116. Obowiązki uczniów Jezusa (Łk 14,25-35)
A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. Dobra jest sól; lecz jeśli nawet sól smak swój utraci, to czymże ją zaprawić? Nie nadaje się ani do ziemi, ani do nawozu; precz się ją wyrzuca. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!”
Komentarz: Istotą bycia uczniem Jezusa jest całkowite danie pierwszeństwa Bogu w swoim sercu. Jest to postawienie Boga na pierwszym miejscu. Tak jak istotą soli jest jej słony smak, inaczej nie ma sensu jej trzymać, bo do niczego innego się nie nadaje, tak człowiek dopiero wtedy może nosić miano ucznia, gdy rzeczywiście i prawdziwie Bóg jest w centrum jego życia – jest prawem w jego sercu, celem i sensem. Zauważmy, jak ważnym jest to stwierdzenie, a jednocześnie, jak trudną jest jego realizacja. Zatem czy wielu jest uczniów Chrystusa?
Jezus przedstawia nam cel naszych dążeń. My w swoim życiu mamy dążyć, by być Jego uczniami. Będziemy całe życie stawać się nimi. Całe życie będzie wahać się stopień naszej przynależności do Niego. Raz będziemy bliżej, raz dalej. Ważnym jest, by w tym dążeniu pełnym wahań jednak stopniowo, sukcesywnie zbliżać się i coraz bardziej należeć do Boga; aby to nie była tylko zwykła jednostajna amplituda, ale by wznosiła się ona ku niebu. Kiedy tak będzie? Nośnikiem tym będzie nasze pokorne godzenie się na krzyż, nasze przyjmowanie krzyża. Sposób, w jaki człowiek przyjmuje krzyż, mówi o tym, czy jest to dusza otwarta na Boga, czy zamknięta. Krzyż jest miernikiem nie tylko otwartości. Jest też miernikiem miłości i zjednoczenia. Nie mylmy jednak dwóch rzeczy. Człowiek może w sposób mistyczny doświadczać zjednoczenia z Bogiem. Jego dusza unoszona jest w świat ducha, przestaje ze świętymi, aniołami, a przede wszystkim z Bogiem, w Jego obliczu. Zmysły zostają na tę chwilę zawieszone, a dla duszy najważniejszy jest tylko Bóg. Jest też niejako drugi rodzaj zjednoczenia, gdy Bóg daje duszy uczestniczyć w swoim cierpieniu, pozwalając, by ona zaznawała w swoim życiu jakiegoś rodzaju bólu i przyjmowała go jako współcierpienie z Jezusem ukrzyżowanym. Swego rodzaju odmianą tegoż jest doświadczanie męki Jezusa w swoim ciele, ale to wyższy wymiar ducha. Jednak w każdym z tych przypadków, sposób w jaki dusza przyjmuje cierpienie – czy otwiera się na nie, czy się godzi na nie w sercu, czy cała się Bogu w tym oddaje i do niego należy – mówi o jej zjednoczeniu, jej miłości Boga. To zaś wskazuje na to, na ile dusza ta jest uczniem Jezusa, na ile jest przemieniona w Niego, na ile stała się solą. Bowiem tylko wtedy, gdy sól jest słona, można nią zaprawić potrawę.
Podobnie rzecz ma się z uczniami Jezusa. Tylko wtedy, gdy są nimi naprawdę, mogą stawać się apostołami Jezusa. Jest to bardzo skomplikowana sprawa, jednak dzisiaj chcemy zwrócić naszą uwagę na jeden drobny, a jakże istotny fakt. Otóż szczypta soli zmienia smak całej potrawy. Wystarczy tylko szczypta tej soli, która sama w sobie jest bardzo drobna. Oczywiście mówimy tutaj o soli kuchennej, którą każdy z nas zna pod drobną, sypką postacią. Sama sól nie może stać się potrawą, lecz dodana, czyni danie znakomitym. Bez swego słonego smaku nic nie jest warta. Nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Ze względu na smak stała się cenną, a był czas, że bardzo cenną i poszukiwaną. My jesteśmy duszami najmniejszymi i mamy stawać się solą. My nie będziemy wytrawnym daniem królewskim, ale bez soli danie nie zyska smaku. Chociaż więc mali, mamy mieć ten wyrazisty smak, a smak ten nabędziemy, gdy oddamy siebie Bogu, gdy Boga przyjmiemy na tron w swoim sercu.
Jezus mówi wyraźnie:, „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być Moim uczniem.” Zaznaczamy szczególnie słowa „nadto i siebie samego”, bo są bardzo ważne. Mieć w nienawiści ponad wszystko siebie samego oznacza, iż najpierw należy siebie zrzucić z tronu swego serca, umrzeć dla siebie samego, przestać istnieć w swoim sercu i umyśle, zupełnie o sobie zapomnieć. Do tej pory wszystko kręciło się wokół ciebie, a to, co robiłeś, czyniłeś zazwyczaj ze względu na siebie. W każdym twoim czynie można doszukać się miłości własnej i pychy. Zawsze człowiek szuka siebie. Taka już jest jego skażona natura – wszystko dla siebie i ze względu na siebie. Teraz Jezus mówi, abyś siebie samego miał w nienawiści. Oczywiście nie chodzi o nienawiść – uczucie, ale o zrzucenie z piedestału twego serca ciebie, aby na tym miejscu, które jest najważniejszym dla ciebie posadzić Boga. Od tej pory masz wszystko czynić dla Niego i ze względu na Niego, z miłości do Niego. – nie ze strachu, nie z lęku czy obaw o przyszłość, ale ze względu na miłość, jaką On ciebie obdarza, a ty chcesz na nią odpowiedzieć. Dopiero wtedy, gdy centrum twego serca zajmie Bóg, twoja sól nabierać zacznie słonego smaku.
Ten wybór Boga i posadzenie Go na tronie swego życia pociągnie za sobą pewne konsekwencje, bowiem już nie otoczenie będzie dla nas ważne, ale Bóg. Nie sprawy, zdarzenia, sytuacje, problemy czy trudności, ale Bóg będzie zajmował nasze serce. Stąd ta, czasami dla niektórych szokująca, hierarchia wartości. Na samym szczycie Bóg, nawet nie rodzina, a Bóg. A nasze wybory od tej pory dokonywane będą ze względu na Niego. To przyjęcie takiego prymatu Boga w naszym życiu sprawi, że staniemy się solą ziemi. Jeśli prawdziwie zrezygnujemy z siebie, jeśli naprawdę Bóg będzie dla nas najważniejszy, jeśli z miłości do Niego zrezygnujemy ze wszystkiego, co do tej pory było dla nas najważniejsze i szczególnie istotne, będziemy nazwani Jego uczniami. Przyjmie nas jako swoich apostołów. Udzieli nam swego Ducha. Da nam poznanie prawdy i dar świadczenia o Nim samym.
Istotą jest rezygnacja ze swego „ja” – śmierć pragnień, dążeń, przyzwyczajeń, ulubionych rzeczy, spraw, zainteresowań, ambicji, planów, tych dalekosiężnych i tych na co dzień nakreślanych, rezygnacja z własnego dobrego imienia, dobrej opinii, jaką się ma wśród znajomych, z dochodzenia swoich racji. Módlmy się o to. Prośmy Ducha Świętego, by pomógł nam dojrzeć to, co nas jeszcze więzi na ziemi i trzyma przy sprawach materialnych. Prośmy Ducha, byśmy mieli siły autentycznie zrezygnować z siebie samych, ze swego „ja”. Prośmy, aby ta bolesna „operacja” dokonywała się przy współudziale Matki, która potrafi każdy ból swojego dziecka zamienić w dobro, łaski i zbawienie. Prośmy Ducha o to prowadzenie nas, byśmy rzeczywiście stawali się solą ziemi. Prośmy, a Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?