Ewangelia według św. Łukasza

103. Za Jezusem lub przeciw Niemu (Łk 12,49-53)

Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.

Komentarz: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, aby on już zapłonął”. Od wieków Jezus czeka, aby płomień Jego miłości zapłonął w naszych sercach i duszach. Gdy narodził się na ziemi, w sercach ludzi wzbudził przeróżne uczucia. Jedne były pełne radości, inne niepokoju. Serca grzeszne nie potrafiły cieszyć się z Jego narodzin. Ich grzech zamieszkujący duszę skłonił je nawet do zbrodni. Ale były też serca Mu przyjazne. Te serca, przyjmując Jezusa z miłością, zaznawały łaski samego Boga. Ona spływała na nich, chociaż nie zawsze zdawali sobie z tego sprawę. Przez całe dzieciństwo Jezusa, aż po życie dorosłe, ci, którzy otwierali się na obecność Boga w Jego Rodzinie, doznawali miłości. Nie zawsze uświadamiali sobie, że to, co tak bardzo przyciąga ich do Świętej Rodziny, to miłość. Ona gościła w sercu Maryi, Józefa i Jezusa. Lubili przychodzić do Nich. Chętnie rozmawiali z Matką Jezusa. Mimo że byli ubodzy, otaczał Ich szacunek tych, którzy otwierali się na miłość, dobro, na Boga, który przecież zamieszkał pośród nich.

Gdy zaś Jezus rozpoczął działalność nauczycielską, poruszenie było wielkie. Jednak nie chodziło Mu o to, by zaniepokoić serca dla samego niepokoju. Chodziło o obudzenie serc ze śpiączki, która ogarniała ludzi. Chodziło o wybicie ich ze stagnacji, z lenistwa, z opieszałości, ze śmierci. Chodziło o poruszenie, by ludzie zobaczyli siebie, swoje życie z pewnej perspektywy. By spojrzeli prawdzie w oczy. By zobaczyli, jakie są ich relacje z Jezusem – ich Bogiem. Dusza żyjąca w letargu często nie zdaje sobie sprawy lub też przed samą sobą to ukrywa, iż podąża ku śmierci. Jej stan to powolne konanie, to zapadanie w śpiączkę. Ona zasypia snem śmiertelnym. Bez czujności, bez stałej gotowości do walki o wieczność, każda dusza, nawet ta, która wydaje się być świętą, wpadnie w otchłań piekła. Jezus przyszedł, aby obudzić dusze, by poruszyć serca, aby na nowo czuwały. Jego działanie to nie czcze nawoływanie. Działanie Jezusa to czynna miłość. Jego sposobem na obudzenie dusz było ukazanie potęgi i mocy Bożej miłości. Wobec jej wielkości nikt nie mógł przejść obojętnie! Każdy jakoś reagował, a reakcja zależna była i jest od stanu serca, od jego otwartości, zatwardziałości. Jedni przyjmują, zachwycają się, wzruszają. Inni protestują, krzyczą, odrzucają, nawet zarzucają Jezusowi sianie nienawiści, choć cały jest miłością.

Kiedy nienawiść doszła do zenitu i chciano Jezusa zabić, to Jego miłość odpowiedziała wielkim wylewem miłosierdzia na świat. Szatan szalał z wściekłości, wył i miotał się w swojej otchłani. Porywał serca mu podległe i doprowadzał je do szału, wielkiego strachu, wielkiej nienawiści, do obłędu. Miłość Jezusa zapłonęła na Krzyżu. A Krzyż stał się największym, najbardziej rozpoznawalnym znakiem Bożej miłości ofiarnej, doskonałej, miłości do końca, po śmierć, po ofiarę ze swego życia na rzecz ukochanej osoby. Od tej pory miłość Jezusa płonie na Krzyżu. Jest niczym wielki sztandar Boga głoszący Jego ciągłą obecność, niczym światło, które rozjaśnia ziemskie ciemności ludzkich serc, niczym wieczny ogień na świętym ołtarzu. Jest znakiem, któremu człowiek tak często się sprzeciwia. Znakiem, ku któremu dąży, do którego zwraca się w chwilach trudnych. Znakiem, który każe zatrzymać się i zamyślić nad losem. Znakiem, który jest kochany i nienawidzony, uwielbiany i wyszydzany, któremu oddają cześć i którego bezczeszczą. A on nieustannie płonie! Jest jak skała – nie poruszy się, nie zapadnie, nie zniknie! Góruje nad ziemią, niosąc jej zbawienie, czy o nie prosi, czy nie; czy o nie zabiega, czy od niego się odwraca. Jest wiecznym, bo wieczna jest miłość, która na nim zawisła.

Ogień miłości, o którym mówi dzisiaj Jezus, już zapłonął. Krzyż jest jego ołtarzem. Teraz trzeba, abyś ty, duszo najmniejsza, zgodziła się przyjąć ten Krzyż do swojego serca. Abyś pozwoliła w swoim sercu na ten wieczny płomień miłości. Bóg oczekuje od ciebie, iż w tobie zapłonie wielkie ognisko miłości na twoim krzyżu, na krzyżu twojego życia. Chciałby, abyś przejął jedną maleńką iskierkę z Jego płonącego Krzyża. To wystarczy, aby przejąć żar, ogień, wielkość i moc miłości. Trzeba, abyś podszedł blisko do Jego Krzyża, abyś stanął w zasięgu jego żaru, abyś zapragnął w sobie tego płomienia miłości wiecznej, abyś otworzył serce i duszę, abyś poprosił. A Bóg da duszy spragnionej, bowiem i Jego pragnieniem jest, by obdarowywać serca swoją prawdziwą miłością, by je nią napełniać, rozpalać, budzić do nowego życia! On pragnie swoją miłością serca oczyszczać, przemieniać. Chce, aby stawały się na wzór serca Jezusa. Upodobnione do końca, aż po krzyż.

To niepojęte! Bóg pragnie obdarzyć każde ludzkie serce całym sobą! Mimo że ludzkie serce jest tak małe, tak marne, tak liche, tak nędzne. Bóg chce przemienić ludzkie serce w swoją miłość nieskończoną, nieogarnioną, niewyobrażalnie wielką, nie do objęcia ludzkim rozumem! Czym człowiek zasłużył sobie na tak wielki dar? Na to, by go obdarzyć takim skarbem? Niczym. A wręcz odwrotnie. Raczej robił wszystko, by tego daru nie otrzymać. Dlaczego zatem Bóg tak pragnie dać człowiekowi dar miłości? Bo kocha, bo On sam jest miłością. Tylko ten, kto prawdziwie kocha, obdarza prawdziwymi darami, darami najcenniejszymi, darami niosącymi samo dobro. A miłość Boża niesie zbawienie! To niebywale cenny dar! Tylko Bóg, który jest miłością, może tobie to dać. Mówiliśmy już, że daje nam siebie – Życie; życie wieczne – czyli zbawienie!

Jezus przyszedł rzucić ogień na ziemię i bardzo pragnie, żeby on już zapłonął. Pozwólmy, aby w nas płonął żywy ogień miłości. Pozwólmy, aby w nas wyrósł Krzyż Jezusa. Pozwólmy, aby w nas stale jaśniał ten żywy znak Bożej miłości, obecności, dowód Jego całkowitego ofiarowania się za człowieka. Otwórzmy serca, zbliżmy się do Krzyża, pozwólmy iskrom przeskoczyć do naszych dusz. Stańmy się żywymi pochodniami Pana. Niech króluje, niech idzie przez ziemię triumfalny pochód Bożej miłości. Niech rozpala nowe ogniska. Niech wznieca pożar w ludzkich sercach. Niech obejmuje sobą wszystko, co żyje. Niech oczyszcza, odradza, niech odnawia!

Niech Bóg błogosławi nas na czas tego rozważania.

2 myśli nt. „Ewangelia według św. Łukasza

  1. Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.

  2. Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>