119. Syn marnotrawny (Łk 15,11-32)
Powiedział też: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. I zaczęli się bawić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: „Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego”. Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”. Lecz on mu odpowiedział: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”.
Komentarz: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy.” Oto słowa pełne cierpliwości, wyrozumiałości i miłości. Biorąc pod uwagę całą tę sytuację, spróbujmy przyjąć dzisiaj te słowa z przekonaniem, że są skierowane do dusz najmniejszych.
Chociaż fragment ten nosi tytuł „Syn marnotrawny”, to często nazywany jest też fragmentem o Ojcu miłosiernym. I właśnie na miłosierdzie teraz zwrócimy uwagę. Zazwyczaj dusze sobie przypisują postawę marnotrawnego syna. W sercu jednak czują pewne zrozumienie dla postawy syna starszego, który nie zostawił ojca i nie roztrwonił majątku. Świadczy to o tym, iż podświadomie utożsamiają się ze starszym synem. Tzw. przeciętny katolik czuje się w miarę „w porządku” wobec Boga. W związku z tym, jego zdaniem, nie doświadcza tak wielkich upadków, odejść, jak to miało miejsce w przypadku młodszego syna. To roztrwonienie majątku, to niezwykłe poniżenie, wręcz upodlenie, jakiego zaznał tenże syn z własnego wyboru, jest w pewnym sensie zrozumiałe przez nas, jednak nie do końca się z tym utożsamiamy. Toteż gdy wraca on do ojca i jest przyjęty z niesamowitą otwartością, miłością i miłosierdziem przez niego, rozumiemy oburzenie starszego syna i w sercu nawet mu przytakujemy. Jakże to tak! Całe życie ciężko pracować, wyrzekać się przyjemności, by na koniec zobaczyć w tym samym miejscu inne osoby, które odwrotnie czyniły niż my, nie przestrzegały przykazań, pozwalały sobie na przyjemności, korzystały z życia! Burzy się nasze serce i mamy poczucie niesprawiedliwości.
Co zatem było dotychczas pobudką do takiego postępowania? Na pewno nie miłość, bo gdyby była to miłość, cieszylibyśmy się, że możemy tak czynić, a nasze życie nie byłoby takim ciężarem. A my przecież doświadczaliśmy ogromnego ciężaru, dlatego teraz są te wymówki czynione Ojcu. Pomijając sprawę przyczyn naszego pozostawania przy Ojcu, przyjrzyjmy się końcowej scenie. Gdy starszy syn dowiedział się, skąd taka radość w domu i wesele, „rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu.” Mimo to syn wyrzucał mu niesprawiedliwe traktowanie i brak miłości. Wypominał swoją ciężką pracę dla niego i poniesione wyrzeczenia. Zachowywał się tak, jakby nie był kochającym synem, ale najemnikiem, bowiem oczekiwał zapłaty za swoje bycie przy ojcu!
Starajmy się zobaczyć tę straszną interesowność starszego syna. Jakże ona musiała zaboleć ojca. Naraz ten syn, który wydawało mu się, że go kocha, został przecież z nim, nie żądał spadku, nie roztrwonił majątku, pracował ciężko razem z ojcem, teraz wypomina wszystko ojcu i między wierszami żąda zapłaty! Za co? Za miłość? Zatem nie była to miłość synowska, ale wyrachowanie!
Spójrzmy na ojca. Ogromnie przeżył zachowanie młodszego syna, żądanie części majątku, porzucenie ojca, roztrwonienie wszystkiego, życie pełne grzechu, w końcu jego upadek na samo dno, upodlenie. Czekał na niego całe dnie, tygodnie, lata. Sekunda po sekundzie krwawiła rana ojcowskiego serca i nie zabliźniała się. Pociechą dla starego ojca był drugi syn, jego dumą wobec znajomych i dalszej rodziny. Nagle młodszy syn powrócił i prosił o przebaczenie. Serce ojca ze wzruszenia płakało wielkimi łzami. Nie posiadał się ze szczęścia. Miłość wybuchła nową falą i ojciec okazywał to, jak tylko potrafił. Dziękował Bogu za powrót syna. Jednak to szczęście nie mogło trwać długo.
Wraca starszy syn i gniewa się. Na kogo? Na ojca? Za co? Za miłość okazywaną młodszemu. A wymówki czynione ojcu, słowa, jakie padają, niczym miecz przeszywają serce ojca. Starszy syn nie kocha go tak, jak myślał. Duma jego serca okazuje się złudna. Jego starszy syn był jedynie pracownikiem u niego, a teraz burzy się, bo nie dostawał takiej zapłaty, jakiej się spodziewał. Nie kierował się miłością, ale wyrachowaniem.
Ojciec odzyskał jednego syna, ale traci drugiego! I w tym momencie ukazuje się oblicze pełne miłosiernej miłości. Ojciec hamuje łzy, hamuje rozpacz, która mogłaby podyktować mu słowa pełne bólu, żalu, wręcz pretensji i wypowiada słowa miłości: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy.” Odnawia się rana serca, krew płynie strumieniem, ale jest ona miłosierdziem dla synów.
Bóg Ojciec w nas odnajduje cząstkę każdego syna, zarówno młodszego, jak i starszego. Gdy jeden powraca, drugi odchodzi. Jednak o ile postawa młodszego często jest rozpatrywana przez nas, o tyle starszy jest nieco pomijany. Ale najważniejsza jest tutaj osoba Ojca pełnego miłosierdzia. To miłosierdzie bije z Jego Serca niczym woda ze źródła. To Serce, nieustannie ranione, wylewa miłość miłosierną nieustająco. A słowa „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy”, są najpiękniejszym wyznaniem miłości Ojca do syna. Wypowiedzianymi przez łzy, ze ściśniętym sercem, w wielkim bólu, ale przez to posiadające ogromną wartość, będące samą prawdą.
Niech Bóg błogosławi nas. Rozważajmy tę przypowieść, prosząc Ducha Świętego, by otworzył oczy naszych dusz na niezgłębione Boże miłosierdzie. Rozważajmy niepojętą miłość Boga Ojca do nas. Miłość, która nie ma granic. Miłość ponad wszystko. Miłość po ranę Serca. Miłość, która przebacza wszystko. Dosłownie wszystko. Miłość, która daje samą siebie, by dzieci mogły żyć. Niech ta miłość otworzy nam oczy na Serce Boga. Niech da poznanie prawdy i nakłoni do dążenia ku niej. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?