133. Moc wytrwałej modlitwy (Łk 18,1-8)
Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: „Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!” Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: „Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie””. I Pan dodał: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
Komentarz: Wiara nasza musi być wielka. Im większa wiara, tym większej opieki doświadczać będziemy i tym więcej łask dostrzeżemy. Mówi o tym dzisiejszy fragment. Wiarę zmierzyć można w pewnym sensie wytrwałością w modlitwie. Jezus zapewnia nas: „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę.” Jednak dodaje z nutką smutku: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
Jakże często modlimy się bez wiary i bez ufności. Modlimy się bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca. Nie zastanawiamy się nad tym, czym jest nasza modlitwa prośby, modlitwa wstawiennicza. Odmawiamy formułki, odklepujemy znane nam modlitwy. Nawet nasza osobista, ustna modlitwa staje się rutynową, jednakową, do której nie przywiązujemy wagi, z którą serce się nie jednoczy. Przestaje być tym, czym być powinna, a więc spotkaniem z Bogiem. A przecież każda modlitwa może nas przemienić, każda może nas uświęcić. Trzeba jedynie chcieć, pragnąć i otworzyć się na obecność Boga. Tak często zapominamy, kim jest Bóg, do którego się zwracamy o pomoc. Brakuje nam głębokiego życia wiarą. Trudno nawet u wielu nazwać ich życie, ich stosunek do Boga, wiarą. Raczej przypomina to stosunek petenta do urzędu i urzędnika. W wyznaczonych godzinach urząd jest czynny. Wtedy przychodzimy i bezosobowo załatwiamy swoje sprawy, z tą różnicą, że to my wyznaczamy czas pracy urzędu. Zazwyczaj jest to minuta rano i dwie, trzy minuty wieczorem. Oczywiście część z nas stara się żyć inaczej.
To otwarcie się na drogę miłości i próba życia aktem miłości sprawia, że wchodzimy w bardziej osobowe relacje z Bogiem. Niestety, nadal większość z nas jeszcze nie rozumie, czym naprawdę jest wiara, a w związku z tym, czym jest prawdziwa modlitwa. Ciągle jeszcze pokutuje intelektualne podejście do wiary. Jednak fakt, iż nawet apostoł mówił o konieczności używania rozumu w wierze, w poznawaniu Boga, nie zaprzecza temu, iż mamy się kierować sercem, w którym mieszka Bóg. Spotkanie z Bogiem na płaszczyźnie intelektualnej jest dosyć trudne, bowiem niczym jest nasz intelekt w porównaniu z inteligencją najwyższą, Boską. Natomiast otrzymaliśmy od Boga duszę, ducha, serce oraz wolną wolę, i to jest płaszczyzna do spotkania z Bogiem. W Jego świątyni, którą w nas uczynił, w Jego mieszkaniu, w naszym wnętrzu, istnieje ta możliwość spotkania ze Stwórcą – spotkania nie czysto rozumowego, podczas którego otwieramy swoje serce na Bożą miłość. Nasze wolne i otwarte serce oraz Serce Boga pełne doskonałej miłości. Mimo że nicość staje naprzeciw Wszystkiego, to jednak możliwym staje się to spotkanie – spotkanie serc. Często zmysły zostają zupełnie zawieszone, a doświadczenie Bożej obecności jest tak silne, że pozostawia ślad na całe życie.
Dusze mówią o tym doświadczeniu, że chociaż serce czuło, doświadczało, rozumiało, cieszyło się z poznania Boga, to rozum, mimo że sili się, by opisać całe zdarzenie, pozostaje bezradny. Nie potrafi nazwać Nienazywalnego, opisać Nieopisywalnego. Chociaż dzięki łasce dusza zbliżyła się znacznie do tajemnicy, to dla rozumu nadal jest to tajemnicą. Serce czuje, rozum gubi się. Dusza doświadcza, rozum nie znajduje słów, by to nazwać. W takim spotkaniu dusza doznaje dotyku Boga. Ten dotyk zaś nie pozostaje bez echa. Każde prawdziwe spotkanie z Jezusem pozostawia niezatarty ślad. Im bardziej otwarta dusza, tym ślad znaczniejszy, przemiana głębsza, upodobnienie do Chrystusa większe, bowiem z każdym takim spotkaniem dusza upodabnia się do Jezusa. Im częstsze spotkania, tym coraz większe upodobnienie. Oczywiście życie codzienne, słabości i grzeszność nieco to podobieństwo zacierają. Jednak jeśli ktoś pragnie spotkań z Bogiem, zabiega o nie, stara się, by jak najczęściej do nich dochodziło, staje się powoli Chrystusowym. Z tych spotkań płynie poznanie. Z poznania zaś utrwala się wiara. Jedno z drugim ma związek. Modląc się z wiarą, otrzymujemy, to zaś sprawia, że znowu wzrasta nasza wiara. Spotkania, modlitwa, nie są sztywne, urzędowe, ale pełne miłości, ufności i czułości. To spotkania dwojga zakochanych, niecierpliwie wyglądających siebie nawzajem.
Czy myślałeś o modlitwie w ten sposób? Serce człowieka otwiera się przed Bogiem i z ufnością wylewa wszystko, co zawiera wnętrze. Ufność ta sprawia, że Bóg wszystko przyjmuje z wielką czułością i uwagą, jako coś najważniejszego – tak jak matka, której maleństwo opowiada wydarzenia z podwórka, słucha uważnie każdego słowa, a mimiką twarzy daje dziecku znać, że wszystkim się przejmuje. I chociaż są to tylko dziecięce sprawy, nie tak istotne dla ludzkiej egzystencji, to mama na wszystko odpowiada, tłumaczy, pomaga je załatwić, bo dla jej maleństwa są one najważniejsze. Tak samo Bóg. Jeśli z ufnością i żarliwością pokazujesz Mu swoje życie, przedstawiasz problemy i prośby, On zajmuje się wszystkim, mimo że w odniesieniu do wieczności, do Zbawczego Dzieła całego Kościoła, są one nieznaczne, małe, niewiele znaczące. Niekiedy dziecko uparcie powraca do jakiejś sprawy, w jego rozumieniu, bardzo ważnej. Czyni to tak długo, aż zobaczy, że mama się daną sprawą zajęła. I chociażby była to drobnostka, jeśli dziecko długo prosi, mama ze względu na ten upór spełnia prośbę swojego maleństwa. Podobnie czyni Bóg. Tym bardziej, że przecież należymy do Jego wybranych! Powiadam wam, prędko weźmie nas w obronę.
Módlmy się o ufność i wiarę w modlitwie. O prawdziwe spotkanie serca z Sercem Boga. Prośmy Ducha Świętego, by to On czynił naszą modlitwę pełną żaru i czułości. Prośmy, by tak pokierował nami, aby modlitwa stała się dla nas niecierpliwie oczekiwanym spotkaniem z Umiłowanym. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?