105. Pusty grób (Mk 16,1-8)
Po upływie szabatu Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa. Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. A mówiły między sobą: «Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?» Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży. Weszły więc do grobu i ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, ubranego w białą szatę; i bardzo się przestraszyły. Lecz on rzekł do nich: «Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział». One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały.
Komentarz: Jezus zmartwychwstał! Poprzez aniołów oznajmił to tym, którzy Go bardzo kochali. Do grobu pierwsze udały się niewiasty. Chciały oddać ostatnią posługę zmarłemu. Czyniły to ochoczo, bo miłowały swego Pana. Szły z wielkim bólem. Bóg właśnie im jako pierwszym oznajmił wiadomość o zmartwychwstaniu, by w ten sposób nagrodzić je za miłość i oddanie. I chociaż początkowo przestraszyły się, potem z wielką radością przekazywały radosną wieść innym. A była to prawda niesamowita, nie mieszcząca się w ludzkich umysłach, która zmieniła bieg historii i życie tysięcy, milionów ludzi. Jezus Chrystus zmartwychwstał!
W sercach bliskich Mu osób dokonała się ogromna przemiana. Sami nie zdawali sobie z tego sprawy. Zanim Jezus umarł, traktowali Go jak swego Nauczyciela, Mistrza. Od pewnego momentu nazywali Go nawet Mesjaszem, choć ich rozumienie tego słowa nie było zgodne z rzeczywistością. Do tej pory patrzyli na Niego po ludzku. Nie mieli tej wiedzy, jaką mamy my – współcześnie żyjący – po wielu wiekach istnienia chrześcijaństwa. Ale kochali Jezusa wielką miłością. Każdy na swój sposób pojmował Jego posłannictwo, wszyscy jednak byli Nim zachwyceni. W swoim przekonaniu gotowi byli pójść za Nim wszędzie, nawet w ogień, nawet na śmierć. Gdy podczas męki stało się inaczej, bardzo przeżyli własną słabość. Cierpieli ogromnie z powodu śmierci swego Pana. Czas do Jego zmartwychwstania był również dla nich swego rodzaju obumieraniem. Umierał w nich stary człowiek – ich dotychczasowe pojęcia, stosunek do Boga, rozumienie Pism. Nam trudno jest zrozumieć to, co przeżywali. My urodziliśmy się już po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, w dodatku w rozwiniętym na cały świat Kościele. Oni natomiast musieli zupełnie przemienić swój sposób patrzenia na wiarę, Boga, na Jezusa. Tak naprawdę dopiero gdy On zmartwychwstał, wstąpił do nieba i zesłał im Ducha Świętego, narodził się w nich ten Chrystus, który był od początku, ale którego oni nie pojmowali i zamykali w ciasne ramy swoich ludzkich ograniczeń i pojęć. To co Jezus zapoczątkował w nich poprzez swoją obecność na ziemi, naukę, czyny, łaskę i miłość, dopiero teraz mogło naprawdę się rozwinąć. Bowiem do tej pory wszystko osiadało na starym, jałowym gruncie. Cierpienie – zarówno Jezusa, jak i ich samych – potem Jego zmartwychwstanie i zesłanie Ducha Świętego, było użyźnieniem tej ziemi. Przyniosło nowe spojrzenie, przewartościowanie pojęć, niemalże narodzenie się na nowo; odrzucenie tego co stare, a przyjęcie nowego. Było to tak dogłębne, że wymagało niejako śmierci ich samych, aby nowo narodzone nie miało żadnych znamion starego; by było świeże i nieskażone. Teraz nowe życie mogło kiełkować już bez przeszkód, bez obaw, że odbiją się w nim dawne przyzwyczajenia i poglądy. Wszystko zostało przeorane. Użyźniona ziemia niejako otwierała się na ziarno. Potem dawała z siebie soki, karmiła je i chroniła. Dzięki temu rodziło się pierwsze pokolenie Kościoła – mocne mocą Jezusa, Jego Krzyżem, Eucharystią; Jego Duchem i błogosławieństwem danym apostołom po to, by przekazywali je kolejnym świadkom wiary.
Powinniśmy dzisiaj uzmysłowić sobie pewien fakt – bardzo ważny dla nas jako dusz najmniejszych. Otóż prawdziwe ofiarowanie siebie Bogu, wiąże się właśnie ze śmiercią własnego „ja”. To rezygnacja ze swojej woli, by przyjąć Bożą; to nieustanne trwanie w obecności Pana, całkowicie i do końca oddanie Mu wszystkiego tak, że znika to co ludzkie. W duszy żyje tylko Bóg. Tak stało się w życiu Maryi. To może również urzeczywistnić się w każdej duszy. Oczywiście dążyć trzeba do tego przez całe życie. Jedynie Niepokalana była w doskonałej jedności z Bogiem i Jego wolą za swego życia na ziemi. Jednak już samo staranie predysponuje duszę do tego, by rodziło się w niej zjednoczenie z Jezusem. Początkowo jest ono niczym mała roślinka, potrzebująca odpowiedniej gleby i właściwej pielęgnacji. Ale Bóg troszczy się o wszystko i usposabia duszę do przemiany. Czyni to małymi kroczkami, bowiem wie, że jesteśmy duszami maleńkimi. Apostołowie i bliscy Jezusa przeżyli tę „własną śmierć” poprzez Jego mękę i konanie. Stało się to w krótkim czasie i było niczym ogromne tornado, które przeszło przez ich dusze. Ale oni przecież stanowili podwaliny pod Kościół i mieli stać się mocarzami w dawaniu świadectwa o Jezusie. My zaś jesteśmy duszami najmniejszymi, które Bóg traktuje jak swoje dzieci. Toteż nie daje nam przeżywać kataklizmów, ale łagodnie poucza, prowadzi za rękę, tłumaczy. A my zachowujemy się właśnie jak dzieci. Raz słuchamy, innym razem nie. Buntujemy się jak maluchy niezadowolone z faktu, iż nie dostały wymarzonej zabawki. One nie rozumieją, że ta, którą koniecznie chcą mieć, może być niebezpieczna lub też niedostosowana do ich wieku. Przeżywają ogromnie swoje nieszczęście, które przecież – z pozycji dorosłego – jest sprawą błahą, wręcz śmieszną. Z czasem dziecko zapomina o swojej zachciance i przyjmuje to, co daje mama. Cieszy się nawet z tego. Jest bezpieczne i rozwija się prawidłowo, nie będąc świadomym, iż dzieje się tak dlatego, że czuwają nad nim rodzice, dając mu to, co potrzebne. To drobne doświadczenie czegoś je uczy, chociaż ono jeszcze o tym nie wie.
Podobnie jest z nami. Ofiarowaliśmy się Bogu. Tak naprawdę jeszcze nie wiemy, czym jest to oddanie. Wielką wagę ma pragnienie należenia do Pana i wypełniania Jego woli. Jednak nie zawsze wybieramy właściwe zabawki. Sięgamy po te, które są dla nas nieodpowiednie. Wtedy Bóg poprzez różne wydarzenia, sytuacje, osoby kształtuje nas według własnej woli. Nie zawsze nam to odpowiada – tak jak małym dzieciom. Pomimo to powinniśmy wykazywać ufność i poddawać się Bożemu wychowaniu. W ten sposób Pan będzie nas przemieniał, użyźniał ziemię, aby to co zostało zasiane z chwilą naszego ofiarowania, mogło kiełkować i rozwijać się w najlepszych warunkach. Czasami wydawać się nam będzie, że przeżywamy istne burze w swoim życiu. Pamiętajmy jednak, iż jest to tylko nasze spojrzenie dziecka, dla którego najbliższe otoczenie wydaje się całym światem – ogromnym i nie do ogarnięcia, czasem przerażającym, niezrozumiałym. Bóg czuwa i patrzy na nas jak matka i ojciec pielęgnujący swoje maleństwo. Czyni wszystko za nas i wszystko nam daje. My jedynie mamy przyjmować i dziękować, godząc się na Jego wolę. Im szybciej dziecko akceptuje decyzję rodziców, ufając, że otrzymuje to co najlepsze, tym szybciej i doskonalej się rozwija. Bądźmy więc takimi dziećmi.
Niech Bóg błogosławi nas, dusze najmniejsze. Nasze ofiarowanie się Jemu, jest radością Jego Serca, które otwiera się i wylewa na nas strumienie miłości.