147. Wydanie Jezusa Piłatowi (Mt 27,1-2)
A gdy nastał ranek, wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciw Jezusowi, żeby Go zgładzić. Związawszy Go zaprowadzili i wydali w ręce namiestnika Poncjusza Piłata.
Komentarz: Ten fragment, choć tak krótki, ukazuje szereg wydarzeń bardzo bolesnych dla Jezusa.
Minęła noc spędzona w więzieniu pałacu Kajfasza. Noc najstraszniejsza w Jego życiu – pełna tortur, bestialskiego znęcania się nad Nim. Podczas tej nocy szatan zbierał swoje żniwo w postaci wielu serc. Nie ustawał w rozsiewaniu jadu, by tym mocniej uderzyć w Jezusa rankiem. Ten nocny czas był też pełen cierpienia dla bliskich Jezusa. Matka Bożego Syna niemalże konała z bólu. Niewiele spała. Raczej drzemała i czuwała na przemian. Czuła wszystko, czego zaznawał Jezus. Apostołowie i uczniowie rozproszeni po okolicy chowali się w grotach, nieustannie wypatrując, czy ktoś przypadkiem do nich się nie skrada. Nasłuchiwali wieści o swym Mistrzu i zajściach w Jerozolimie.
Jezus zaś przechodził straszne katusze. Oprawcy nie dawali mu odpocząć. Gdy sami się zmęczyli, zmieniali ich następni. Brutalność, okrucieństwo, szatańska wręcz złośliwość, pomysłowość w wymyślaniu coraz to straszniejszych tortur, jeszcze bardziej perfidnych, zuchwałych i poniżających godność człowieka, cechowała ich zachowanie. Szatan rozwijał swoje dzieło. Zawładnął licznymi sercami. Miał nadzieję na owocne zbiory. Udawało mu się podburzać tłumy, wsączać wątpliwości nawet w serca tych, którzy wcześniej kochali Jezusa. Wydawało się, że cała Jerozolima zanurza się w oparach szatańskiej nienawiści. Szaleństwo ogarniało wszystkich. Jedni zionęli nienawiścią, inni, żądni widoku krwi, pragnęli jej bez względu na to, czyją ta krew będzie. Jeszcze inni, przerażeni, chowali się w domach i drżeli ze strachu przed tym, co nastąpi, bojąc się również o własne życie.
Jedynymi, którzy zachowali spokój byli Jezus i Maryja. On – cały obolały, nieustannie zaznający cierpienia tak wymyślnego i okrutnego, bestialsko poniżany, bity, kopany, kaleczony na różne sposoby, traktowany gorzej niż zwierzę przeznaczone na rzeź – milczał, modlił się za oprawców, za bliskich, za apostołów i uczniów. Był łagodny, cierpliwy. Ani słowa skargi. Czasem tylko z Jego piersi wydobywał się jęk pełen bólu. Bowiem to, co czyniono z Nim, trudno porównać do jakichkolwiek katuszy. Na tym jednym Człowieku – Bogu skumulowało się cierpienie całej ludzkości. To jest wielką tajemnicą, którą poznamy dopiero w niebie – zarówno ten ogrom męki, jak i znoszenie jej przez Jezusa. Jedno jest pewne. Ojciec Niebieski nieustannie czuwał nad Synem, dając Mu zastępy aniołów, którzy wspierali Go w różny sposób. Zwykły człowiek takich męczarni nie zniósłby ani fizycznie, ani psychicznie.
Nad ranem, gdy na krótki czas oprawcy zaprzestali swoich tortur, Jezus mógł modlić się spokojnie do Boga Ojca. Właśnie wschodziło słońce. Na sponiewieranego, zmaltretowanego, umęczonego Jezusa padł promień światła. Wyglądał trochę jak postać nierealna. Mimo takiego umęczenia, osłabienia, podczas modlitwy Jego twarz i cała postać zajaśniały blaskiem. Jednoczył się z Bogiem Ojcem, ofiarowując się jeszcze raz w tej męce, składając przed Nim wszystkich ludzi, biorąc na siebie ich grzechy i prosząc w zamian o zbawienie dla całej ludzkości. Błogosławił Boga, dziękując za właśnie nastający dzień, który będzie wspominany aż do końca świata, bowiem przyniesie ludziom odrodzenie.
Niepojęta dla ludzkiego rozumu jest ta nadprzyrodzona radość Jezusa z urzeczywistniającego się zbawienia. Przecież dokonywało się to kosztem Jego życia, ogromnego cierpienia. Nie zapominajmy jednak, że Jezus był również Bogiem. Przyszedł, by spełnić najważniejszą misję świata – zbawić ludzkość. Ona od wieków oczekiwała Mesjasza. Teraz realizowało się to, co było zapowiadane, o czym pisali prorocy, co zawierały Pisma. Jezus modlił się, gdy siepacze spali zmęczeni torturami. Nie trwało to jednak długo.
Wcześnie rano przyprowadzono Go znowu przed oblicze Wysokiej Rady i Kajfasza. Powtórzyły się niektóre zarzuty oraz pytanie o to, czy jest Synem Bożym. Gdy potwierdził, ostatecznie zadecydowano o przeniesieniu sprawy już w ręce namiestnika rzymskiego. Żydzi pragnęli zabić Jezusa i szukali pretekstu. Nie chcieli jednak, by wyglądało to na zabójstwo, więc oskarżyli Go również o działalność przeciwko rzymskiej władzy. Ich obłuda dochodziła do szczytu. Pycha i zarozumiałość triumfowały w sercach. Zatem związano Jezusa i w straszliwej eskorcie popędzono do Piłata.
Moce ciemności szalały. Ten przerażający pochód zdawał się nie mieć końca. Na początku kroczyli Annasz z Kajfaszem. Potem członkowie Rady, uczeni w Piśmie, faryzeusze, żołnierze, siepacze, najemnicy, słudzy, w końcu cały tłum ludzi z miasta, którzy przyszli po to, by zaspokoić swoje niepohamowane żądze. Krzyczeli, rzucali pod nogi Jezusa kamienie, szmaty, śmieci – jako analogię triumfalnego wjazdu do Jerozolimy. Byli w tym podjudzani przez faryzeuszy. Ten, mający diabelskie znamiona pochód, wydawał się nierealnym, ponieważ tak wielkiego wybuchu zła jeszcze nie widziano. Tylko Jezus zachował w tym wszystkim pokój. Tylko On jeden wyróżniał się z tłumu jakimś dostojeństwem, szlachetnością i łagodnością. Zachował swoją godność. Mimo strasznie zmienionego wyglądu, mimo umęczenia, osłabienia, Jezus jako jedyny wydawał się być prawdziwie człowiekiem. Reszta przypominała nawet nie zwierzęta, a diabelskie postacie w ludzkiej skórze. To niepojęte, jak bardzo zło zmienia człowieka, czyni go bezwolnym, odbiera człowieczeństwo, godność, upadla i poniża. Wszyscy wokół stanowili stado dzikich bestii. A Jezus, otoczony jakąś poświatą, był samotną wyspą dobra, pokoju, miłości.
Nie da się opisać słowami tego, co przeżywał. My jednak zwróćmy uwagę na Jego cierpliwość w znoszeniu wszystkiego, pokój serca i miłość, która rozlewała wokół swoje miłosierdzie. Gdyby nie ta miłość, nie miłosierdzie, Jezus nie poszedłby aż na Golgotę, nie wytrzymałby tej męki. To miłość do ludzi podtrzymywała Go, by nie umarł za wcześnie; ona dyktowała Mu przyjęcie na siebie tej ofiary za ludzkość. Z miłości nauczał, uzdrawiał, wskrzeszał umarłych. A potem miłość do biednej grzesznej ludzkości podtrzymywała Go w czasie tortur, dawała siły, by udźwignąć ciężar grzechów i przetrwać mękę. A miłość Ojca zsyłała mu do pomocy aniołów. I tak prowadzony uliczkami Jerozolimy przez straszną procesję, podtrzymywany przez aniołów, Jezus dotarł do pałacu namiestnika, gdzie Żydzi oczekiwali szybkiego wyroku śmierci.
Módlmy się o właściwe spojrzenie na mękę Jezusa. Odprawiając drogę krzyżową, nie czyńmy tego rutynowo, siląc się na żal z powodu własnej grzeszności. Niech będzie to prawdziwe rozważanie cierpienia Jezusa. Wtedy nasze poznanie pogłębi się, a serca przybliżą się do Niego. Bóg niech błogosławi nam czas tych rozważań.