11. Obrzezanie (Łk 2,21)
Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie [Matki].
Komentarz: Ten krótki fragment wskazuje nam bardzo istotną rzecz. Otóż Jezus narodził się i wzrastał w rodzinie żydowskiej. W tamtejszej kulturze były głębokie tradycje, zachowywano przepisy Prawa, a wiara w Boga prawdziwie wyznaczała tryb życia. Księgi Starego Testamentu były podstawową lekturą. Jezus znał je na pamięć, zadziwiając tym niejedną osobę. Nawet podczas zabaw, gdy z rówieśnikami odgrywali jakieś wydarzenia z historii Izraela, często cytował długie fragmenty.
Jezus był Żydem i należy patrzeć na Niego przez ten pryzmat. Jego nauka opierała się na Prawie Starego Przymierza, nawiązywała do pouczeń dawanych Izraelowi na przestrzeni wieków, powracała do dziesięciorga przykazań. Rzucała jednak inne światło na sposób patrzenia, przyjmowania i rozumienia Boskich nakazów. Jezus ukazywał nowe oblicze Boga. Grzech sprawił, że obraz Boga w sercach ludzkich został skrzywiony. Człowiek wypaczył przez to relacje między sobą a Stwórcą. Przyjście Jezusa było wypełnieniem misji, jaką od wieków przygotował dla Niego Ojciec. Obejmowała ona całość rodzaju ludzkiego – od początków aż po dni ostateczne. Wchodziła w głąb człowieczeństwa, przenikała całe jestestwo człowieka i dokonywała przemiany, przeobrażenia wszystkiego, nie tylko jakiejś jednej sfery.
Jezus wyrósł w kulturze żydowskiej. Od samego początku poznawał ją, wrastał w nią. Nie był kimś obcym dla swojego narodu. Obrzezanie było swego rodzaju znamieniem przynależności do niego, naznaczeniem na zawsze. To niemalże jak wyznanie wiary. Przywodziło na myśl przymierze zawarte między Bogiem a narodem – było jego pamiątką, a jednocześnie przymierzem konkretnego człowieka z Panem. Można to porównać z sakramentem chrztu świętego, który również wprowadza nowego człowieka na łono Kościoła i też jest wiecznym, trwałym, bo konsekwencji tego sakramentu – a więc obmycia z grzechu pierworodnego – nie da się cofnąć. Oczywiście człowiek może potem odwrócić się od Kościoła, przestać wierzyć, ale nie oznacza to, że z powrotem grzech pierworodny na nim będzie ciążył. Ten raz na zawsze został zmyty wodą chrztu świętego.
Jezus żył kulturą żydowską, razem z Rodzicami uczestniczył we wszystkich jej przejawach, nasiąkał tradycją. Jego myślenie było charakterystyczne dla tej narodowości. Jednak jeśli chodzi o sprawy patrzenia na Boga, o pojmowanie Go jako Ojca, Jego postawa była pewnego rodzaju novum. Nic dziwnego, przecież był to Jego Ojciec, z którym miał bardzo bliskie relacje. Nawet porównanie ich do relacji rodzinnych nie jest w pełni właściwe, ponieważ w rodzinie żydowskiej ojciec był jej głową, decydował o wszystkim, również o swoich dorosłych dzieciach, często już pożenionych. Choć i tam było miejsce na ciepłe stosunki rodzinne, to relacja Jezus – Ojciec jest jeszcze czymś innym.
To dopiero Jezus ukazał, jaki jest Bóg, a więc jaki powinien być i ziemski ojciec. Żyjąc w tej kulturze, należąc do tego narodu, potrafił najlepiej przeżywać nowe prawo miłości. Opierając się na zwyczajach, tradycji, a jednocześnie odnosząc się do codzienności tych ludzi, wśród których przecież sam wzrastał, mówił w nowy sposób o miłości Boga do człowieka, o miłości człowieka do Boga oraz o relacjach miłości między ludźmi. Poprzez przypowieści oparte na życiu tej ludności przekazywał im nowy sposób spojrzenia na to, kim jest Bóg, dlaczego dał człowiekowi przykazania i jaki sens ma ich wypełnianie. Tłumaczył, na czym mają opierać się relacje Bóg – człowiek. a to było niemalże rewolucyjne dla większości Żydów. Trudno im było przejść od przymusu wywiązania się z przepisów Prawa do wypływającego z miłości wypełniania dziesięciorga przykazań. Mentalność, szczególnie nauczycieli, faryzeuszów, kapłanów, była taka, że nie potrafili zmienić swojego sposobu myślenia. Byli tak bardzo skostniali w rozumieniu Boga jako Sędziego, że nie przyjmowali obrazu Ojca pełnego miłości, przebaczenia, litości i czułości. Poza tym wizerunek, jaki mieli i jaki narzucali innym, był im na rękę – wykorzystywali go dla manipulacji ludźmi.
Jezus więc, który – jeszcze raz podkreślmy – wyszedł z tego narodu, wyrósł z tej kultury i ciągle do niej nawiązywał w swojej nauce, zjednywał sobie ludzkie serca. To, co mówił i w jaki sposób, było bliskie zwykłym ludziom. Dotykało ich serc, poruszało różne czułe struny, wzięte było z ich życia, ukazywało to życie, ten trud, cierpienie, tłumaczyło sens i podnosiło rangę cierpienia, znaczenie zwykłej codzienności. Jezus okazywał szacunek tym biednym ludziom, szanował ich godność, czuli się kochani przez Niego. To był pierwszy człowiek, który nie wykorzystywał swojej mądrości ani mocy dla własnej korzyści, aby ich poniżyć czy wykorzystać lub okazać wzgardę. Przy Nim czuli się lepsi, czuli się potrzebni, wartościowi, doznawali szczęścia.
On był jednym z nich. Nie – bogaty, nie – władca, ale syn cieśli i niewiasty o imieniu Miriam. Nie miał wojska, nie szafował groźbami, ale uzdrawiał, pocieszał i rozdawał jałmużnę. Znał Pisma, a Jego tłumaczenie tychże było proste, zrozumiałe i logiczne. To fakt, że niekiedy trudno było przestawić swoje myślenie, tak bardzo zakorzenione w tylu wiekach religii żydowskiej. Jednak ten nowy obraz Boga jako czułego, kochającego Ojca, pełnego miłosierdzia, był bardzo przekonujący i trafiał do ich serc.
Dzisiaj przedstawiamy Jezusa jako człowieka, który wyrósł z kultury żydowskiej, nie zaprzeczał jej, a znajomość tradycji, codzienności tym bardziej ułatwiła Mu dotarcie do zwykłego człowieka. On nie przyszedł po to, by znieść to, co od tylu wieków zostało nagromadzone, ale by to wypełnić, a poprzez nowy obraz, nowe spojrzenie na samego Boga, również na nowo spojrzeć na obowiązki wobec Prawa. Jego spojrzenie płynęło z miłości, a więc i wypełnianie również z niej miało się wywodzić. To było nowe prawo miłości.
Niech Bóg błogosławi nas. Postarajmy się spojrzeć dzisiaj na Jezusa jako tego, który nie odwracał się od swojej kultury, szanował tradycję, nie odcinał się od swoich korzeni, ale na ich bazie budował nową religię. Nie wyrywał ludzi z ich codzienności, ale pomagał tę codzienność zrozumieć, przyjąć i uczynić drogą zbawienia duszy. To nauka dla dusz najmniejszych, by przyjmować szarość swoich dni i patrzeć na nie z miłością, widząc w nich łaskę daną od Boga, by się zbawić. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?