146. Zaparcie się Piotra (Mt 26,69-75)
Piotr zaś siedział zewnątrz na dziedzińcu. Podeszła do niego jedna służąca i rzekła: «I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem». Lecz on zaprzeczył temu wobec wszystkich i rzekł: «Nie wiem, co mówisz». A gdy wyszedł ku bramie, zauważyła go inna i rzekła do tych, co tam byli: «Ten był z Jezusem Nazarejczykiem». I znowu zaprzeczył pod przysięgą: «Nie znam tego Człowieka». Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: «Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza». Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego Człowieka». I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.
Komentarz: To piękny fragment. Ukazuje słabość ludzkiej natury, ale i postawę pokory, żalu za swój grzech. Pokazuje też cierpienie, które z grzechu oczyszcza.
Prześledźmy wspólnie wydarzenia z dzisiejszej Ewangelii. Piotr był pełen bólu. Trudno opisać, co działo się w duszy tego człowieka. Trzeba kochać tak bardzo jak on, by go zrozumieć. Mimo że się ukrywał, w przebraniu udało mu się dostać nawet na wewnętrzny dziedziniec pałacu Kajfasza. Tam uczestniczył w tym okrutnym posiedzeniu Rady, która przesłuchiwała Jezusa. Wmieszał się w tłum i z bólem słuchał pomówień, pełnych sprzeczności oskarżeń. Patrzył, jak brutalnie traktowany jest jego Mistrz i Nauczyciel, jego największy przyjaciel.
To, co się działo, było dla niego nie do pojęcia. On znał innego Jezusa – pełnego siły i mocy, czyniącego znaki i cuda; Jezusa, który stanowczym głosem pouczał faryzeuszy, pocieszał wszystkich dookoła; takiego, który był kochany, uwielbiany, zapraszany do domów – każdy chciał gościć Go u siebie; którego słuchano ze czcią, szanowano i niemalże okrzyknięto królem. Ludzie nazywali Go Prorokiem, Mistrzem, Nauczycielem, a nawet Mesjaszem! Piotr patrzył teraz na umiłowanego swojego Nauczyciela. Poniewierano Go, poniżano, lżono, bito i kopano, szydzono w niewybredny sposób. Słudzy prześcigali się w coraz to nowym dręczeniu, wymyślali brutalne zabawy Jego kosztem. Wszystko, cokolwiek ktoś mówił, stanowiło powód, by Go jeszcze bardziej poniżyć, wyśmiać, uderzyć mocniej i boleśniej.
Minione trzy lata naraz wydały się Piotrowi bajką powstałą w wyobraźni. Oto bowiem tego samego Jezusa, za Jego dobroć, miłość i miłosierdzie, skazano na śmierć! To było nie do pojęcia! To nie mogło być możliwe! Straszny ból ściskał serce i duszę Piotra. Cierpiał bardzo. Jego serce płakało, był jak dziecko – zupełnie bezradny. Nie wiedział, co ma teraz robić. Powoli wszystko czym dotychczas żył, znikało. A jego Pan i Bóg był właśnie sądzony, torturowany, poniżany! Na pewno oni – uczniowie – będą również tak traktowani! Wydawało się Piotrowi, że wokół są tylko wrogowie Jezusa. Wszyscy są przeciwko Niemu, żądają Jego śmierci. Decyzja przez Kajfasza już podjęta! Nic więcej nie da się zrobić!
Jednak coś powstrzymywało Piotra przed opuszczeniem pałacu Kajfasza. Nie mógł zostawić swego Mistrza. Niejako bezwiednie przybliżył się do ognia, gdzie z powodu przenikliwego chłodu grzali się słudzy. Cały czas rozmyślał nad dzisiejszymi wydarzeniami. Naraz z zamyślenia wyrwał go czyjś głos: „I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem”. Piotr zaprzeczył i wstąpił w niego jakiś lęk. Inni ludzie zaczęli mu się przyglądać. Poczuł na sobie te badawcze spojrzenia. Odsunął się nieco. Jednak po chwili znowu ktoś stwierdził, że rozpoznaje w nim ucznia skazańca. Piotr i tym razem zaprzeczył już pod przysięgą. Pełen lęku, obawy o własne życie, odszedł. Wkrótce jednak znowu ktoś go zaczepił, ponownie posądził o znajomość z Galilejczykiem. Wówczas w panicznym strachu „począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka! I w tej chwili kogut zapiał”.
Właśnie prowadzono Jezusa. Spojrzał na swego ucznia. W tym momencie Piotr przypomniał sobie Jego słowa. Wzrok Jezusa był pełen smutku, ale i miłości. Ta miłość rozdzierała straszliwym bólem serce Piotra! Wybiegł na zewnątrz, potrącając jakieś osoby, nie zważając na nic, i wybuchł płaczem! To, co zobaczył w oczach Jezusa, znów przypomniało wspólnie spędzone trzy lata. Czas pełen miłości, najpiękniejszy w jego życiu, najcudowniejszy, najwspanialszy, kiedy stawał się innym człowiekiem! Czuł się kochany, pomimo tak licznych swoich słabości! To był czas, w którym jego życie nabrało sensu! Piotr dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był szczęśliwy przez ten okres przebywania z Jezusem, chodzenia z Nim, służenia Mu! Nigdy nie doznał od Niego nawet kropli pogardy, poniżenia. Nie czuł się przy Nim niepotrzebny. Zawsze natomiast widział w oczach Jezusa miłość. Nawet gdy On musiał go strofować, by nieco poskromnić porywczość jego charakteru.
Piotra zalewała fala wspomnień. A wszystkie krążyły wokół miłości! Naraz zrozumiał, że tym, co tak wszystkich przyciągało do Jezusa była niepojęta miłość! Ta miłość z Niego promieniowała! Pocieszała ludzi, uzdrawiała ich. Jezus kochał. On był cały miłością! Nigdy wobec nikogo nie przejawił innego uczucia. Tylko miłość! Nawet gdy sam zaznawał nienawiści, kochał. Piotr czuł, jak również w tym momencie otacza go miłość ukochanego Nauczyciela. Tym bardziej płakał. Jak mógł tak zranić swojego Pana, zaprzeć się! Przecież On tak go kochał! Nigdy się go nie wyparł, nie odrzucił! Teraz, gdy jego Pan najbardziej potrzebował pomocy, on zaparł się Go! Tak odpowiedział na Jego miłość! Piotr był bliski rozpaczy! Chwytał rękami za głowę, targał włosy, klęczał, pochylał się do ziemi i płakał jak dziecko. Panie mój! O, Panie mój! Jak mogłem to uczynić? Tak Ciebie zranić! Gdy Ty tak bardzo mnie pokochałeś, cierpliwie znosiłeś moje prostactwo i głupotę, moją porywczość! Ty mnie wybrałeś! Pozwoliłeś bym ja, zwykły, niewykształcony człowiek, prosty rybak towarzyszył Ci w Twej działalności, w Twoim nauczaniu! Tylu uczonych, tylu wykształconych mogłeś sobie dobrać, ale wybrałeś mnie! A ja… Jak mogłem to zrobić? Jak mogłem tak haniebnie się Ciebie wyprzeć?! Teraz Ty mnie potrzebujesz, a ja… O, Panie mój! Piotr płakał. Rozpacz ogarniała jego serce. Biegł, nie wiedząc dokąd, nie patrząc na nikogo, na nic, Nogi same niosły go w miejsca, gdzie przebywał razem z Jezusem. Ale tam wspomnienia raniły go jeszcze bardziej. Więc zawracał i biegł dalej.
Był również przed domem, gdzie zatrzymała się Maryja, Matka Jego Nauczyciela. Kochana przez wszystkich apostołów i traktowana prawdziwie jak własna, najukochańsza Matka. Nie miał odwagi wejść. Gdy zobaczył Ją w drzwiach, krzyknął pełen rozpaczy: Zdradziłem Go, wyparłem się! I płacząc, uciekł. Nie mógł patrzeć na cierpienie Tej, którą pokochał, bo była Matką jego Mistrza. Czuł się niegodny, by nawet zbliżyć się do Niej. Nie zniósłby Jej wzroku pełnego bólu i smutku. Wiedział też, że nie czyniłaby mu wymówek. I to go szczególnie bolało. Wolałby, aby go skarciła, ukarała słowami. Wtedy błagałby Ją o przebaczenie. Wydawało mu się, że wówczas byłoby lżej.
O, jak bardzo chciałby cofnąć czas! W sercu stale widział pełen miłości wzrok Jezusa. Przepraszał Go w swej duszy, prosił, by mu przebaczył. Kochał Go i nie wiedział, co ma dalej czynić. Był jak małe dziecko, które bardzo żałuje swego postępku i skruszone chciałoby naprawić błąd, ale nie widzi możliwości: Jezus przecież został skazany! Skazany! Już nie będzie mógł do Niego podejść, paść do nóg i błagać o przebaczenie! Jego Pan będzie umierał ze świadomością, że on się Go wyparł! Piotr rozpaczał bardzo nad raną zadaną Jezusowi.
Męka, którą przeżywał przez wiele godzin, była swoistym oczyszczeniem i narodzeniem się nowego człowieka. Od Judasza różniło Piotra, między innymi, to, że bolał nad cierpieniem, jakie sam sprawił Jezusowi. Żałował tego, co zrobił i zwrócił się do Boga o przebaczenie, ufając w Jego wielkie miłosierdzie. Po śmierci Jezusa z ogromną skruchą przyszedł do Maryi, a Ona przytuliła go jak małego chłopca, zapewniając o miłości Jezusa, która nigdy się nie kończy. Ten barczysty, dobrze zbudowany mężczyzna był w ramionach Maryi rzeczywiście małym chłopcem. Dzięki czułości, dobroci i łagodności Matki spłynął z niego cały ból, rozpacz i przerażenie. Maryja była prawdziwie Matką każdego z apostołów. Nawet Judasza przygarnęłaby i przebaczyła, gdyby przyszedł i ze skruchą żałował swojej zdrady.
Niech spłynie na nas błogosławieństwo samego Boga i napełni nas mocną wiarą i ufnością w Boże miłosierdzie. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.