136. Bogaty młodzieniec (Łk 18,18-23)
Zapytał Go pewien zwierzchnik: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu odpowiedział: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij swego ojca i matkę!” On odrzekł: „Od młodości przestrzegałem tego wszystkiego”. Jezus słysząc to, rzekł mu: „Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze Mną”. Gdy to usłyszał, mocno się zasmucił, gdyż był bardzo bogaty”.
Komentarz: „Jednego wam jeszcze brak: sprzedajcie wszystko, co macie i rozdajcie ubogim, a będziecie mieli skarb w niebie; potem przyjdźcie i chodźcie za Mną”. Te słowa dzisiaj kieruje Jezus bezpośrednio do dusz najmniejszych. Razem je rozważmy. Już w poprzednim fragmencie Pisma Świętego zwróciliśmy uwagę na ubóstwo duchowe. Dzisiaj będzie to niejako kontynuacja tego wątku. Otóż do młodzieńca, który zapytał Jezusa, co czynić, aby osiągnąć życie wieczne, Jezus mówi, iż należy przestrzegać Bożych przykazań. Jednak dla młodzieńca to jeszcze za mało. Czyni to od młodości. Wtedy Jezus podaje mu pewną receptę, by osiągnąć królestwo niebieskie. Jest nią pozbycie się wszystkiego, by bez żadnego balastu podążać za Jezusem. To jednak zasmuciło młodzieńca, bo posiadał bardzo dużo.
Człowiek wierzący zna przykazania Boże i z większym lub mniejszym skutkiem stara się je przestrzegać. Jednak jego rozumienie tych przykazań zazwyczaj jest bardzo powierzchowne. Nie wchodzi on w głębię tych przykazań, nie analizuje wszystkiego w swoim życiu właśnie pod kątem tychże. Podobnie było z młodzieńcem. On również przestrzegał przykazań. Jezus zaś rzekł: „Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź za Mną.” Gdybyśmy głębiej rozważyli te słowa, to zwrócilibyśmy uwagę na to, iż Jezus pokazuje młodzieńcowi, w czym jeszcze szwankuje jego przestrzeganie przykazań. „Sprzedaj, co masz, rozdaj ubogim (…); potem przyjdź i chodź za Mną.” I młodzieniec zasmucił się bardzo, bo był bogaty. Jego serce mocno było przywiązane do bogactw tego świata. Niemalże bożkiem sobie uczynił to, co posiadał. Nie potrafił rozstać się z tym, by iść za Jezusem. A przecież pierwsze przykazanie brzmi: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną.”
Jezus wyraźnie mówi, że dopiero, gdy oddasz to, do czego jesteś tak przywiązany, będziesz miał skarb w niebie. Nie da się posiadać skarbów i na ziemi i w niebie. „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.” Jeśli skarbem są dobra doczesne, w nich również będzie twoje serce. Jeśli zrezygnujesz ze skarbów tego świata, a będziesz je upatrywał w niebie, to tam też będzie twoje serce. Nie da się rozdwoić serca, tak jak „nie możecie służyć Bogu i mamonie.” Niekiedy człowiek pojmuje dosłownie słowa z Ewangelii i buntuje się, bo przecież mając rodzinę nie może wszystkiego rozdać ubogim, przestać troszczyć się o bliskich i żyć jak święty Franciszek. Słowa Jezusa należy pojmować głębiej. Sprzedanie wszystkiego, rozdanie ubogim ma mieć swój wydźwięk w sercu. Ma być wewnętrzną decyzją na ubóstwo duchowe. Ma być wewnętrzną rezygnacją z przywiązania do doczesności, do wszystkiego, czym jesteśmy otoczeni, czym żyjemy, co stanowi całą otoczkę życia. Są to i rzeczy materialne, ale i nasze ambicje, pragnienia, stosunek do rzeczywistości, praca zawodowa, przyjemności, itp. Można dużo posiadać, a jednak nie być przywiązanym do tego, nie być tym zniewolonym. Można też mieć tylko marzenia, ale tak silne, że stają się one niemalże obsesją, przywiązaniem i w nawiązaniu do dzisiejszego fragmentu jest się bogaczem, posiadającym wielkie dobra; młodzieńcem, który ze smutkiem odchodzi od Jezusa. Oczywiście ten, kto posiada wiele dóbr materialnych, jest bardzo narażony na szybkie uzależnienie się od nich. Musi niezmiernie uważać.
Dusze najmniejsze, z racji swoich słabości, nie są wolne od takich zagrożeń. A one tym bardziej powinny dbać o to, by swój skarb upatrywać tylko w niebie, tam umiejscawiać swoje serce. Wbrew pozorom, nie jest to takie proste i na co dzień, co chwila wychodzi słabość tych dusz. Gdybyśmy przeanalizowali dokładnie swój dzień, wszystkie intencje, słowa, myśli, emocje, okazałoby się, jak bardzo jeszcze tkwimy sercem na ziemi. Stale bierze górę nasze „ja”, miłość własna, egoizm, próżność, ciągłe gromadzenie dóbr duchowych oraz materialnych, te nieuporządkowane pragnienia posiadania tego, co widzimy u innych. Posiadania nie tylko w sensie materialnym. Chcemy przeczytać tę samą książkę, posiąść tę samą wiedzę z duchowości, mieć te same doznania, modlić się tak samo pięknie. Martwimy się, gdy nam nie wychodzi ze względu na siebie, a nie na Boga. Chcemy być świętymi, ale jakże dużo w tym pragnieniu jest próżności. Ileż pychy! Gdy ujawniają się nasze słabości, zamartwiamy się, denerwujemy, przeżywamy frustracje. Dlaczego? Przecież słabości to jedyna nasza własność. Czego się zatem spodziewaliśmy? Jakże bogaci jesteśmy w wyobrażenia o sobie! Wbrew pozorom – w bardzo dobre wyobrażenia o sobie. Wiele w nich naszych pragnień, z których trudno nam zrezygnować. A gdzie skarb twój, tam i serce twoje. Jakże daleko masz do skarbca w niebie!
Analizując cały dzień, sekunda po sekundzie, zobaczyłbyś intencje, jakimi się kierujesz. Wszystkie one skierowane są na ciebie. Niezmiernie rzadko mają one kierunek ku Bogu, nawet wtedy, gdy robisz i mówisz coś, co wydawać by się mogło, że służy Bogu. Również wtedy do głosu dochodzi twoja próżność, pycha czy zarozumiałość. Toteż w życiu człowieka mało jest czystych intencji, a wszelkie dobro uczynione, jednak skażone nie do końca czystymi intencjami, nie jest już takim, jakie chciałby widzieć je Bóg.
Bóg pragnie dzisiaj zwrócić jeszcze raz naszą uwagę na ubóstwo duchowe. Prosi, abyśmy podjęli wysiłek analizowania własnych intencji, świadomego kierowania swoimi postawami, decyzjami, czynami, słowami. Wybierajmy te, które naprawdę służą Bogu. Jeśli coś będzie przy okazji służyć nam, nie służy już Bogu. Starajmy się rezygnować w swoim sercu nieustannie z siebie samych w różnych aspektach. Odrzucajmy nasze pragnienia, nasze zachcianki, przyjemności, nasze dążenia, naszą wygodę, naszą próżność, zachłanność; wszystko, co miałoby być dla nas. Próbujmy czynić wszystko ze względu na Jezusa. To nie będzie łatwe i nie od razu będzie nam wychodzić. Nie wszystko też od razu zauważymy. To praca na całe życie. Jednak trzeba kiedyś zacząć. Zacznijmy już dzisiaj. Módlmy się, by Duch Święty pokazywał nam gdzie jeszcze jest w nas ten dzisiejszy bogaty młodzieniec. Prośmy Maryję, by uczyła nas życia w ukryciu, życia całkowicie dla Boga. Módlmy się i swój wzrok stale kierujmy ku Bogu. A Boże błogosławieństwo będzie nad nami.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?