Ewangelia według św. Łukasza

9. Narodzenie Jezusa (Łk 2,1-7)

W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.

Komentarz: To wydarzenie – opisane dosyć lakonicznie – w swej istocie miało ogromne znaczenie dla całej historii zbawienia. Bóg tak pokierował losami ludzkimi, by spełniły się wszystkie wcześniej dane zapowiedzi. A zapowiedzi mówiły o Betlejem i Mesjaszu, o pochodzeniu z rodu Dawida i o Dziewicy, z której będzie zrodzony. Mimo że naród żydowski oczekiwał Mesjasza (podawano nawet przybliżony czas Jego narodzin), mimo licznych znaków, które miały miejsce w życiu Józefa i Maryi oraz w ich rodach, Żydzi nie odczytali tych wskazówek właściwie. Dziwnym może się to wydawać, bo skoro oczekiwano, to przynajmniej ci bardziej światli Żydzi powinni obserwować rody i rodziny, nawet pośród nich szukać i wypatrywać obiecanego Mesjasza. Powinni zapisywać różne zdarzenia, które mogłyby świadczyć o szczególnym namaszczeniu przez Boga jakiegoś dziecka.

Natomiast w wielu rodzinach było to oczekiwanie na Mesjasza. Kobiety pragnęły stać się matką Pomazańca Bożego. Niejedna miała nadzieję, że może ona właśnie dostąpi tej godności. Pojedyncze osoby zdawały sobie sprawę z niezwykłości małżonków – Maryi i Józefa oraz ich dziecka, i dopatrywały się w nich rodziny, z której wyjdzie Wybawiciel narodu izraelskiego, jednak zachowywały w swych sercach to poznanie, nie rozgłaszając go. Nieliczni kapłani, którzy byli świadkami życia Maryi przy świątyni, a potem zadziwiających wydarzeń podczas wyboru dla niej małżonka, również nie mówili o tych faktach, a większość odnosiła się do nich z rezerwą ze względu na niski status społeczny tej rodziny. Przykrym jest fakt, że nawet kapłanów nie ominęła wada podziału ludzi ze względu na posiadane dobra materialne. A tak w bardzo wielu przypadkach działo się pośród uczonych w Piśmie, starszych Rady i faryzeuszy.

Święta Rodzina wiodła życie bardzo skromne i ukryte przed ludzką ciekawością. Spis ludności zmusił ich do wybrania się w daleką podróż mimo stanu Maryi. Józef zdawał sobie sprawę, z czym może się wiązać ta wyprawa, jednak Maryja uspokajała męża. Oboje wiedzieli o przepowiedniach dotyczących Betlejem, tym bardziej więc zdecydowali się wybrać do tego miasta. Wzięli tylko to, co najpotrzebniejsze dla oczekiwanego Dziecka, sądząc, że zaraz po spisaniu wrócą do domu. Większa część wyprawki oraz przygotowanych sprzętów została oczywiście w Nazarecie. Podczas podróży przechodzili wiele niedogodności. Różnie też byli przyjmowani. Jedni patrzyli na nich podejrzliwie, inni nawet z pogardą, ale byli też ludzie o dobrych sercach, którzy gościli ich u siebie, odstępując to, co mieli najlepszego. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, kogo gości. Jedynie przedziwna uroda Maryi zwracała uwagę niejednego. Jej piękno było jakieś inne niż znane z otoczenia – miało w sobie czystość i niemalże nakazywało szacunek wobec tej niewiasty. Toteż jedni ochoczo, inni z wewnętrznego przymusu, którego nie bardzo rozumieli, jednak usługiwali podróżnym.

W końcu nadszedł czas rozwiązania. Józef i Maryja oczekiwali na ten moment z niecierpliwością. Jednak w swoich wyobrażeniach nawet nie pomyśleli, że będzie to miało miejsce w grocie dla pasterzy i bydła, na obrzeżach miasta. Ileż niepokojów przeżył Józef, gdy szukał dla Maryi godnego miejsca i nie znajdował go. Czuł wielką odpowiedzialność za losy Maryi i Dzieciątka. Bardzo chciał, by Ona mogła odpocząć i urodzić w miarę wygodnych, dobrych warunkach. Tym bardziej, że zdawał sobie sprawę, kim jest Dziecię. Od początku też czuł do Maryi, oprócz czystej miłości, ogromny szacunek, niemalże cześć. Jeszcze bardziej spotęgowało się to po wyjaśnieniach anioła. Józef, mając serce kryształowo czyste, przyjął tę wiadomość z wielką otwartością i z właściwą sobie prostotą od razu podjął obowiązki opiekuna Dziewicy i Jej Dziecka. Starał się jak mógł, aby zapewnić rodzinie utrzymanie. Niestety, w Betlejem – z powodu tłumów przybyłych na spis – nie mógł nic zrobić. Niemalże załamany, stanął przed czekającą na niego Maryją z wiadomością, że niczego nie znalazł. Na szczęście jeden z gospodarzy wskazał im grotę, do której od razu się udali. Tam Józef nieco uprzątnął, wymościł miejsce sianem, osłonił przed podmuchami zimnego, wieczornego powietrza i sprawdziwszy, czy Maryi nie jest za chłodno, czy w miarę wygodnie może wypoczywać, odsunął się na bok, zanurzając w modlitwie. Było mu smutno, że nie może zapewnić Matce i przyszłemu Dziecku żadnych wygód. Przepraszał Boga za swoją niezaradność i dziękował, że chociaż takie schronienie Pan dał jego rodzinie. Prosił o zdrowie dla Maryi, o siły oraz o to, by jutro mógł znaleźć coś bardziej godnego.

Gdy zatopiony w modlitwie zasnął, naraz obudziła go jasność wypełniająca grotę i płacz dziecka. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje, ale zaraz potem przypomniał sobie cały trud podróży i usilne poszukiwania gospody. Zdał sobie sprawę, że ten płacz oznacza narodziny Dzieciątka. Szybko zerwał się i podszedł do Maryi. Trzymała w objęciach Niemowlę, które, całe drżąc, płakało. Patrzył z wielką radością, czułością, a oczy zaszły mu łzami. Maryja podała mu Dziecko. Wtedy, trochę niezdarnie, bojąc się, by przypadkiem nie upuścić, by za mocno nie ścisnąć maleńkiego, delikatnego ciałka – wziął Dzieciątko na ręce, podniósł do góry, ku niebu i dziękując Bogu, wielbił Go za ten Dar. Jednocześnie uznawał przynależność Dziecka do Boga, nie tylko jako pierworodnego, ale jako Syna Bożego poczętego w cudowny sposób z Dziewicy. Oddając Panu cześć i chwałę, czuł się Jego sługą i w wielkiej pokorze przyjmował powołanie do bycia opiekunem Matki i Dziecka. Potem oddał Maleństwo Maryi. Sprawdził, czy jest Jej wygodnie razem z Dzieciątkiem. Zapytał, czy czegoś nie potrzebuje. I wpatrywał się nieustannie, zauroczony tym nowonarodzonym Życiem. W końcu, zmęczony, z modlitwą w sercu, pełen szczęścia, zasnął.

A Maryja długo jeszcze trwała na modlitwie. Tuląc małego Jezusa do piersi, ogrzewając Go własnym ciałem, okrywając welonem, chroniła przed chłodem nocy. Jej sen był bardzo krótki, co rusz przerywany świadomością narodzin Dziecka. Sprawdzała, czy aby na pewno jest Mu ciepło i wygodnie. Patrzyła z wielką czułością, tuliła do swojego policzka, całowała maleńkie rączki, poszczególne paluszki i cichutko nuciła kołysankę, jaką dyktowało Jej serce. Był to rodzaj modlitwy, w której Maryja opowiadała swemu Jezusowi cud poczęcia i narodzin, Jego Boże synostwo i powołanie mesjańskie. A każde słowo okraszone było miłością i łzami wzruszenia oraz szczęścia.

Pozostańmy przez chwilę z Maryją i Dzieciątkiem w Jej ramionach. Postarajmy się sercem przyjąć każde zdanie rozważania. Módlmy się, by Duch Święty pozwolił nam przeżyć te narodziny bardzo głęboko, abyśmy potem towarzyszyli Świętej Rodzinie w każdej ważnej chwili ich życia. Módlmy się, aby Duch Święty pozwolił i pomógł nam zjednoczyć się z Jezusem właśnie teraz, gdy dopiero rozpoczyna się Jego ziemskie życie. Byśmy mogli poznawać je i dzięki temu wchodzić w bliższe relacje z Bogiem. By w naszych sercach rosła miłość.

Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.

2 myśli nt. „Ewangelia według św. Łukasza

  1. Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.

  2. Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>