120. Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie (Mt 23,1-12)
Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony(…)».
Komentarz: Poruszymy dzisiaj sprawę czynienia różnych rzeczy dla pozorów. Takie postępowanie świadczy o obłudzie. Niestety, jest to bardzo częste, dlatego koniecznie należy się temu przyjrzeć.
Przypomnijmy sobie powtarzające się często zachowanie dziecka, kiedy coś udaje, mając nadzieję, a wręcz głębokie przekonanie, że inni tego nie widzą i wierzą mu. Gdy rzecz dotyczy malucha, uśmiechamy się, bo wygląda to zabawnie. Nie gniewamy się. Starsze dziecko używa coraz to nowych sposobów, by wywołać jakieś wrażenie, coś ukryć, utożsamić się ze środowiskiem, uzyskać akceptację, podziw. Uczy się przy tym, jak sprawić, by nie było to zauważane. Przekonuje się, że przyjmowanie postaw społecznie akceptowanych daje mu pewne korzyści. Taką korzyścią może być uśmiech mamy, zdziwienie koleżanki, pochwała wychowawcy. Nie zawsze jednak te zachowania są przyjęte jako swoje na stałe. Bywa, że tylko wtedy, gdy ktoś patrzy. Dlatego często zdarza się, że dzieci broją, gdy są same, w swoim towarzystwie. Będąc z dorosłymi, potrafią się pohamować, pilnują się, bo tego oczekują dorośli, obowiązujące normy itd.
Bardzo ważna w życiu człowieka jest akceptacja otoczenia. Pragnie on być zauważanym, a nawet podziwianym. Dotyczy to każdego w różnym stopniu. Jeśli człowiek o tym wie, może pracować nad sobą. Gorzej, jeżeli tego nie widzi. Działa wtedy jak dziecko, które często nieświadomie przyjmuje różne postawy, by uzyskać podziw i akceptację.
Zastanówmy się, w jakich sytuacjach przejawia się nasze pozorowane postępowanie. Zwracamy uwagę na to, jak jesteśmy odbierani we wspólnocie. Nasze zachowanie wypływa nie tyle z chęci podporządkowania się przyjętym normom, ile z tego, jak chcielibyśmy być postrzegani przez pozostałych członków. Przyjmujemy pewne postawy, bo to jest – według nas – dobrze widziane. Świadczy o głębszej relacji z Bogiem, o rozmodleniu, świętości. Nie zawsze mamy odwagę o coś zapytać lub przyznać, że czegoś nie wiemy, nie rozumiemy, ponieważ nie chcemy, aby wyszła na jaw nasza nieznajomość rzeczy. Kiedy coś czynimy, zależy nam, aby inni dobrze to odebrali, by pozytywnie o nas myśleli. Niekiedy wstydzimy się być spontaniczni, bo: co o tym powiedzą inni. Czynimy wiele rzeczy, ale nie zawsze wypływa to z potrzeby serca. Niestety, często jest wynikiem właśnie takiej obłudy, pozorów.
Postępując w ten sposób, krzywdzimy sami siebie i wiele tracimy. Chodzi tutaj o relacje z Bogiem. Postarajmy się przynajmniej podczas modlitwy stanąć w prawdzie. Bez udawania, przyjmowania jakichś postaw, które nie są naszymi wewnętrznymi. Bóg bardzo pragnie spotykać się z nami. Jakże często nie dochodzi do spotkania w pełni, ponieważ my na to nie zezwalamy, nie będąc sobą, przybierając jakąś pozę. Niekiedy zmuszamy własne ciało do klęczenia podczas modlitwy, ponieważ inni to robią. Modlimy się dłużej lub krócej – ze względu na innych. Zajmujemy się na modlitwie własnymi odczuciami, wrażeniami, pragnieniami, emocjami oraz tym jak pozostali się modlą, zamiast stanąć przed Bogiem i zacząć rozmowę – prostą, bez silenia się na piękne sformułowania, bogactwo językowe i uduchowienie. Wielcy święci modlili się najprościej. Człowiek dochodzi do prostoty w miarę uświęcania się. Przestaje udawać kogoś innego, a staje przed Bogiem taki, jaki jest – słaby, nędzny, z wadami, przywarami. Czy małe dziecko, opowiadając mamie jakieś wydarzenie z przedszkola, sili się na piękne budowanie zdań? Nie. Ono z przejęciem mówi tak, jak umie. Pełne emocji nawet nie zwraca uwagi na błędy w swojej wypowiedzi. A mama i tak rozumie je bardzo dobrze, tuli, cieszy się, odpowiada. Bądźmy i my jak takie dzieci. Modląc się, opowiadajmy spontanicznie, nie udawajmy nikogo. Nie silmy się na górnolotność.
Spróbujmy stanąć przed Bogiem w całkowitej prawdzie o sobie. To trudne – po latach ciągłego wysiłku, by udowodnić, że jest się kimś innym. Wyznajmy jednak Jemu również i tę swoją słabość. Poprośmy Ducha Świętego, by pomógł nam to uczynić; by, jeśli trzeba, obnażył nas przed Bogiem, abyśmy zobaczyli, jacy jesteśmy naprawdę. Zapragnijmy, aby opinia otoczenia przestała być dla nas ważna, byśmy mieli odwagę być sobą. Nasza postawa niech wypływała z głębi serca. Jeśli pozwolimy sami sobie na to, by stanąć przed Bogiem tacy, jacy jesteśmy, jeżeli mówić będziemy do Niego swoimi słowami, pójdziemy za porywem serca i w modlitwie przyjmiemy postawę taką, jaką ono nam dyktuje; jeżeli przestaniemy zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół nas podczas modlitwy – wówczas spotkamy się z Bogiem. Dopiero wtedy będzie to autentyczne spotkanie. Nie rozminiemy się, bo nic nam Boga nie przesłoni, nic nas od Niego nie odgrodzi.
Za każdym razem gdy się modlimy, starajmy się od nowa stawać w prawdzie, bo trudno jest człowiekowi pozbyć się raz na zawsze pozorów, obłudy, udawania. Nieustannie w sercu gości próżność i zarozumiałość. Z powodu swojej słabości człowiek chętnie powraca do tego, co kiedyś było powodzeniem – na przykład do modlitwy pełnej natchnień – i stara się w różny sposób tamten stan rzeczy ponownie przywołać. A przecież każda modlitwa jest inna. Za każdym razem i my jesteśmy nieco inni, bogatsi o nowe doświadczenia, przeżycia, sytuacje. Bóg, być może, pragnie nam co innego dać, przekazać. I tak jak w znanym powiedzeniu: Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak każda modlitwa jest już innym spotkaniem z Bogiem i za każdym razem powinniśmy doświadczać przemiany. Jeśli tak się nie dzieje, należy zastanowić się, co jest przyczyną. Bowiem modlitwa, jako że jest spotkaniem z Bogiem, powinna pozostawiać w nas niezatarte ślady. Kto prawdziwie spotyka się z Jezusem, nie pozostaje taki sam. W jego wnętrzu dokonuje się przemiana – każdorazowo.
Dzisiaj świadomie nie omawiamy zachowania faryzeuszy z fragmentu Ewangelii. Bowiem o nich już sporo wiemy. Zwracamy natomiast uwagę na to, że ich wady znajdują się również w naszych sercach, a my często tego nie widzimy. Przez stwarzanie pozorów, obłudne zachowania, udawanie, często nie dochodzi do prawdziwej modlitwy, spotkania z Bogiem, bliskiej relacji z Nim. Ponieważ to nie my się modlimy, lecz nasze wyobrażenie o sobie. A Bóg chce spotkać się z nami, swymi dziećmi. Pomyślmy dzisiaj nad tym.
Poprośmy Maryję, aby pomogła nam zrzucić z siebie tę skorupę, niekiedy bardzo grubą. Módlmy się do Ducha Świętego, by to On wspomógł nas w dotarciu do prawdy o sobie i dał odwagę do przyjęcia jej. Prośmy Jezusa, by mimo całej naszej słabości zechciał przyjść, dotrzeć do nas i spotkać się z nami. Prośmy Ojca Niebieskiego, aby patrzył z pobłażaniem na nas – jak matka na swoje małe dziecko; by nie zważał na nędzę, lecz brał na ręce. Abyśmy mogli doświadczyć przemieniającego spotkania z Bogiem.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.