Ewangelia według św. Łukasza

141. Zacheusz (Łk 19,1-10)

Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.

Komentarz: „Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.” Postarajmy się dzisiaj dobrze wyobrazić sobie tę scenę. Zacheusz nie był człowiekiem ogólnie lubianym. Był zwierzchnikiem celników, człowiekiem bardzo bogatym i uważanym za grzesznika. Uprawiał zawód pogardzany przez Żydów. Nikt z Żydów nie wszedłby do jego domu, by się nie zanieczyścić. Ale Zacheusz bardzo obrósł w dobra, a styl życia, jaki prowadził, odpowiadał mu. Oczywiście nieprzyjemną była opinia społeczna, ale rekompensował sobie brak prawdziwych przyjaciół jeszcze większym bogactwem. Złość, jaką miał w sercu, wyładowywał nieuczciwie zbierając pieniądze. Koło się zamykało. Żydzi uznawali go za nieuczciwego, za zdziercę, za grzesznika, ze względu na zawód. Nie patrzyli na człowieka. On więc odpłacał się nieuczciwym postępowaniem i bezdusznością w myśl zasady: „Skoro tak uważają, niech tak mają.” Nie oznacza to, iż był szczęśliwy. Gdy usłyszał o Jezusie, zaciekawił się tą postacią i, tak jak wiele innych osób, chciał zobaczyć, jak wygląda ten, o którym mówią, że czyni cuda.

Zacheusz słyszał już wcześniej o Jezusie, a teraz miał okazję Go zobaczyć. Niestety, takich jak on było wielu. Całe miasteczko wybiegło na spotkanie z Nauczycielem. Więc szanse na zobaczenie, chociażby z daleka, były niewielkie. W dodatku ten wzrost Zacheusza wiele razy był przyczyną pośmiewiska. Jako dorastający chłopiec przeżywał bardzo docinki kolegów. Teraz już uodpornił się, niemniej jego niski wzrost nie ułatwiał mu życia. Ale gdyby tak wspiąć się na drzewo rosnące przy drodze, po której będzie szedł Jezus? Zrobił tak, jak pomyślał. Szybko pobiegł bocznymi uliczkami, wyprzedzając tłum otaczający Jezusa. Wybrał jedno z drzew, wspiął się na nie i czekał. Niepokoił się bardzo. Oby tylko jego przewidywania były dobre. Żeby tylko Jezus nie zmienił swej drogi. Mówią, że potrafi nieoczekiwanie zatrzymać się u kogoś. Odwiedza chorych, którzy sami nie mogą do niego przyjść. Czasem ktoś Go błaga, by przyszedł do jego obłożnie chorych bliskich.

Jednak już Zacheusz widzi zbliżający się tłum. Trudno w nim początkowo dopatrzeć się Jezusa, ale po chwili dostrzega Go. Jest dość wysoki. Wyróżnia się postawą, wyglądem. Ma w sobie coś z dostojeństwa, chociaż nie jest bogato ubrany. Uśmiecha się. Wszyscy wyciągają do Niego ręce, a On je dotyka. Iluż biednych przyszło na spotkanie z Nim! Nie odtrąca ich. Nie brzydzi się nimi. Dotyka ich dłoni, obolałych miejsc, wręcz z czułością, jak matka. Zacheusz dziwi się. Już widzi ten wzrok bogatszych Żydów z obrzydzeniem odwracających się od żebraków. Zna tę pogardę. Z taką samą traktują i jego. On zresztą też woli nie stykać się z tą biedotą. Tyle chorób roznoszą! Ale Jezus jakby w ogóle tego nie widział. Właśnie do tych najbardziej pogardzanych zwraca się z miłością. Obejmuje ich. Oni całują Jego dłonie i stopy. Dziękują Mu. Wielbią Boga. Są szczęśliwi. Są szczęśliwi! W sercu Zacheusza została poruszona jakaś struna. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Zapragnął jak ci tam, wśród tłumu, dotknąć Jezusa, błagać o litość, uchwycić Jego spojrzenie na sobie pełne miłości. Ileż by dał, aby ktoś popatrzył na niego bez pogardy, nienawiści i obrzydzenia. Aby zobaczył w nim Zacheusza, a nie bogatego zwierzchnika celników, grzesznika i nieczystego. Serce biło mu coraz bardziej.

Jezus zbliżał się, a z Nim tłum. Jednak Zacheusz teraz widział już tylko Jezusa. Jakże pragnął, aby choć raz spojrzał w górę na niego, siedzącego teraz na gałęzi drzewa. O dotknięciu Jezusa może tylko pomarzyć, ale to spojrzenie – jak bardzo pragnął, aby Jezus chociaż spojrzał na niego. Właśnie przechodzi obok drzewa. Zatrzymuje się! Spogląda w górę. Zasłania ręką oczy przed promieniami słońca i najwyraźniej szuka czegoś na drzewie. Tłum patrzy nieco zdziwiony i podąża za wzrokiem Jezusa. Nagle twarz Jezusa rozjaśnia się w uśmiechu. Zacheusz nie wierzy własnym oczom. Jezus uśmiecha się do niego! W dodatku coś mówi, ale w pierwszym momencie Zacheusz nie rozumie, zszokowany całą sytuacją. A Jezus woła wesoło: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu.” Zacheusz „zszedł więc z pośpiechem”. Czynił to niezdarnie. Był szczęśliwy. Nie zważał na to, co powiedzą ludzie. Prowadził Jezusa do swojego domu, raz z jednej strony, raz z drugiej, starając się torować drogę. Serce rozpierała mu radość. Ach, co tam faryzeusze! Co tam ci bogaci Żydzi! Dzisiaj Jezus będzie gościem jego domu! Wyprawi ucztę, zaprosi znajomych, rozda bogactwa, które tyle lat gromadził!

Teraz jednak liczy się tylko jedno: Jezus popatrzył na niego z miłością!. Nie pogardza nim, mimo że on, Zacheusz, uprawia taki zawód, że był taki nieuczciwy! W sercu zapada postanowienie: Musi wynagrodzić tym, których skrzywdził. Nie będzie już więcej żył z nieuczciwości. Chce mieć przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół! Chce kochać. Dzisiaj jego serce pod wpływem pełnego miłości wzroku Jezusa zostało uwolnione. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był przygnieciony ciężarem nieuczciwie zdobytego bogactwa, jak bardzo był nieszczęśliwy! Teraz pragnie zmienić swoje życie! Teraz wszystko się odmieni! I Zacheusz biega wokół Jezusa, wokół jego uczniów, wokół licznych gości. Sam usługuje, sam podaje. A wszystko z uśmiechem – szczerym, z radością. Dogląda, czy nikomu czegoś nie brakuje, dolewa, dostawia. Mały człowieczek, którego wręcz rozsadza radość. Tryska z niego energia. Jezus patrzy na niego, uśmiecha się i cieszy z przemiany. I chociaż nieco śmiesznie wygląda niski Zacheusz wraz ze służbą usługujący gościom, biegający wokół stołów, czasem trochę niezdarny, ale szczery w swojej hojności i pragnieniu najlepszego ugoszczenia przyjaciół, to bije z niego szczęście i nikt się z niego nie śmieje. Czasem w jakimś sercu pojawia się nutka zdziwienia i oczekiwanie, co jeszcze z tego może wyniknąć. Ale Jezus kładzie dłoń na jego ramieniu i czyni swoim przyjacielem.

Wokół nas jest wielu Zacheuszów. Nie wierzymy w możliwość ich przemiany. Żyją obok, często bardzo nieszczęśliwi. Ukrywają swoje uczucia pod warstwą różnych pozorów. Zastępują sobie brak miłości jakimiś rzeczami, sprawami, co jeszcze bardziej ich unieszczęśliwia. Jednak nie przyznają się do tego przed sobą, ani przed nikim. Nie zawsze lubiani, często bardzo samotni, a ich niesympatyczne zachowanie jest skorupą mającą chronić ich przed atakami świata. Módlmy się, aby zdarzył się taki dzień, gdy usłyszą, że właśnie przechodzi Jezus. Módlmy się, aby zapragnęli Go zobaczyć, spotkać. Módlmy się, aby mieli odwagę wejść na drzewo, aby dostrzegli we wzroku Jezusa miłość, jaką kieruje do zwyczajnych ludzi i aby zapragnęli tego miłującego spojrzenia na sobie. Módlmy się, aby zauważyli miłość, z jaką Jezus patrzy właśnie na nich, by nastąpiła wielka przemiana ich serc. Módlmy się o ich otwartość na miłość.

Zdarzenie to dotyczy również każdego z nas, bo w każdym z nas jest taki Zacheusz, mniejszy lub większy. I każdy potrzebuje spotkania z miłością Jezusa. Módlmy się zatem o to spotkanie dla siebie również. Niech Bóg błogosławi nas.

2 myśli nt. „Ewangelia według św. Łukasza

  1. Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.

  2. Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>