Przenajdroższa Krew Pana Jezusa
Cierpienie Boga jest wielu chrześcijanom wciąż nieznane. To, czego doświadczał Jezus, było niepojętym skupieniem zła na Nim jednym. Skoro wziął na siebie grzechy wszystkich ludzi, doświadczył cierpienia tych grzechów na sobie. Wszystkie cierpienia ludzkości od zarania dziejów stały się Jego udziałem skumulowane podczas męki. Cała złość i nienawiść szatańska rzuciła się wtedy na Jezusa. Demon zła opętał ludzi, dotknął dusz, pozamykał serca, wszedł w umysły. To, co dokonywało się w czasie pamiętnych dni – Wielkiego Czwartku i Piątku, było niejako rozpętaniem piekła na ziemi, które całe skierowało się przeciwko Bogu – Człowiekowi.
Cierpienie Jezusa rozpoczęło się daleko wcześniej, a dotyczyło również Matki, która sercem odczuwała wszystko. Podczas Ostatniej Wieczerzy, gdzie po raz pierwszy dokonała się bezkrwawa Ofiara, Jezus w swej duszy przeżywał jednocześnie ból męki, jak i radość podarowania ludzkości największego, najcenniejszego skarbu – samego Siebie. Ileż uczuć było w Sercu Syna Bożego!
Jako Bóg, znał przyszłość, wiedział, co czeka Go w najbliższym czasie. Znał zachowanie swoich umiłowanych uczniów. Widział swoją mękę i opuszczenie przez tych, których kochał i za których będzie cierpiał. Ale widział też Kościół, który w szybkim tempie będzie się rozrastał. Widział przemianę swych apostołów, ich miłość, działalność apostolską, stale wzrastającą liczbę wiernych szczerym sercem kochających Boga. Dlatego w Sercu Jego panowała radość pomieszana z bólem.
Ten ciężar serca pogłębiał się jeszcze podczas pożegnania z Matką. Miłość, jaką darzyło się tych dwoje, otwierała ich na siebie nawzajem w wymiarze nieznanym przeciętnemu człowiekowi. Miłość Syna do Matki i Matki do Syna obejmowała ich i ukazywała ogrom cierpienia, które będą musieli przejść. Syn potrzebował Matki. Był nadal Jej dzieckiem. Ona zawsze dawała Mu poczucie bezpieczeństwa, a swoją miłością przejmowała Jego ból na siebie. On z Nią dzielił swoje cierpienia. Zawsze. Nawet, gdy byli daleko od siebie – Jej dusza połączona z duszą Syna czuła wszystko, co działo się z Nim. Uczestniczyła w tym i brała na siebie pewną jego część. On natomiast doskonale znał Jej Serce. Również wiedział, co czuje, co myśli, jakie troski zakłócają spokój Jej Serca. Czując je w sobie, przejmował na siebie i uczestniczył w Jej życiu pełniej, niż dzieje się to w jakiejkolwiek innej relacji matki i dziecka.
Tych dwoje żyło jednym życiem, czuło jednym Sercem. Teraz cierpiało jeden ból. Matka całym swym Sercem, wiedząc, co czeka Jej Syna, pragnęła wziąć na siebie to cierpienie. Modliła się do Boga, by uchronił Jezusa przed nadchodzącą męką. Jednocześnie miała pełną świadomość daną Jej od Boga, czym będzie ta męka, jakie będą jej skutki, co wniesie w dzieje całej ludzkości. Ta świadomość sprawiała, że wraz z modlitwą o zmniejszenie cierpienia i przekazania przynajmniej jego części na Nią, błagała jednocześnie Boga o siły dla Syna, godząc się w swym Sercu na to, co miało nieuchronnie nastąpić. Ból, jaki odczuwała równy był cierpieniu Syna i gdyby nie pomoc aniołów, którzy podtrzymywali Jej Serce, zapewne umarłaby z samego cierpienia Serca. Ból taki, zwykłego człowieka przyprawiłby, jeśli nie o natychmiastową śmierć, to chorobę serca prowadzącą do śmierci. Ją chroniła wielka, niepojęta miłość do Boga, całkowite zaufanie i oddanie się Jego woli. To, wraz z aniołami stanowiło niejako tarczę chroniącą Serce.
Musimy wiedzieć, że również w życiu przeciętnych ludzi może tak być i tak się dzieje. Człowiek, który zaufa Bogu, pokłada w Nim nadzieję, kocha, w obliczu ogromnego cierpienia jest „chroniony”. Ten, który nie żyje Bogiem, a wszystko „bierze na siebie”, o wiele silniej doświadcza cierpienia, które może niszczyć nie tylko ducha, ale i ciało. Nie oznacza to, że ci, co żyją Bogiem nie odczuwają bólu, czy też doświadczają go w mniejszym wymiarze. Często ich cierpienie jest nawet głębsze. Wynika to z ich pełniejszego poznania dawanego przez Boga. Jednak dusze te zanurzone w Bogu chronione są Jego miłością i „uderzenie” cierpienia nie ma tego impetu, tej niszczącej siły.
Jezus i Matka. Matka i Jezus. To jedność, chociaż dwie istoty odrębne i różne. A jednak tak bardzo zespolone, stanowiące doskonałe zjednoczenie, uczestniczące w sobie nawzajem, w swoim życiu. Ich pożegnanie było raczej wyznaniem miłości, nabraniem sił przed męką. Oni nie rozstawali się. Żyli nadal razem, jedno w drugim. Razem zdawali sobie sprawę, iż czeka ich wielkie cierpienie. I mimo, że Jezus wyszedł z Wieczernika i więcej nie wracał, mimo iż tylko spotkali się na Drodze Krzyżowej, a potem na Golgocie, Ich Serca i dusze złączone były nierozerwalnie, czuły swoją obecność, pocieszały, kochały i ogromnie cierpiały.
Wymiar cierpienia Boga, zarówno 2000 lat temu, jak i poprzez wieki do dnia dzisiejszego, jest tak ogromny, iż z matematycznego punktu widzenia – nieskończony, nie do określenia. To cierpienie rozpoczęte w pamiętnych dniach Wielkiego Czwartku i Piątku trwa nieprzerwanie nadal. Jest niewyobrażalną męką zadawaną przez ludzkość w każdej sekundzie. Bowiem w każdej sekundzie miliony żyjących osób na ziemi popełnia grzech, ulega słabości, poddaje się szatanowi. Grzechy te są różne, tak, więc wielkość przez nich zadawanego cierpienia również. Jednak skumulowanie w tej jednej sekundzie tylu grzechów, wywołuje na świecie ogrom cierpienia. Cierpi Jezus, ale i cierpią ludzie. Ich cierpienie jest przez Jezusa również przyjmowane. Tak, więc, Jego cierpienie jest podwójne. Uderza w Niego zło i skutki, jakie ono powoduje. To ludzkim rozumem trudno jest objąć i pojąć.
Gdyby Jezus nie pozostawił po sobie tego Skarbu – Ciała i Krwi swojej – świat dawno by już zginął. To Najświętszy Sakrament chroni ludzkość przed stale wzrastającym, atakującym złem. To On odradza życie w duszach i daje siły do trwania w Bogu. To żywa obecność Boga pośród swego ludu sprawia, że świat jeszcze ni zginął. Jednocześnie musimy sobie uświadomić, że to żywy Bóg będący w Tabernakulum przyjmuje te ciosy zła z otaczającego świata chroniąc nas, nasze dusze, serca i życie. Jezus ukryty w Najświętszym Sakramencie stale narażony jest na cierpienie. Cierpi z racji ciągłego ofiarowania się za ludzkość będąc Barankiem Ofiarnym, ale cierpi, bo nieustannie przyjmuje na siebie ataki zła, chroni ludzkość przed nim. Ta maleńka Hostia, niepozorny opłatek jest prawdziwie krzyżowanym Jezusem, nadal konającym na Krzyżu, cierpiącym niewyobrażalną mękę.
Podchodząc do Tabernakulum, do Najświętszego Sakramentu, przychodząc by przyjąć Komunię, miejmy świadomość zbliżania się do niepojętej męki Jezusa, która „promieniuje” z tej białej, cudownej, czystej Hostii chroniąc nas przed złem, jego atakami, skutkami grzechu. My „objęci” jesteśmy tym cierpieniem Boga, przenikani co rusz, w nim się poruszamy i nim oddychamy. To wielka łaska. W ten sposób również uczestniczymy, jesteśmy obecni w cierpieniu Jezusa. Starajmy się tę prawdę sobie uświadamiać. A gdy zdamy sobie z niej sprawę, niech serca nasze w porywie wdzięczności uwielbią Jezusa, wyznają miłość, a potem tulmy się do Jego cudownych ran. Niech adoracja ran, Ciała, Krwi Chrystusa stanie się ciągłym pragnieniem naszych dusz, abyśmy nieustannie trwali przy swoim Cierpiącym Zbawicielu i pocieszali Go w Jego męce. Niech serca nasze wypełnią się miłością po brzegi do Ukrzyżowanego Jezusa. Niech pragnieniem naszym stanie się ciągłe trwanie u stóp Krzyża przy Konającym Chrystusie. Sami prośmy Boga, by uczynił w nas mieszkanie dla siebie, by zamieszkał w nas, abyśmy stali się żywymi świątyniami Boga, żywymi Tabernakulami.
Rozważajmy prawdę o cierpieniu Boga wypływającym z miłości. Rozważanie to przyniesie nam poznanie, a poznanie przyczyni do większego umiłowania Stwórcy.