
Gdyby Bóg
objawił się wiernym podczas Eucharystii z całym swoim majestatem i mocą wszyscy
by upadli na twarz, wszystkich serca pękłyby nie mogąc znieść tej mocy,
wielkości tej miłości, nieskończoności Boga. Bo za życia na ziemi człowiek nie
może oglądać Boga twarzą w twarz, nie jest na to przygotowany. Ale mimo to, Bóg
daje nam różne znaki, aby pomóc uwierzyć w żywą obecność Chrystusa w
Najświętszym Sakramencie. Z jednej strony posługując się najnowszymi zdobyczami
nauki potrafimy zbadać wiele rzeczy i określić skąd co pochodzi, ale
jednocześnie nauka służy nam do tego, by stosować wykręty na argumenty przeciwko
wierze. Jedni posługując się nauką pokazują iż na przykład cuda eucharystyczne
są po ludzku niezrozumiałymi, a Kościół wykazuje w ten sposób Bożą obecność, Jego
Ciała i Jego Krwi. Niestety wielu znajduje się też takich, którzy na różny
sposób potrafią umniejszyć, zbezcześcić wręcz to co objawia się nam – ludzkości
w tak wielu kościołach. Ludzka bezczelność, egoizm, zarozumiałość, pycha nie
znają granic. Szczególnie tam, gdzie człowiek otwiera swoje serce na szatana.
Wtedy nie ma szacunku dla żadnej świętości. To co święte, uznane przez Kościół
od wieków, to co nawet zostało uznane dokumentem jest lub będzie szargane,
opluwane. Ci, którzy to czynią narażają się na straszliwy gniew Boga, bowiem
poprzez ich czyny wiele dusz zaznaje niepokoju, często schodzi z drogi wiary, a
nawet wkracza na drogę potępienia. W oczach Boga najcenniejsza jest dusza
ludzka i ten to kto przyczynia się do zabijania dusz, uśmiercania ich, a więc
odłączania od Boga zasługuje na potępienie. Ten kto dusze ratuje będzie przez
Boga wyniesiony do chwały Nieba.
A zatem
starajmy się bardziej świadomie uczestniczyć we Mszy św. jako w Ofierze, w żywej
Ofierze Chrystusa. Przyjmujmy prawdziwą obecność Boga i w swoich sercach starajmy
się oddawać Mu najwyższą cześć i chwałę. Aktem swojej woli wyrażajmy wielką
wiarę w Boga w Eucharystii, w Boga na ołtarzu. To nie wszystko, wyrażajmy swoją
wiarę w imieniu tych, którzy nie wierzą. Tego Bóg od nas również oczekuje,
wiary niejako za innych. Tu nie chodzi o wiarę opartą na jakichkolwiek uczuciach,
wielkich objawieniach. To ma być akt naszej woli. Choćbyśmy nic nie widzieli,
nie czuli, mamy wyrażać swoją wiarę w Boga w Najświętszym Sakramencie. Bóg oczekuje
też od nas adoracji w naszych sercach. Adoracji Najświętszego Sakramentu, nie
tylko wtedy kiedy jesteśmy w Kościele, ale również w ciągu dnia, abyśmy
pamiętali o Bogu ukrytym we wszystkich kościołach świata, w tabernakulach
świata pod postaciami tak nikłymi a
jednak świętymi. Abyśmy w swojej modlitwie, w tej cogodzinnej pamiętali i
adorowali Chrystusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. Adorowali poprzez
miłość, wyrażanie miłości i wiary. To nic, że czasem serce jest chłodne. Tak nam się wydaje. Miłość, to nie tylko
poryw serca. Miłość, to również szara codzienność, kiedy tej miłości się służy.
W każdej chwili, w każdym momencie człowiek kocha, choć nie musi być objęty
płomieniem miłości. Bóg w ten sposób pragnie jednoczyć nas z Jezusem
Eucharystycznym, pragnie jednoczyć nas z Bogiem, pragnie ożywienia naszej wiary
w Jego obecność, pragnie naszego zjednoczenia w większej zażyłości.
Lecz dusza
musi, tego zjednoczenia i większej zażyłości z Bogiem zapragnąć i do tego
dążyć. Nielicznym duszom dawane jest to z góry, nagle. W większości dusza
przechodzi powolną drogę. Przybliża się do Boga zwykłą drogą codzienności, podejmowanym
wysiłkiem, otwieraniem się na pouczenia, wyrażaniem swojej woli wiary, miłości,
trwania przy Bogu. I w pewnym momencie otrzymuje tę łaskę ciesząc się nią,
niektórzy dłużej, niektórzy krócej, by potem ponownie iść zwykłą szarą
codziennością, znowu powoli przybliżając się, wchodząc w kolejne etapy, na
kolejne stopnie zjednoczenia. Często patrząc na świętych, czytając o ich życiu
niekiedy myślimy, że również w naszym życiu duchowym zaczną dziać się tak wielki
cuda. Czekamy na objawienia, na wizje a nie zauważamy, że cuda i znaki dzieją
się w naszej codzienności, że to nasza codzienność, nasze życie powoli się
zmienia. I to jest największy cud. A to co towarzyszy wielkim świętym dzieje
się po to, aby i inne dusze mogły wierzyć i mogły iść drogą, śladami tych
świętych. Aby patrząc na wzór podejmowały wysiłek. Cudem jest nawrócenie duszy,
cudem jest nawrócenie całej rodziny, cudem jest pogłębienie wiary, pogłębienie
miłości. To są cuda relacji miłości w rodzinie, wzajemne zrozumienie – to są cuda.
Wzajemna życzliwość, zrozumienie, wyrozumiałość – to są cuda. Umiejętność przyjmowania
cierpienia, łagodność, cierpliwość – to są cuda. Kiedy serca są otwarte dla
siebie nawzajem, kiedy zaczynają być jedno, kiedy panuje miłość między nimi –
to są cuda. Tego oczekujmy.
Ale w centrum ma
być Bóg, wszystkie serca mają być skierowane ku Bogu, bo to On dokonuje tych
cudów i to On jednoczy serca w miłości. Przyjmowanie Jezusa pod postacią Chleba
i Wina jest przyjmowaniem Żywego Boga, przyjmowaniem Jego życia. Od wewnątrz nasze
serca, dusze zostają napełnione życiem Boga. Boskim życiem. Życie Boga jest w nas.
Całe życie, nie cząstka, nie pół, nie fragment. Całe życie, bo cały Bóg
przychodzi do nas ze swoją mocą, siłą, potęgą, z uzdrowieniem, miłością,
miłosierdziem, ze zbawieniem. To jest największy cud, przyjście Boga do
ludzkiego serca, tego nieskończonego Boga, który mieści się cały w maleńkiej
duszy stworzenia i przemienia tę duszę w swoją. Na chwilę, na moment dokonuje
się coś cudownego, bowiem wszechmoc Boga, Jego świętość, czystość wypełnia i
obejmuje, przenika duszę całego człowieka, całe jego jestestwo, wnętrze,
wszystko czym jest. Znika człowiek jest Bóg.
Niestety
większość dusz nie wie, nie myśli o tym, a przyjmują Boga jako zwykły pokarm. A
modląc się tylko wylicza swoje prośby. Jakże Bóg może przemienić te dusze skoro
one same tego nie wiedzą i nie otwieraj się na Bożą obecność. Podchodzi do
kapłana, otwiera usta, a potem pozostawia Chrystusa przy zamkniętych drzwiach
swojej duszy i każe Mu pozostawać na zewnątrz. Aniołowie Boga wielbią, święci
Bogu oddają cześć a człowiek, który tak bardzo potrzebuje Chrystusa
Eucharystycznego, pozostawia Go za drzwiami serca. Ten, dla którego to wszystko
jest to uczynione, dla którego Bóg ponawia swoją Ofiarę, pozwala się krzyżować,
przyjmuje cierpienia, ten człowiek lekceważy miłość.
Zjednoczenie z
Bogiem Eucharystycznym da nam siłę, by przetrwać czas pokus, czas wielkiej
trwogi, czas wielkich ataków, czas kiedy będzie wielkie zwątpienie i brak
wiary. Zjednoczenie z Bogiem, bo to Bóg daje wiarę, daje siłę, daje życie.
Jeśli będziemy karmić się Bogiem to Bóg będzie w nas. Jeśli będziemy karmić się
Bogiem z wiarą, z wielką ufnością. Należy w sobie tę wiarę nieustannie wzbudzać
poprzez akty woli, modląc się, wyrażając w swoim sercu przed Bogiem, że się
wierzy. Eucharystia jest ratunkiem dla świata, bo w Eucharystii jest Bóg. Nie
przyjmowanie Boga w Eucharystii jest skazywaniem siebie, swojej duszy na
odejście, na odwrócenie, nawet na potępienie. Dlatego szatan odciąga ludzi od
Eucharystii na różne sposoby.
Będziemy mocni
Bogiem, gdy będziemy się Nim karmić. Będziemy zjednoczeni z Bogiem, gdy będziemy
się Nim karmić. Będziemy jednością w Bogu, gdy będziemy się Nim karmić. Bóg w nas
będzie a my w Bogu, gdy będziemy się karmić Bogiem. Po to Bóg jest, po to
przychodzi, po to opuszcza Niebo, aby nas chronić, aby nas obronić, aby nas
zbawić. Czyni to dla nas. Głośmy światu Ewangelię Jego obecności żywej w
Eucharystii. Głośmy Chrystusa, który żyje na ołtarzach świata. Głośmy wiarę w
Jezusa Zmartwychwstałego, który żyje i codziennie swoją Ofiarę ponawia dla każdego
człowieka.
Niech pokój będzie w naszych sercach.