130. Wdzięczny Samarytanin (Łk 17,11-19)
Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!” Na ich widok rzekł do nich: „Idźcie, pokażcie się kapłanom!” A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec”. Do niego zaś rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.
Komentarz: „Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec.” Kiedy ostatni raz dziękowałeś Bogu za Jego łaskę? Kiedy ostatni raz upadłeś na twarz przed Jezusem, by oddać Mu chwałę i uwielbić za niezliczone dary, jakie otrzymujesz w swoim życiu? Kiedy ostatni raz w ogóle zauważyłeś błogosławieństwo Boga, które On roztoczył nad tobą? Do kogo jesteś bardziej podobny: do tych dziewięciu czy do Samarytanina? Rozważmy wspólnie dzisiejsze Słowo, ponieważ porusza bardzo ważną kwestię – kwestię wdzięczności.
Naprzeciw Jezusa wyszło dziesięciu trędowatych i wołało, aby ulitował się nad nimi. Prosili o uzdrowienie. Jezus kazał im pokazać się kapłanom. Nieco zdziwieni, poszli, a gdy szli, zostali uzdrowieni. Nie posiadali się z radości. To uzdrowienie było darowaniem nowego życia. Oni po tak strasznej chorobie narodzili się od nowa. Jednak tylko jeden, Samarytanin, wrócił do Jezusa „chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do Jego nóg i dziękował Mu” A Jezus rzekł do niego: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła.” Tylko jeden podziękował Bogu. Pozostali, zajęci własnym szczęściem, zapomnieli o Tym, który to szczęście sprawił. Jakże to smutne. Jakże ważnym jest, by człowiek otrzymawszy łaskę, wrócił do Boga i podziękował Mu za nią. Samarytanin tak uczynił. Uznał, iż sprawcą tak wielkiego dobra jest Bóg. Wielbił Go i dziękował. W zamian usłyszał bardzo ważne słowa: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.
Słowa takie Jezus wiele razy wypowiada po uzdrowieniu z różnych chorób. Słowa te niejako są potwierdzeniem uzdrowienia, swego rodzaju pieczęcią, gwarancją Bożego działania. Mimo że Jezus mówi, iż to wiara uzdrowiła, to uzdrowienia dokonuje Bóg. Tylko że człowiek może to przyjąć z wiarą lub nie. Jeśli przyjmuje z wiarą, jeśli dostrzega w tym Boże działanie, jeśli uznaje Boga jako Tego, który dokonuje cudu uzdrowienia, jeśli dziękuje Mu, uniża się, uwielbiając Boga za tak wielką łaskę, wtedy Bóg, potwierdzając cud, daje glejt – swoje błogosławieństwo. A to jest niezmiernie istotne. W życiu często człowiek doświadcza Bożego działania. Staje się jego udziałem Boży dar, Boża łaska. Niestety, nie zawsze człowiek uznaje to za Boże błogosławieństwo. Często po prostu cieszy się z pomyślności, ze spraw, z tego, że udało mu się coś zrobić czy załatwić, że powiodło mu się. Jest dumny z siebie i chce, by inni widzieli jego sukces. Nawet w sprawach mniej ważnych, zwykłych, codziennych, uważa pomyślność za swoją zasługę lub coś, co mu się należy, co jest oczywiste – inaczej być nie może. Zupełnie nie dostrzega tego, iż wszystko jest łaską Boga – i sukces, i porażka. Bowiem Bóg daje człowiekowi drogę do zbawienia. Na tej drodze nie ma zbędnych rzeczy. Wszystko zaś, jeśli odpowiednio przyjmie, służy nawracaniu się, kroczeniu ku zbawieniu. Za wszystko zatem powinien dziękować.
Niestety ułomność człowieka jest tak wielka, że jeśli w ogóle dziękuje, to za coś, co uznał za bardzo ważne w swoim życiu i przyznał, iż jest łaską od Boga, a co zazwyczaj jest sukcesem, powodzeniem, nieoczekiwanym szczęśliwym wydarzeniem itp. Gorzej jest ze zdarzeniami spostrzeganymi przez człowieka jako niepożądane, niechciane, których się obawia, które niweczą jego plany, nie spełniają jego ambicji itd. Te o wiele trudniej mu przyjąć jako łaskę. Nie mówiąc już o dziękczynieniu za nie. Człowiek patrzy swoimi oczami i mierzy swoją miarą. Jest mały wobec wszechświata, więc i jego spostrzeganie jest bardzo ograniczone. Mimo, że stale Bóg zapewnia człowieka o swojej obecności i trosce, to człowiek lekceważy słowo Boga, a ufność pokłada w sobie. Jest to wręcz nierozsądne, bowiem to Bóg jest Stworzycielem i Panem całego świata i ma nad nim pieczę. Wie wszystko i czuwa nad wszystkim. Jednak człowiek woli to, czego dotknie od razu od tego, co wymaga wysiłku wiary i ufności. Patrzy z bliska, a nie z perspektywy, dlatego widzi tylko niewielki wycinek rzeczywistości, a nie całe Dzieło Zbawienia.
To trochę tak, jakby oglądać przez lupę lub mikroskop fragment kropli krwi Jezusa na krzyżu. Cóż z tego, że o składzie chemicznym można się dużo dowiedzieć. Nic jednak nie będziemy wiedzieć na temat zbawienia, które ta krew na krzyżu przyniosła całej ludzkości. Patrząc na fragment tej krwi pod mikroskopem można snuć różne domysły, jednak dopiero spojrzenie na całość daje prawdziwy ogląd sprawie. Spojrzenie z perspektywy ujmuje całość i odkrywa przed człowiekiem niebywałą prawdę: Bóg zbawił świat na krzyżu! Ten krzyż, ta krew jest łaską! To błogosławieństwo! To największy w dziejach ludzkości dowód miłości Boga do człowieka! I tak, jak patrząc przez mikroskop, zobaczymy jedynie budowę tkanki, komórki, to patrząc z pewnej odległości, zobaczymy zbawienie!
Nie patrzmy na swoje życie przez mikroskop naszych małych rozumów. Otwórzmy serca, byśmy zobaczyli je z Bożej perspektywy. Patrzmy na całość – na zbawienie. Nic nam nie da branie pod szkło powiększające każdego włókna drewna. Natomiast jedno spojrzenie na Jezusa rozciągniętego na krzyżu powie nam wszystko. Popatrzmy na swoje życie z pewnej odległości. Jest naszą drogą do uświęcenia. Zatem jest wielką, niepojętą łaską daną z Nieba, byśmy mieli życie wiecznie. Bóg, który jest miłością, daje tylko miłość, toteż na swej drodze spotykamy same dowody miłości. Bóg nieustannie mówi: „Idźcie, pokażcie się kapłanom.” A gdy idziemy, jesteśmy oczyszczani. Niestety, tylko nieliczni wracają chwaląc Boga donośnym głosem, upadają na twarz do Jego nóg i dziękują Mu. To oczyszczenie nie zawsze przyjmujemy jako łaskę. Ponieważ często jest bolesne, uważamy, że dzieje się nam krzywda. Perspektywa naszego patrzenia musi się zmienić. Opatrywanie ran też nie należy do przyjemności, a jednak w konsekwencji przynosi ulgę i wyzdrowienie. Czy będziesz krzyczał jak dziecko, że dzieje ci się krzywda, gdy mama przemywa ranę lejąc na nią wodę utlenioną? Nie. Ty przecież wiesz, że to dla twojego dobra. Dlaczego zatem bronisz się, gdy Jezus chce opatrzyć twoje rany, gdy podaje lekarstwo? Zajmujesz się tylko samym lekarstwem nie myśląc o jego leczniczym działaniu na twoje życie. Nie bądź aż tak nierozsądnym.
Uwielbiaj Boga za każdą łaskę, jakiej ci udzieli, bo ona niesie tobie zbawienie. Bądź chociaż raz wdzięcznym Samarytaninem, upadnij na twarz przed Jezusem i dziękuj Mu, mimo że nie wszystko rozumiesz ze swojego życia. Okaż wdzięczność ze względu na ufność, jaką pokładasz w Bożym miłosierdziu, abyś kiedyś mógł usłyszeć: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła.” I otworzą się przed tobą bramy wieczności, wielki blask obejmie całą twoją postać i wejdziesz do przedsionków Pańskich. A tam panować będzie wieczne wesele.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?