136. Postanowienie Wysokiej Rady (Mt 26,3-5)
Wówczas to zebrali się arcykapłani i starsi ludu w pałacu najwyższego kapłana, imieniem Kajfasz, i odbyli naradę, żeby Jezusa podstępnie pochwycić i zabić. Lecz mówili: «Tylko nie w czasie święta, żeby wzburzenie nie powstało wśród ludu».
Komentarz: Fala zła ogarniała coraz bardziej serca arcykapłanów i starszych ludu. Jak bardzo zatopieni byli w nienawiści świadczy fakt, że o pojmaniu Jezusa myśleli od dawna. Także myśl o zabiciu Go pojawiała się coraz częściej. Ogarniała ich straszliwa ciemność szatańska. Niepojęte może wydać się to, że takie zło rodziło się w sercach kapłanów – ludzi, którzy mieli służyć Bogu.
Skąd w tych, którzy w jakimś stopniu poświęcili się Panu, tak wielka nienawiść? Dlaczego opanowało ich takie zło? Dlaczego ludzie ci nie przyjmowali słowa tak jak wielu innych Żydów? To bardzo złożony problem. Częściowo już mówiliśmy o tym, ale dzisiaj poruszymy jeszcze ten temat, bowiem może on dotyczyć każdej duszy.
Człowiek jest słaby i grzeszy. Skażenie ludzkiej natury od czasu pierwszych rodziców sprawiło, że nie może on czuć się mocnym. Jednocześnie, jak już mówiliśmy, Bóg złożył w człowieku swoją miłość, łaski i dary, naznaczył duszę swoją Boskością. Dusza wiec w sposób naturalny pragnie dobra, tęskni za pięknem, szuka miłości. Dusza tęskni za Bogiem, chociaż człowiek może nie rozumieć, co te odczucia oznaczają.
Kapłani żydowscy, starsi ludu wcale nie musieli być z gruntu źli. Wyrośli w tradycji narodu wybranego, ta kultura była im bliska. Sposób patrzenia na świat, umiejscawiania swego narodu pośród innych, traktowanie swojej religii – wszystko to było bardzo mocno zakorzenione w ich życiu, w ich psychice. W dodatku byli tradycjonalistami, silnie przywiązanymi do tego, co znane, utarte, dawno przyjęte. Wszelkie nowości były przesiewane przez bardzo drobne sito. Właściwie bardzo rzadko przyjmowali coś nowego i raczej dostosowywali to do siebie niż zmieniali własne poglądy, sposób patrzenia na świat.
W pewnym stopniu przyczyną tego było wybraństwo, jakiego doświadczali od Boga. Całe wieki musieli strzec wiary w Jednego Boga. Naród upadał, odchodził od Boga, doznawał w związku z tym różnych tragedii i dramatów. Często bardzo boleśnie był doświadczany z powodu swej niewierności. Powracał na pewien czas, by potem znowu upaść. (W historii narodu wybranego można dostrzec odzwierciedlenie każdej duszy, jej drogi wiary). Zatem naród ten przez wieki nauczył się niejako walczyć o swoją odrębność religijną, bronić jej przed wpływami innych religii, co nie znaczy, że im nie ulegał i że nie było wśród Żydów różnych odstępstw. Były też różne szkoły, wspólnoty, niejako wskazujące na pewne aspekty życia wiarą.
Toteż gdy pojawił się Jezus, tak licznie gromadzący wokół siebie ludzi, wzbudził od razu wśród kapłanów i faryzeuszy zainteresowanie, ale przede wszystkim ogromną ostrożność i dystans. Przyglądali Mu się – początkowo z niechęcią, choć nie ukrywali też swego zaciekawienia czynionymi znakami. Bardzo szybko jednak zorientowali się, że Jezus ma wielki autorytet wśród ludu. Jest nie tylko poważany, On jest autentycznie kochany przez tłumy. Nikt do tej pory nie gromadził wokół siebie takich rzesz ludzi.
Jan Chrzciciel również przyciągał. Głoszona przez niego konieczność nawrócenia, wyznania grzechów i zmiany życia podobnie nie była w smak faryzeuszom. Jednak nie wydawał im się zbyt groźny, traktowali go nieco z pobłażaniem. Jego sposób bycia, ubierania się, zachowanie, sprawiały, iż niekiedy uważali, że jest niespełna rozumu. Toteż nie stanowił, według nich, aż tak wielkiego zagrożenia dla ich pozycji. Gdy został zabity, odetchnęli z ulgą, bowiem uniknęli konieczności zajęcia oficjalnego stanowiska wobec głoszonej przez niego nauki. Nie bardzo mieli ochotę ją uznać. Z drugiej strony poważanie wśród ludzi nie pozwalało na zlekceważenie jej.
Sprawa Jezusa okazała się jeszcze bardziej poważna. Głosił On swoją naukę oficjalnie – w miastach, wsiach, synagogach, na placach, w miejscach publicznych. Chodził do odległych miejscowości. Wszędzie gdzie szedł, był zazwyczaj przyjmowany z wielką otwartością, szczerością serc. Jego nauka była przyjmowana. Słuchano jej z zapartym tchem. Nie dość na tym. Ludzie pokonywali nieraz duże odległości, by móc posłuchać Jego słów. Znaki, cuda, uzdrowienia, wskrzeszenia – wszystko to zjednywało serca ludzkie. Był po prostu kochany. Wielu chciało gościć Go w swoim domu. Nawet ludzie bogaci, wykształceni, niektórzy faryzeusze i kapłani również skłaniali się do Jego nauki, szanowali Go i przyjmowali u siebie. To szczególnie niepokoiło arcykapłanów i starszych ludu.
W dodatku Jezus nie unikał rozmów z nimi. Podejmował dyskusje i udowadniał ich niewiedzę, ospałość. Ukazywał słabości i błędy w ich pojmowaniu przepisów prawa. Oni czuli, że tracą autorytet wśród ludzi. Do tej pory to ich słuchano, do nich przychodzono po radę, proszono o modlitwę. Teraz wszyscy szli do Jezusa. Szczególnie nieznośnym dla nich było to, że tyle osób przynosiło Mu swoje mienie do dyspozycji, a on rozdzielał je pośród ubogich. Niestety, faryzeusze i kapłani często byli zachłanni na pieniądze, gromadzili bogactwa pod pozorem przyjmowania datków za modlitwę, poradę. Władała nimi pazerność, obłuda i pycha, która podburzała serca, gdy Jezus obnażał ich słabości.
Wszystko to wykorzystywał szatan. Uwijał się wśród nich niestrudzenie, bo widział już owoce swego działania. Niestety, były to bardzo zepsute owoce, zatrute jadem szatańskiej nienawiści. Bardzo szybko w sercach faryzeuszy i starszych ludu powstała myśl o zabójstwie. Między sobą jawnie o tym rozmawiali. Wobec ludzi chcieli zachować pewne pozory.
Szatan bazował na ich wadach i słabościach, by dosięgnąć Jezusa, by zniszczyć Go. Nie omieszkał oplątać w swoją pajęczą sieć wielu dusz kapłanów, faryzeuszy, uczonych w Piśmie, a potem i prostych ludzi, którzy wzięli udział w tej straszliwej zbrodni.
Pragniemy dzisiaj ukazać, że wcale nie trzeba być mordercą od początku, by dać się omotać szatańskim sidłom. Zwróćmy uwagę na to, iż zły duch bazuje na zwykłych ludzkich słabościach, które również są w nas. Pycha, obłuda, pazerność, zachłanność, chęć bycia poważanym, uznawanym, akceptowanym, podziwianym; zazdrość, zawiść, egoizm – to niestety także nasze grzechy. Często Bóg oszczędza nas, byśmy nie mieli zbyt wielu okazji do ulegania tym słabościom. Dziękujmy Mu za to. Dziękujmy, że nie wystawia na próbę naszej wiary, ufności, miłości do Niego. Nie wiemy bowiem jak daleko sięga nasza słabość i jak mocno zakorzeniła się w nas pycha czy zazdrość. Nie zdajemy sobie sprawy, na ile przywiązani jesteśmy do naszych słabości. W związku z tym nie możemy być pewni, czy w czasie jakiejś próby nie uczynilibyśmy czegoś, co bardzo zraniłoby Jezusa. Nie chodzi tutaj o straszliwe zbrodnie, ale o sytuacje, w których zareagujemy, ujawniając swą pychę, egoizm, próżność lub pazerność.
Módlmy się o poznanie swoich słabości i o to, abyśmy potrafili przyjąć fakt bycia słabym i nędznym. Módlmy się, by Duch Święty prowadził nas i nieustannie umacniał w dobrym. Prośmy Matkę Najświętszą, aby stale trzymała nas za rękę i nie wypuszczała ze swojej dłoni. Niech Ona wskazuje nam słabości – jak Matka – z miłością i czułością, jednocześnie pomagając dochodzić do prawdy. Tylko matka potrafi dla dobra dziecka pouczać, kierować, uświadamiać prawdę tak, by ono nauczyło się ją przyjmować i pracować nad sobą.
Niech Bóg błogosławi nas. Módlmy się o poznanie prawdy o sobie, przyjęcie jej oraz o wytrwałość w pracy nad sobą. Niech spłynie na nas oczyszczająca i uzdrawiająca miłość Ducha Świętego.