10. Pasterze u żłóbka (Łk 2,8-20)
W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: «Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i leżące w żłobie». I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami: «Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania». Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił». Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane.
Komentarz: Pasterze byli prostymi ludźmi, ale serca mieli wielkie, otwarte i szczere. To był dobry lud. Właśnie oni wskazali drogę Józefowi, dali świeżego mleka dla Maryi. Odnosili się do nich z dobrocią. Bóg wyróżnił ich poprzez to ukazanie się anioła i zwiastowanie im narodzin Zbawiciela. Uczynił to wobec najmniejszych, ponieważ ci byli najbardziej otwarci na Dobrą Nowinę. Mimo zewnętrznych oznak przynależności do ludzi „niższej kategorii”, ich serca były czyste, proste i szczere.
Bóg wysłał całe zastępy anielskie do prostaczków, by to im oznajmiono tę niebywałą wieść, na którą przecież czekał cały naród izraelski od wieków. Pominął natomiast arcykapłanów, możnych tego świata, ludzi wpływowych, którzy przecież szczególnie czekali na tę wieść, pełni zadufania w sobie, sądząc, że jako pierwsi dowiedzą się o nadejściu Mesjasza. Bóg wiedział o ich pysze, która stanowiła swego rodzaju mur nie do przebycia dla Miłości Wcielonej, objawiającej się tej nocy. Dał szansę niektórym z nich, bowiem byli świadkami różnych znaków i cudów w rodzinach Maryi i Józefa, a także potem, kiedy Jezus dorastał i jako dojrzały mężczyzna prowadził swoją nauczycielską działalność. Mimo tego wszystkiego oni trwali przy swoim, coraz bardziej zatwardzając serca.
Powróćmy jednak do cudownej wieści objawionej pasterzom nocą w polu. Kiedy zobaczyli anioła i otaczającą wszystko i wszystkich chwałę Pańską, początkowo byli przerażeni. W swojej pokorze nigdy nie pomyśleliby, że to właśnie im pierwszym zostanie objawiona ta niebywała prawda. A gdy do anioła przyłączyły się całe zastępy niebieskie i wielbiły Boga, pasterze trwali w zachwycie, w zdumieniu. Upadli na kolana i znieruchomiali, nie śmieli poruszyć się nawet na milimetr. Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, jeszcze czas jakiś klęczeli oniemiali. A potem jeden przez drugiego poczęli opowiadać sobie nawzajem to, czego wszyscy byli świadkami. Wspólnie uzgodnili, że koniecznie muszą iść do Betlejem. Tak też zrobili. Wzięli dary dla Dzieciątka i Rodziców – bardzo skromne, na miarę ludzi prostych i biednych. Były to jednak dary płynące ze szczerych serc i to stanowiło o ich wartości. Poza tym okazały się bardzo praktyczne, bowiem mięciutkie owcze futerko, ser i mleko – to rzeczy bardzo potrzebne w tym momencie Świętej Rodzinie, która będąc poza domem, posiadała niewiele. Ucieszyły Maryję i Józefa, a Jezus smacznie spał owinięty owczym futerkiem. Pasterze początkowo nieśmiało, a potem już odważniej opowiedzieli, co wydarzyło się tej nocy. Byli tym bardzo podekscytowani. Widząc natomiast przed sobą ujmujący uśmiech Maryi, prostotę i dobroć Józefa oraz jego zatroskanie o byt rodziny, pragnęli pomóc jeszcze bardziej, na ile pozwolą im ich możliwości. W ten sposób nawiązała się przyjaźń Świętej Rodziny z pasterzami. A ci pamiętali o Jezusie i gdy był już dorosłym, nauczał, chodził i uzdrawiał, słuchali Go chętnie, kochali i z bólem serca towarzyszyli w Jego męce i cierpieniu Maryi. Byli Mu wierni, a chociaż niewykształceni, sercem rozumieli wiele, wierzyli i ufali.
Zwróćmy uwagę na fakt, iż Bóg w swoim Dziele Zbawienia ludzkości posługuje się przede wszystkim duszami małymi, ludźmi pokornymi, sercami otwartymi i szczerymi. To im ogłasza Dobrą Nowinę, objawia prawdę, pokazuje swoje oblicze. Zauważmy, że święci to również ludzie pokory, wielkiego uniżenia, otwartego serca i oddania siebie Bogu. Takim Pan przekazuje orędzia do świata, takim daje poznać smak swojej miłości, dopuszcza ich do Bożych tajemnic i posługuje się nimi, by zdobywać serca kolejnych dusz.
Dzisiaj nam, duszom maleńkim, poprzez ten fragment Ewangelii Bóg objawia swoje przesłanie. Jest nim Jezus zrodzony w naszych duszach mocą miłości Ducha Świętego do Maryi Dziewicy. Jest nim to Nowe Życie w nas, które Bóg chce, abyśmy pielęgnowali. To Miłość, która odpowiednio przez nas przyjęta, dokona przemiany naszych dusz, zmieni nas całych do głębi. To Jezus, choć jeszcze maleńki, to jednak cały będący Bogiem. Postarajmy się z prostotą przyjąć ten Dar, tak jak uczynili to pasterze. Nie silili się na prezenty ponad miarę. Dali to, co mieli najlepszego, a przede wszystkim ofiarowali swe serca, niosąc pomoc Świętej Rodzinie przez czas ich pobytu w Betlejem. Uczyńmy tak samo. Dajmy swoje serca. One podyktują nam, co mamy czynić, czego Jezus może potrzebować, czego oczekiwać. Wyrażajmy swoją gotowość służenia Jemu i Matce. Nasłuchujmy sercem, a w nim usłyszymy wezwanie. Cały czas pamiętajmy, że jesteśmy duszami najmniejszymi. Bóg nie będzie oczekiwał od nas czynów wielkich, bohaterskich, postaw heroicznych i męczeńskich. Bądźmy więc pasterzami, którzy ze szczerego serca niosą ser i mleko. Bo to mają. Nie dają srebra ani złota, bo go nie posiadają. Idą gotowi pomagać, gdyż ręce są zdolne do pracy, a serca ochocze by służyć. Dajmy siebie. To jedyne, co tak naprawdę należy do nas – serce i dusza. Wtedy najlepiej i najpełniej będziemy służyć Bogu. Serce, dusza człowieka to swego rodzaju skarb, jedyna wartość, na której zależy Panu. Ale i szatan o nie się bije. Lepiej więc od razu ofiarować je Bogu, niż potem cierpieć przynależność do złego.
Jako wspólnota otrzymaliśmy dar życia Bożego w nas. Na razie jest maleńkim ziarenkiem miłości w naszych sercach. Starajmy się ogrzewać je tak, jak potrafimy. Nie silmy się na wielkie czyny, przerastające nasze możliwości. Nie narzucajmy sobie ogromnych wyrzeczeń na czas Adwentu, bo poświęcimy całą energię, by je wypełniać, a serca nie przeżyją przemiany. Cały swój wysiłek skierujmy na trwanie przy Maleńkim Jezusie w naszej duszy. Adorujmy Go nieustannie, wiedząc, że jest dopiero zalążkiem, ziarenkiem Bożej miłości w nas. Ale miłość ta, niczym ziarno gorczycy, gdy się rozwinie, rozrośnie i rozkrzewi, przewyższa inne rośliny.
Pokochajmy szczerym sercem złożonego w nas Jezusa. Starajmy się – jak matka – myśleć o nowym, poczętym w nas Życiu; o Bogu, którego począł w nas Duch Święty. Ten bowiem, widząc miłość naszą, miłość naszej wspólnoty do Maryi – Matki Boga, nie mógł opierać się i z wielką radością złożył na Jej ręce w naszych duszach Jezusa. Teraz Ona karmiąc, opiekując się, będzie niejako Go w nas formować. Poddajmy się zatem pod przewodnictwo Maryi. Ona przecież najlepiej zadba o swego Syna. My będziemy Jej towarzyszyć. Bądźmy posłuszni Jej poleceniom. Słuchajmy, a powie nam, czego Jezus potrzebuje najbardziej. I kochajmy. Bo każde dziecko, każdy człowiek najbardziej potrzebuje i stale spragniony jest miłości. Jej brak odczuwa niezmiernie boleśnie i nie może prawidłowo się rozwijać ani funkcjonować w społeczeństwie. Otoczmy więc szczególną miłością Jezusa złożonego w naszych sercach, przylgnijmy do Jego Matki i wspólnie adorujmy Miłość Wcieloną, którą Bóg nam objawił.
Niech Pan nas błogosławi. Niech wypełniają się słowa: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania”.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?