111. Nieszczęsne miasto (Łk 13,34-35)
Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto dom wasz [tylko] dla was pozostanie. Albowiem powiadam wam, nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie.
Komentarz: Powołanie nasze jest wielkie, chociaż jesteśmy duszami najmniejszymi. Powołanie nasze obejmuje świat, chociaż moc nasza żadna. Sił nie posiadamy, ale Bóg oczekuje od nas rzeczy niemożliwych. Bóg pośród nas czyni cuda. Bóg dokonuje wielkich spraw, jednak my tego nie dostrzegamy. Bóg daje nam swego Ducha, my nie wierzymy. Bóg przemawia do nas w różnorodny sposób, my nie słyszymy lub nie słuchamy. Cudem jest nasze życie, bowiem z umarłych uczynił nas na powrót pełnymi życia. Bowiem ze smutnych uczynił nas radosnymi. Bowiem bierze w swoje ręce nasze sprawy i zajmuje się nimi. Bóg sam prowadzi nas przez życie. Każdego indywidualnie. Wszystkich razem zaś zgromadził we wspólnocie, byśmy mogli sobie nawzajem pomagać w kroczeniu maleńką drożyną miłości, do której zostaliśmy powołani. Bóg daje nam swoje wskazania, Bóg daje nam słowa skierowanie konkretnie do nas! Nie do jakiejś wspólnoty, nie do jakichś dusz, ale do nas!
Do ciebie, duszo najmniejsza! Przyzwyczaiłeś się do wszystkich łask dawanych tobie z nieba i uważasz je za normalne i niejako należące do ciebie, przysługujące ci. Bóg wcale nie musi dawać ci aż tyle. Do życia wystarczyłoby ci o wiele mniej. A jednak otrzymujesz szczególnie dużo. Spowszedniały ci one. Zauważ, co czynisz. Nie przyjmujesz ich już jak dawniej: z drżeniem serca, z tęsknotą w duszy. Nie czekasz na nie jak wcześniej. Nie pragniesz ich aż tak bardzo. Nie zgłębiasz ich treści, znaczenia. Czasem nawet mówisz, że to już wiesz, znasz, to już było. A Bóg ci mówi: „Dopóki twoje serce całe nie należy do Mnie – twego Boga, nie mów, że to wszystko już było. Nie mów, że ty to wiesz! Nie mów, że masz to na co dzień.” Bo tak jak kobieta chowa do szkatuły cenną biżuterię, by nie zginęła, nie zawieruszyła się, tak ty chowasz w głębinach swojej duszy łaski, dary. Zaczynasz je lekceważyć i zapominasz o nich. Tylko że ty masz postępować inaczej niż ta kobieta. Ty masz swoje skarby odkrywać stale na nowo. Masz przyglądać się łaskom i podziwiać niepojętą miłość Boga. Masz przystrajać duszę w nie, masz się nimi przyoblekać. Masz dziękować, wielbić Boga za nie. Na twoich ustach ma być stale dziękczynienie, w sercu zachwyt. Ty powinieneś stale zgłębiać tajemnicę Bożej miłości, która wylewa na ciebie morze łask. Nie możesz obojętnie przechodzić obok objawiającej się tobie Miłości, bo swoim zachowaniem ranisz ją, zabijasz! Czy zdajesz sobie sprawę, że stygniesz? Czy wiesz, że twoje serce z gorącego staje się letnie? Doświadczasz zmęczenia, braku sił, znużenia. Ale pamiętaj, to nie Bóg daje ci to zmęczenie! Ty sam, dokonując niewłaściwych wyborów, przyczyniasz się do swoich uczuć. Uczestniczysz w pędzie tego świata, dajesz się zagnać w ślepy zaułek i nie widzisz dróg wyjścia. Twoje emocje, stresy, frustracje dochodzą do szczytu. Wydaje ci się, że nie ma innej możliwości, jak tylko w tym uczestniczyć. To jest największe kłamstwo szatana, iż ty musisz uczestniczyć w tym wszystkim. Przyjmując ten styl życia, postawy, zapatrywanie na świat, poglądy, opinie, odsuwasz na bok łaski dawane ci przez Boga. Ty cały czas „zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani.”
Słowa te niekoniecznie muszą być odbierane jako słowa do faryzeuszów. Za każdym razem, gdy ty nie przyjmujesz łaski, gdy ją lekceważysz, gdy jest ci obojętna, ty „zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani.” Oczywiście nie dosłownie, ale w przenośni. Odrzucając łaskę, odrzucasz samego Boga. Bardzo Go tym ranisz. Poza tym krzywdzisz sam siebie, bo nie dajesz łasce dojść do głosu w tobie. Zubażasz sam siebie o tę łaskę, która przecież ma ciebie prowadzić do zbawienia. Twoja droga ku zbawieniu wydłuża się za każdym razem, gdy odrzucasz łaskę. Oczywiście, że trudno jest nieustannie żyć w wielkim zapale, radości, euforii. Jest czas napełniania się łaską podtrzymywany przez Boga i wtedy łatwiej ci żyć tym, co daje Bóg. Potem zaś jest czas nauki życia tym, co otrzymałeś, ale już bardziej o własnych siłach. Wtedy to zaczynają się schody. Nie doświadczając tych pierwotnych zachwytów, natomiast nadal przeżywając trudy codzienności, stale upadasz. Starasz się chwytać tego, co do tej pory dawało ci tyle siły, ale okazuje się, że to nie takie proste. Bo ty stale polegasz na swoich siłach. Bo nadal żyjesz w kategoriach samowystarczalności, konieczności bycia zaradnym we wszystkim. Gdy Bóg szczególnie wspierał łaską, cieszyłeś się, ale w głębi serca ufałeś swoim siłom. Ty wtedy uważałeś, że to twoja zasługa, twoja świętość, twoje cnoty, twój wysiłek i twoja siła. Ale Bóg zabrał swoją łaskę, a ty nagle upadasz, nie dajesz rady, nie masz już sił. Chwytasz się jeszcze tego, co słyszysz, starasz się początkowo realizować wskazania, jednak powoli ulegasz szarzyźnie dnia, problemom codzienności.
Jesteśmy duszami, które przechodziły już takie etapy. Wielu z nas przetrwało czas próby. Jednak teraz niektórzy doświadczają spowszednienia cudów Bożych w ich życiu. Wydaje im się, że serca nie pałają już taką miłością do Boga, a słowa kierowane do wspólnoty powtarzają się. Czują swoją słabość i doświadczają ciągłych upadków. A ponieważ nie bardzo im wychodzi realizacja wskazań, więc odsuwają je na bok, twierdząc, że już to wiedzą, to znają, to było. Tak, Bóg stale mówi nam o miłości. Stale nas zapewnia o niej. Stale pragnie objawiać nam swoją miłość. Chce, abyśmy zgłębiali jej tajemnice. Jednak, żeby poznać wszystkie jej odcienie, trzeba jej dotykać, patrzeć na nią, starać się odczuć, otworzyć serce i duszę, dać się jej porwać. Ponosić dla niej trud, podejmować wysiłek. Często jest tak, że to, co zdobyte z trudem, bardziej się docenia. Są dusze, które muszą sporo przejść i przecierpieć, aby docenić Bożą miłość daną im zupełnie za darmo. Dusze te muszą doświadczyć własnej słabości, by zobaczyć Bożą moc, Bożą łaskę. Wśród nas też są takie dusze.
Oto znowu Bóg pragnie zgromadzić nas „jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła”. Chce tego dokonać w Sercu Matki, a więc w miejscu najbardziej odpowiednim. Jednak widzi, iż nie wszyscy rozumieją, jak ważnym będzie to wydarzenie, jak ważnym jest przygotowanie się do niego. Bowiem słowa wydają się zwyczajne: „otworzyć serce”. Niektórzy oczekują czegoś niezwykłego. Jednak aby to niezwykłe mogło się dokonać, trzeba otworzyć serca. Dlaczego faryzeusze nie przyjmowali znaków Jezusa, nie rozumieli cudów, nie doceniali całej Jego działalności? Bo mieli zamknięte serca! Ale wielu prostych ludzi doświadczało uzdrowień duszy i ciała! Bo otwierali serca! Proste, zwykłe serca prostych ludzi. Świadkami przemiany życia byli ci, co przyjmowali Jezusa z prostotą i szczerością serca; ci, co otwierali się na Niego. Ci dostępowali cudownej łaski spotkania z Nim! Ta łaska może być i naszym udziałem! Przecież w Sercu Matki mieszka Jej Syn! Trzeba jedynie, abyśmy w sobie „nie zabijali proroków i nie kamienowali tych, którzy są do nas posłani”.
Bądźmy otwarci. Przyjmujmy miłość, słuchajmy wskazań, chłońmy każde słowo. Podejmujmy wysiłek posłuszeństwa, życia tym Słowem pomimo zniechęcenia i zmęczenia, pomimo zabiegania i wielu ważnych spraw do załatwienia. Żyjmy Słowem, bo ono jest życiem! Ciągle prośmy Ducha Świętego, by otwierał nas na Słowo! Nieustannie trwajmy w akcie miłości. Módlmy się! Jezus nie obiecywał, że będzie to łatwa droga. On mówił o krzyżu! Ale tam, gdzie cierpienie, tam największa miłość! Tam zbawienie! Niech Bóg błogosławi nas. Niech Matka Boża poprowadzi nas ku swojemu Sercu.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?