127. Przyjście Chrystusa (Mt 24,23-31)
«(…) Wtedy jeśliby wam kto powiedział: „Oto tu jest Mesjasz” albo: „Tam”, nie wierzcie! Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Oto wam przepowiedziałem. Jeśli więc wam powiedzą: „Oto jest na pustyni”, nie chodźcie tam!; „Oto wewnątrz domu”, nie wierzcie! Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a świeci aż na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Gdzie jest padlina, tam się i sępy zgromadzą. Zaraz też po ucisku owych dni słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku; gwiazdy zaczną padać z nieba i moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy będą narzekać wszystkie narody ziemi; i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. Pośle On swoich aniołów z trąbą o głosie potężnym, i zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego (…)».
Komentarz: Ten fragment Ewangelii często był rozważany przez ojców Kościoła. Człowiek pragnie poznać przyszłość i zabezpieczyć się. Chciałby wiedzieć, kiedy nastąpi koniec, kiedy przyjdzie Chrystus w swej chwale i jak to właściwie będzie wyglądało. Bóg w związku z tym pragnie powiedzieć nam dziś rzecz bardzo ważną. Jezus nie mówi o dniach ostatecznych po to, aby nas przestraszyć; abyśmy wszędzie i we wszystkim, co się wydarza, widzieli od razu znaki nadchodzącego końca świata. Jego celem jest zupełnie co innego. On podkreśla potrzebę czujności i konieczności prowadzenia odpowiedniego życia; rozważnego przyjmowania wydarzeń i ich analizowania. A przede wszystkim konieczność właściwego nastawienia serca i postępowania zgodnie z tym, co ono dyktuje.
We wszystkim ważne jest serce. Z niego płyną nasze niepokoje i z niego wypływa pokój. W zależności od tego, w czym pokładamy swoją ufność, tym karmi się nasze serce i tym ono potem emanuje. Nie patrzmy na zapowiedzi Jezusa jako na straszne wydarzenia, które przyprawią wielu o śmierć. Nie odbierajmy ich jako rzeczy przerażających, budzących strach i grozę. Nie myślmy w tych kategoriach. Jezus pragnie, byśmy już teraz rozpoczęli przygotowania do tego, co wcześniej czy później nadejdzie nieuchronnie. On mówi: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Jednak to przygotowanie nie może być kierowane strachem. To nie powinien być wynik przerażenia. Takie przygotowanie nie będzie pełne ani dobre.
Zwróćmy uwagę na to, że Jezus mówi o wybranych, których zgromadzi z czterech stron świata. Zastanówmy się więc, kim są ci wybrani. Czy my możemy zaliczać się do nich? Zacznijmy znowu wszystko od początku. Zostaliśmy stworzeni do miłości. To pierwsza, podstawowa prawda. „Stworzeni do miłości” – oznacza, że mamy nią żyć, kochać i być kochani; poznawać miłość Boga do nas, zachwycać się nią, do niej dążyć, jej pragnąć. Wszystkie nasze poczynania powinny mieć ten jeden kierunek: miłość. Powołani do miłości są wszyscy, bowiem każdego Bóg stworzył z miłości. Czy jednak wszyscy w ogóle wiedzą o tym? Czy wszyscy dążą do miłości, doskonalą się w niej? Czy jej pragną, chcą ją poznawać? I czy odpowiadają na to powołanie?
Tutaj jest ten ważny moment. Teraz jest czas na to, by sobie te pytania zadać i spróbować na nie odpowiedzieć. Czy wiem, że Bóg powołał mnie do miłości? Czy wierzę w to? Czy staram się poznawać Jego miłość w stosunku do mnie? Czy ją dostrzegam na co dzień w różnych wydarzeniach, spotkaniach, ludziach, sytuacjach? Czy widzę Jego miłość, patrząc na Krzyż? Czy rozważam ten jej niepojęty dowód? Czy dziękuję Bogu za tę właśnie miłość – pełną bólu, poświęcenia, ofiary z siebie? Czy ja kocham Boga? W czym przejawia się moja miłość do Niego? Czy jest miłością oblubieńczą? A może to więź przyjacielska? Może to tylko zwykła znajomość? Może nasze relacje zdominował z mojej strony chłód lub obojętność? Czy traktuję Boga jak bliską mi osobę? Czy dzielę się z Nim tym, co dzieje się w moim życiu? Czy Mu o tym opowiadam, tak jak przyjacielowi? Czy ja w ogóle zauważam Boga w moim życiu?
Zadajmy sobie dzisiaj te pytania. Spróbujmy określić, jakie są nasze relacje z Bogiem. Czy to na pewno można nazwać miłością? Jeśli tak, to nie ma tam miejsca na lęk, obawy, strach. Jeśli to miłość, w sercu powinien gościć pokój, poczucie bezpieczeństwa, pomimo przeróżnych sytuacji. Jeśli to miłość, to twoje serce powinno promieniować szczęściem. Ty cały powinieneś jaśnieć tym szczęściem. Jeśli to miłość… Masz teraz czas na chwilę refleksji. Nie spiesz się. Spróbuj stanąć w prawdzie przed sobą i odpowiedz na te pytania. Bóg daje ci ten czas na zastanowienie się. Ważna jest twoja odpowiedź. Jeśli staniesz w prawdzie, będziesz mógł iść dalej drogą tych rozważań i doprowadzą cię one do Boga.
Niektórzy z nas odpowiedzą, że żyją miłością, pragną jej i dążą do niej. Będą i tacy, którzy zdadzą sobie sprawę, że do tej pory nie bardzo wierzyli, bądź, jeśli nawet wierzyli w miłość, to postępowali tak, jakby nie wierzyli. Wszyscy jednak zauważamy u siebie to pragnienie miłości – zarówno kochania jak i bycia kochanym. Każdy człowiek bez miłości staje się nieszczęśliwy, sfrustrowany. W każdym jest tak wielka potrzeba miłości, że bez zaspokojenia jej nie może się w pełni realizować, żyć w zdrowiu i szczęściu. Bóg tak stworzył człowieka, iż ten bez miłości umiera.
To jest właśnie to powołanie – do kochania i bycia kochanym; do poznawania tego jedynego, prawdziwego źródła miłości, czyli Boga. Nie każdy jednak przyjmuje świadomie to powołanie, niektórzy wręcz odrzucają je. Ci, którzy próbują odpowiadać, stają się potencjalnymi wybranymi. Jeszcze nie wybranymi, ale już potencjalnymi wybranymi. Dlaczego? Bowiem wśród tych, którzy próbują odpowiedzieć, są tacy, co szybko się zniechęcają, zapominają, rezygnują, bo świat bardziej przyciąga niż prawdziwa miłość. I chociaż zaczynają już nawet kroczyć drogą ku miłości, schodzą z niej i gubią się gdzieś w świecie.
Ale jest jeszcze jedna grupa dusz. To ludzie, którzy stale próbują. To dusze szczególnie umiłowane przez Jezusa, ponieważ mimo swojej słabości, nieustannie walczą z nią, podnoszą się i idą dalej. To dusze, które pragną rzeczywiście i autentycznie miłości, które pomimo swej nędzy ufają, iż Bóg je kocha takimi, jakimi są. To te, które swoimi ciągłymi próbami, swoim uporem rozbrajają Serce Boga. I pełen czułości i wzruszenia obdarza je nowymi łaskami, wspiera, podnosi. Jak matka swoje upadające co rusz maleństwo. To są dusze wybrane. Zauważmy, że nie mówimy tutaj o świętych, ci są już w niebie. Mówimy teraz o zwykłych ludziach, którzy z racji usposobienia własnego serca stają się przez Boga wybranymi, szczególnie umiłowanymi.
Módlmy się, byśmy odpowiedzieli na swoje powołanie do miłości. Byśmy byli wytrwali w tym dążeniu do niej. Módlmy się, aby Duch Święty dał nam poznanie miłości; aby Maryja, Pani i Królowa Pięknej Miłości, poprowadziła nas za rękę. Zapraszajmy Matkę Bożą, by w nas kochała i tej miłości uczyła. Prośmy, aby Bóg zaliczył nas do grona wybranych; byśmy w chwili przyjścia Jezusa na ziemię zostali przez jego aniołów zebrani ze wszystkich stron świata. Módlmy się o prawdziwe poznanie swojego powołania.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.