114. Kogo zapraszać na ucztę (Łk 14,12-14)
Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: „Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych”.
Komentarz: Pewien zamożny faryzeusz zaprosił Jezusa w szabat. Nie było to zwykłe zaproszenie. Przyszło wtedy wielu faryzeuszów i uczonych w Prawie. Gospodarz chciał się przypodobać tej grupie osób. Nie czynił tego w czystej intencji ugoszczenia Jezusa. Miał swoje ukryte zamiary. Żył w swoim środowisku, którego opinia była dla niego ważna. Z drugiej strony, tak na wszelki wypadek, chciał mieć również „zaliczoną” gościnę Jezusa, bo nie wiadomo, co się jeszcze może okazać z tym dziwnym człowiekiem, jak w sercu o Nim myślał. Toteż nie było to spotkanie z przyjaciółmi, ale coś w rodzaju spotkania w interesach. Również zaproszeni faryzeusze i uczeni w Piśmie przyszli mając w tym swoje intencje. Wszystkich rozpierała pycha. Siebie stawiali na pierwszym miejscu. O sobie przede wszystkim myśleli. Patrzyli krytycznie na Jezusa i Jego uczniów. W ich wzroku była nawet pogarda. Oceniali tę grupę bardzo ostro. Wielu z nich w swoim życiu unikało kontaktu z ludźmi prostymi, niewykształconymi, biednymi, żyjącymi skromnie. Uważali ich za gorszych od siebie. Teraz robili dużo zamieszania wokół siebie. Mimo że to Jezus był tą postacią najważniejszą, to dla nich liczyła się ich osoba, ich pycha.
Gdy wszedł Jezus, rozmowy powoli cichły. Jednak Jezus był traktowany z lekkim lekceważeniem. Faryzeusze nie chcieli oddać Mu należnego szacunku, dawali odczuć swoją wyższość. Jeszcze rozmawiano między sobą ściszonym głosem. Po uzdrowieniu chorego, po przypowieści o skromności, Jezus skierował swoje słowo wprawdzie do gospodarza, jednak dotyczyło ono wszystkich zebranych i dotyczy również nas, dusz najmniejszych. A chociaż Jezus mówił konkretnie o zapraszaniu na ucztę, to przesłanie tej przypowieści jest głębsze i obejmuje ogólnie zachowania ludzkie. Jezus zwrócił uwagę zebranych na intencje ich poczynań.
Człowiek, robiąc coś dobrego, oczekuje wdzięczności. Czyni to nawet nieświadomie. Jednak ma zakodowane w swoim sercu, iż należy mu się jakaś forma zapłaty za to, co robi. Tą zapłatą może być zwykłe podziękowanie słowne, może być jakieś wyróżnienie wśród innych, uznanie lub inna forma zauważenia. Jeśli człowiek otrzymuje to, czego chciał, oznacza to, iż swoją zapłatę już otrzymał. Mimo, że zrobiłby wiele dobrych rzeczy, ale jego intencją byłoby zaspokojenie swojej pychy, nie otrzyma zapłaty przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych, bo do nich nie należy.
Zauważmy, jak ważne są intencje naszych poczynań. Nie zagłębialiśmy się zbytnio w ich znaczenie. Jednak czy zdajemy sobie sprawę, że to, co uważaliśmy za swoje zasługi w niebie, jest jedynie kamieniem ściągającym naszą duszę na dno, gdzie króluje pycha? Jeślibyśmy prześledzili swoje życie pod tym kątem, niewiele znaleźlibyśmy czystych intencji. Natomiast wiele czynów, które uznane są za dobre, posiadało bardzo prozaiczne intencje pełne ludzkich słabości. My sami często robiliśmy wszystko, by, niby niechcący, zauważono naszą „wspaniałość”.
Dotyczy to spraw naprawdę drobnych, niekoniecznie wielkich wyczynów. Na co dzień trafiają się nam liczne okazje uczynienia dobra, służenia komuś, pomocy, wykonania czegoś za kogoś, zrobienia czegoś mimo zmęczenia czy złego samopoczucia, przymknięcia oczu na czyjąś słabość, powstrzymania się od czegoś dla dobra drugiej osoby. Ta praca nad sobą, nad nakłanianiem swego „ja” do tego, by służyło komuś innemu, jest wtedy najbardziej owocna, gdy czyniona jest w ukryciu, zatem gdy milczą o niej zarówno nasze usta, jak i usta innych osób. Wtedy Bóg odda nam chwałę w niebie. To będzie zapłata. Za tak marną pracę, tak wspaniała zapłata! Warto ponieść trudy codzienności, skoro w perspektywie mamy całą wieczność.
Dusze najmniejsze mają szczególnie uwrażliwić się na intencje swoich poczynań. Ich słabości są rzeczywiście wielkie. Dlatego muszą rozpocząć pracę nad nimi. A właściwie nie pracę, a modlitwę, by Bóg pomógł im przyjmować swoją maleńkość, czyli zgodzić się na swoje słabości, na swoją nędzę, nicość. Bo wtedy, uświadamiając sobie stan faktyczny swoich dusz, będą samoistnie usuwać się w cień, a nie szukać uznania w oczach innych osób. Za dobro płynące z czynów dziękować będą Bogu jako jedynemu ich sprawcy, nic nie przypisując sobie i nie odbierając w ten sposób chwały na ziemi, całej oczekując w wieczności.
Niech Bóg błogosławi nam. Niech Duch Święty poucza nas o pokorze, o ukryciu, o cichości. Niech poprowadzi nas Maryja – pełna pokory, ukryta w Bogu, najmniejsza, choć największa Święta. Niech Jezus da nam cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do czystości naszych intencji. Niech cała Trójca Święta okryje nas swoją czystością, wypełni miłością, abyśmy już od teraz rozpoczęli nowe życie składające się z samych dobrych, czystych czynów. Niech błogosławi nas Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?