126. Zgorszenie (Łk 17,1-2)
Rzekł znowu do swoich uczniów: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie!”
Komentarz: Bóg w tym fragmencie pragnie dzisiaj szczególnie prosić nas o modlitwę za osoby odpowiedzialne za prowadzenie Kościoła, za prowadzenie różnych dzieł w Kościele, za osoby tworzące ruchy religijne w ramach Kościoła. Za wszystkich, których Bóg stawia na przedzie, by prowadzili, pouczali, opiekowali się, organizowali, byli Jego świadkami.
To bardzo odpowiedzialne zadania, trudne i wymagające ogromnej mobilizacji wewnętrznej i dojrzałości. Nie zawsze tę dojrzałość osoby dane posiadają. Ważnym jest, by osoba powoływana do szczególnej służby wykazywała się dojrzałością chrześcijańską. Cóż takiego to oznacza i jak to rozpoznać? Otóż osoba taka powinna świadomie dążyć do doskonałości. Powinna mieć tę świadomość bycia chrześcijaninem – dzieckiem Boga, ochrzczonym, a więc powołanym do świętości, zobowiązanym do dążenia, by stawać się świętym każdego dnia. I czynić to codziennie od nowa stając niejako stale na początku drogi. Powierzać się matczynym dłoniom Maryi i będąc wpatrzonym w Jej wzór, starać się Ją naśladować. Dojrzały chrześcijanin to ten, który ma świadomość należenia do grona apostołów, czyli wybranych spośród uczniów, by najpierw, żyjąc z Jezusem, poznawać Go, a potem, doświadczywszy pełni miłości w Krzyżu, iść i stawać się Jego świadkiem i świadkiem Jego miłości. Dojrzałą jest osoba, która żyje duchem. A poprzez zanurzenie w duchu, poznaje wewnętrznie Boga i siebie, bo to idzie w parze. Dusza zbliżając się do Boga, otrzymuje łaskę poznania. Tajemnice Boże zaczynają przed nią otwierać swoje drzwi. Dotykając tych tajemnic, jednocześnie doznaje otwarcia oczu na prawdę o sobie. Dusza odkrywa ją i staje w coraz większej pokorze przed Bogiem. Im więcej widzi, tym bardziej staje się pokorna. Tym bardziej maleje. Z duszy wielkiej staje się maleńką, bowiem ona widzi tę przepaść między człowiekiem a Bogiem; między Bożą miłością a jej całkowitym brakiem w człowieku. Widzi potęgę miłości! Jej moc, siłę, wielkość, nieskończoność! Widzi też swoją nicość. Widząc to, doświadczając tego, sama w swoich oczach zaczyna przed Bogiem i ludźmi uznawać, iż jest nikim. To uznanie skutkuje postawą pokory, jakiej nabiera taka dusza.
To stawanie w prawdzie, to przyjęcie prawdy o sobie, świadczy o dojrzałości. W sercu dusza słyszy wezwanie. Wie, że ma służyć Bogu najlepiej jak potrafi. Rozumie też, iż ta służba bardzo wiąże się z pokorą. Pragnie odpowiedzieć na Boże powołanie. Jednocześnie widzi, że ono przerasta ją. Dlatego oddaje się Bogu jako Jego własność prosząc, by Duch Boży w niej działał. Daje niejako Bogu przyzwolenie, by czynił z nią, co zechce. Pokazuje swoje małe, słabe, puste ręce i składa serce u stóp Ukrzyżowanego prosząc, by On posługiwał się nią dowoli. Nieustannie oddaje Bogu chwałę we wszystkich poczynaniach, sobie niczego nie przypisując. Przecież wie, że sama niczego nie dokona. Dlatego też o wszystko stara się pytać Ducha Świętego i ciągle modli się, by On ją prowadził, aby pokierował jej myślami, by był obecny w jej decyzjach. Im dusza dojrzalsza, tym pokorniejsza. Jednocześnie mając świadomość odpowiedzialności, jaka na niej ciąży, stale powierza Bogu tę część owczarni jej oddanej pod opiekę, modli się za nią, w jej intencjach podejmuje umartwienia, drobne ofiary, wyrzeczenia. Ma przecież stawać się niczym Chrystus. On za swoje owce oddał życie. I tak je zbawił.
Każdy pasterz ma oddawać życie za swoje owce. Ma spalać się w ich intencji. Ma ciągle błagać o miłosierdzie dla nich. Ma czynić wszystko, by potem Bóg nie zapytał: „A co zrobiłeś dla Moich dzieci twojej opiece powierzonych? Gdzież one są? Dlaczego nie ma ich przy tobie?” Dotyczy to zarówno kapłanów, osób zakonnych, jak i katechetów, nauczycieli, wychowawców, rodziców, odpowiedzialnych we wspólnotach. Wszędzie tam, gdzie chodzi o prowadzenie duszy, człowiek musi podejmować swoje powołanie na kolanach. Ociera się bowiem o Boże tajemnice, o których nie ma zielonego pojęcia, choćby był wykształconym teologiem, choćby posiadał tytuły naukowe. Świata duchowego nie poznaje się zdobywając kolejny dyplom ukończenia takiej czy innej uczelni. Tylko osobiste doświadczenie, pokora, modlitwa, zawierzenie swego życia Bogu, pójście śladami Maryi i razem z Nią, tylko to otwiera duszę na Boże prowadzenie, dzięki któremu będzie mogła podjąć się powołania – wzięcia odpowiedzialności za dusze ludzkie.
A jest to powołanie życia – zadanie najważniejsze, zarazem najtrudniejsze i najbardziej odpowiedzialne. Bowiem dusza daje świadectwo swoim życiem – nie tylko słowem, ale i przykładem. Każde jej słowo, postawa jest odbierane inaczej niż u zwykłego człowieka. Dlatego musi starać się, by nie być przyczyną zgorszenia maluczkich. Dlatego ze wszech miar ma podejmować trud w kierunku zjednoczenia z Bogiem. Dlatego powinna mieć świadomość, iż to, co czyni, musi być prawdą, dobrem, miłością. Bo tylko one budują Bożą rzeczywistość. Tylko wtedy iść będzie we właściwym kierunku, a za nią owieczki jej powierzone, gdy kierować nią będą czyste intencje. Tylko żyjąc miłością, budować będzie królestwo miłości na ziemi. A do tego właśnie Bóg ją powołuje.
„Biada temu, przez którego przychodzą (zgorszenia); Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu na szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie.” Twarde to słowa, świadczące o wielkiej odpowiedzialności spoczywającej na uczniach, apostołach Jezusa. Kierują one myśli na bezwarunkową konieczność dążenia do doskonałości, kroczenia ku świętości. Módlmy się za wszystkie osoby odpowiedzialne przed Bogiem za dusze im powierzone, by tych słów nigdy Bóg nie musiał skierować do nich. Módlmy się. Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?