102. Śmierć Jezusa (Mk 15,33-37)
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eloi, Eloi, lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: «Patrz, woła Eliasza». Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: «Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć [z krzyża]». Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.
Komentarz: Po wielogodzinnej udręce ciała i duszy, Jezus umarł. Nie jesteśmy w stanie nawet wyobrazić sobie, co przeżył w czasie tych dwóch dni, ale powinniśmy ciągle od nowa zagłębiać się w tę mękę, w ten ból, w to Serce. Nie ma porównania dla tego doświadczenia. Możemy jedynie analizować poszczególne tortury, by choć odrobinę przybliżyć sobie cierpienie Jezusa. Po ludzku rzec biorąc, powinien był już umrzeć kilka razy. Żaden organizm nie jest w stanie czegoś takiego wytrzymać. Jednak On żył mocą pragnienia, by znieść to wszystko. Dlaczego? Po pierwsze – chciał wypełnić swoją misję do końca, a jedynie w ten sposób mogło dokonać się zbawienie. Po drugie – by doświadczając wszystkiego co możliwe, wyjednać ludziom łaskę znoszenia cierpienia. Jezus niejako pierwszy przeżył każdy ból i pokonał go. Dzięki temu człowiek jest w stanie nie tylko wytrwać w swoich bolesnych doświadczeniach, ale i przyjmować je jako zbawienne dla dusz. Na krzyżu Jezus przemienił zwykły, ludzki ból w cierpienie zasługujące, oczyszczające i uświęcające duszę; cierpienie jednoczące z Bogiem Ukrzyżowanym! To co do tej pory uznawane było za dopust Boży lub też karę za grzechy, zostało podniesione do godności łaski. Od tej pory można cierpienie nazwać błogosławieństwem Boga, szczególnym namaszczeniem, naznaczeniem i wybraniem. Jest to trudne do zrozumienia, tym bardziej do przyjęcia, ale to głęboka prawda w świecie ducha.
Jezus zaznał wszystkiego. Przed śmiercią nie pominęło Go jeszcze jedno. Jego doświadczeniem – bardzo bolesnym, które, można by rzec, przepełniło czarę goryczy – było poczucie opuszczenia przez Ojca. Wiemy, że Bóg nigdy nie opuściłby swego Syna, ale Jezus miał przejść i to cierpienie – ze względu na człowieka. Każdy z nas w swoim życiu odczuwa czasem osamotnienie. Jednak niekiedy Bóg dopuszcza coś, co nie jest zwykłym poczuciem samotności, ale miażdżącym duszę cierpieniem. Wydaje się, iż przeżywa ona własną agonię. Zaznaje odwrócenia od siebie wzroku Boga. Mówiliśmy już kiedyś, iż świat żyje dzięki łaskawemu spojrzeniu Stwórcy. Tylko ono – pełne łaski, błogosławieństwa i miłości – utrzymuje dusze przy życiu. Bez Bożej miłości nic nie może istnieć. Ona daje życie i je podtrzymuje. Czasami Bóg zezwala, aby dusza wybrana, umiłowana i przeznaczona do wyższej świętości, oczyszczona została właśnie w doświadczeniu zupełnego opuszczenia przez Niego. To przeżycie trudne do opisania, bowiem nie ma sobie podobnych. Porównanie do odtrącenia przez matkę swego dziecka – to za mało. Nie da się wypowiedzieć, czym jest odwrócenie się Boga od człowieka. Zbyt słabo rozumiemy i doceniamy Jego błogosławieństwo, łaskawe spojrzenie, życzliwość i miłość do człowieka. Dusza doświadczająca opuszczenia przez Boga, przeżywa utratę sensu i celu swego życia. Pozbawiona zostaje niejako podstawy egzystencji, powietrza, którym oddycha. Ma wrażenie, iż z piersi wyrwało się jej serce, duch mdleje i kona, ale nie może umrzeć. Całe jestestwo zostaje niejako wyjęte ze Źródła swego istnienia, pozbawione rdzenia, pnia, trzonu życia i rzucone w straszliwą ciemność, jakiej nawet bezgwiezdna noc nie może spowodować. Pośród tych mroków tylko jedna myśl – zupełne opuszczenie, nieistnienie, śmierć, brak miłości, brak Boga. Dusza wyrywa się do swego Oblubieńca, a spotyka pustkę. Biegnie, szuka, błaga, krzyczy, a w odpowiedzi – głucha cisza – straszna, bo oznaczająca nicość, próżnię! Nie znajdując Boga, popada w coraz większą rozpacz. Co jakiś czas zrywa się jeszcze jakby z nowym poczuciem sił, by za moment znowu w rozpaczy i załamaniu opuścić wyciągane do Boga ręce. Coraz bardziej pogrąża się w tych niepojętych ciemnościach, w nieistnieniu; nie jest w stanie już biec ani wołać. Traci nie tylko siły duchowe, ale i fizyczne. Staje się niczym ciężko chory człowiek, który sam nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Potrzebuje innych do pomocy. Dlatego trzeba wspierać modlitwą taką duszę, chociaż to co ona przeżywa, jest sprawą tylko i wyłącznie między nią, a Bogiem. Jedynie On może ją z tego wyrwać. Tylko On wie, ile dusza jest w stanie wycierpieć i decyduje o tym, jak długo jeszcze będzie trwał ten stan. Z tego doświadczenia dusza wychodzi oczyszczona, nad wyraz mocna, zaprawiona do walki z szatanem, całkowicie oddana Bogu i bez reszty w Nim rozmiłowana. Staje się zjednoczona z Panem tak jak nigdy dotąd. Również i tę łaskę wyjednał duszom Jezus na krzyżu. Sam doświadczając stokroć więcej, uprosił swoim wybranym moc do walki, do podnoszenia się, nie poddawania rozpaczy i zwątpieniu. Dla Niego właśnie to doznanie opuszczenia przez Ojca było ostatecznym ciosem, bólem nie do opisania, cierpieniem niepojętym do tego stopnia, że – jak mówią słowa Ewangelii – oddał ducha. Do tej pory zaznawał najróżniejszych tortur, jednak wciąż żył, choć każdy człowiek dawno by umarł. Skonał, gdy odczuł odwrócenie oblicza Ojca. Niech ten fakt pomoże nam zrozumieć, jak wielkim cierpieniem jest to doświadczenie.
Módlmy się, abyśmy potrafili poznać chociaż odrobinę bezmiaru objawiającej się w Krzyżu Bożej miłości. Wzywajmy Ducha Świętego, by nas oświecał i dawał poznanie. Niech spocznie na nas błogosławieństwo Trójcy Świętej.