110. Chytry Herod (Łk 13,31-33)
W tym czasie przyszli niektórzy faryzeusze i rzekli Mu: „Wyjdź i uchodź stąd, bo Herod chce Cię zabić”. Lecz On im odpowiedział: „Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucam złe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu. Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą”.
Komentarz: „Muszę być w drodze, bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą”. Jak zrozumieć te słowa? Jak je odnieść do nas – dusz maleńkich? Bardzo prosto i zwyczajnie. Wszystko, co zaplanowane, musi się dopełnić. Jedne fakty nie wyprzedzą drugich. Choćby Herod był najbardziej przebiegłym człowiekiem, Jezus z woli Ojca przyjdzie do Jerozolimy i tam będzie pojmany, i tam zostanie skazany. Choćby szatan zabiegał szczególnie, choćby się dwoił i troił, choćby straszył i groził, Bóg przeprowadzi swoje dzieło tak, jak zaplanował. A dusze najmniejsze będą miały w tym swój udział. Dlatego nie należy słuchać żadnych wieści ze świata, bo te będą jedynie odciągały nas od trwania w miłości. Wprowadzać będą niepokój, zamęt, burzyć będą nasze relacje miłości, wsączać zazdrość, pychę, służyć miłości własnej. To, co ma się stać, stanie się. A my swoim niepotrzebnym otwarciem dusz i serc na świat materialny możemy jedynie opóźnić triumfalny pochód Serc Jezusa i Maryi.
Wszystko powinniśmy przyjmować z jednakowym spokojem – smutek i radość. Serce swoje bowiem złożyliśmy w Bogu. On jest naszą ostoją. On jest bezpieczeństwem. On jest najważniejszy, więc inne rzeczy, inne sprawy aż tak bardzo nas nie poruszają, nie zajmują i nie interesują. Tak powinno być. Ale czy jest? Stale żyjemy poruszani nowymi wiadomościami. Stale przejmujemy się niepotrzebnymi sprawami. Nieustannie interesujemy się różnymi rzeczami. Sami podejmujemy tematy rozmów i w nich uczestniczymy. Jak ma dusza trwać w Bogu, skoro serce otwarte jest na wszystko, tylko nie na Jego Słowo, bo już nie ma miejsca na nie?
Czy ty, duszo, będziesz teraz jednoczyć się z Bogiem, czy będziesz trwać w Jego Sercu czy nie, to Bóg i tak przeprowadzi swoje dzieło. Tylko czy ty zostaniesz włączona w nie w pełnym zakresie? Czy może przez swoje zaniedbania i nieposłuszeństwo pozostaniesz z boku dzieła? Bóg chce posłużyć się duszami najmniejszymi. Powołuje tak wiele! Ale nie wszystkie odpowiadają na to powołanie. Nie wszystkie odbierają to pragnienie Bożego Serca jako wezwanie skierowane do nich. Brak odpowiedzi, brak przyjęcia powołania jest zamykaniem się na nie. Dlatego Jezus mówi, iż niewielu jest wybranych. Tak będzie i teraz. Z jednej strony dusz najmniejszych będzie bardzo dużo, tysiące, miliony! Z drugiej nie wszystkie przyjmą swoje powołanie. Nie wszystkie odpowiedzą na nie. Nie wszystkie otworzą się na nie.
Jednak Bóg przeprowadzi swoje plany, zrealizuje swoje zamierzenia. Nie cofnie danego słowa. Nie ugnie się pod naporem zła. Choćby tych, którzy ufnie zawierzą się Bogu do końca, była garstka, Bóg i z tą garstką przemieni świat. Dlatego dusze najmniejsze mają starać się, podejmować wysiłek, nieustannie próbować żyć miłością. Niczego innego Bóg od nas nie oczekuje. Naszym zadaniem jest próba, staranie się, podejmowanie wysiłku. A Bóg te nasze próby weźmie za rzecz dokonaną. Starajmy się zrozumieć, jak niepojęta jest miłość Boża. Bóg sam zakłada, że skoro my jesteśmy za słabi, to On przeprowadzi to dzieło poprzez nasze serca, opierając się jedynie na pragnieniu serc i wysiłku, a nie na efektach. Słabość nasza jednak jest ogromna. Brakuje nam wiary, ufności i wytrwałości. Bardzo szybko zniechęcamy się. Bardzo szybko ulegamy wątpliwościom, a trudności nas pokonują. Nie zawierzamy się Maryi tak, jak moglibyśmy. Nie traktujemy Maryi jak prawdziwej Mamy, a jedynie jak świętą osobę.
Maryja jest kimś więcej, a nasze relacje z Nią powinny być bardzo bliskie, jak matki i dziecka. Potrzeba zaufania Jej do końca. Potrzeba pytania Ją o wszystko, zasięgania Jej rady; prośby, by codziennie prowadziła nas za rękę, krok po kroku, jak matka prowadzi swoje dziecko. Przecież mama dostosowuje swój krok do małych, niezdarnych nóżek dziecka, a jednak realizuje swoje plany związane z nim i z całą rodziną. Dziecko rozwija się pod czujnym okiem mamy, obecnej nieustannie przy swoim dziecku. Ona daje dziecku wszystko i o wszystko się troszczy. Ono zaś ma wszystko przyjmować od mamy, bo to jest dla niego najlepsze. Dziecko nie zastanawia się, dlaczego, po co, czy aby na pewno to dla niego dobre, a co by było, gdyby. Dziecko przyjmuje od mamy wszystko, bo jest to naturalne.
My mamy stać się na powrót dziećmi i to już jest nieco trudniejsze, bowiem nasze doświadczenie życiowe bardzo nam w tym przeszkadza. Przeszkadza nam nasza dorosłość i zaradność, nasza samowystarczalność. Tego przecież wymaga od nas świat. Jednak wobec Maryi mamy być dziećmi. Mamy powrócić do dziecięctwa duchowego, bo gdzieś je po drodze zagubiliśmy. Mamy poddać się Maryi całkowicie i do końca. Ona nas w to dzieło włącza i przez nie przeprowadza. Bądźmy ufni. Nie ulegajmy lękom, obawom i nie bądźmy jak niektórzy faryzeusze, którzy rzekomo ostrzegali Jezusa przed Herodem i nakłaniali do ucieczki. Bądźmy jak dzieci. Przychodźmy wraz z Matką do Jezusa, który w otoczeniu dzieci najlepiej wypoczywał. On je bardzo kochał. I mimo zmęczenia przyjmował, sadzał na kolanach, opowiadał ciekawe historie i mówił o królestwie. A one chłonęły Jego słowa otwartymi sercami, nieskażonymi dorosłością i całym brudem związanym ze światem dorosłych. Rozumiały lepiej niż niejeden dorosły i cieszyły się, że mogą być z Jezusem, bawić się przy Nim i słuchać Go.
Wiedzmy i ufajmy, „bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą”. Zatem i my nie mamy się czego lękać, choćby nam mówiono rzeczy straszne, bo Bóg swoje dzieło przeprowadzi przez serca dusz najmniejszych i te będą szczególnie chronione i hołubione. Ważne jest, abyśmy znaleźli się w samym dziele, a nie gdzieś obok. Poddajmy się więc ufnie prowadzeniu Matki i pozwólmy, aby Ona nasze serca włączyła w to wielkie dzieło odnowy Kościoła.
Niech Bóg błogosławi nas i da nam Ducha Świętego, aby nas pouczył i zlewał na nas swoją mądrość, poznanie, zrozumienie rzeczy wyższych. Aby nakłonił serca do ufności, wiary i uległości Maryi. Aby przekonał nas o prawdzie tego dzieła. Niech spłynie na nas błogosławieństwo całej Trójcy Świętej.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?