149. Jezus przed Piłatem (Mt 27,11-14)
Jezusa zaś stawiono przed namiestnikiem. Namiestnik zadał Mu pytanie: «Czy Ty jesteś królem żydowskim?» Jezus odpowiedział: «Tak, Ja nim jestem». A gdy Go oskarżali arcykapłani i starsi, nic nie odpowiadał. Wtedy zapytał Go Piłat: «Nie słyszysz, jak wiele zeznają przeciw Tobie?» On jednak nie odpowiedział mu na żadne pytanie, tak że namiestnik bardzo się dziwił.
Komentarz: Wiele jeszcze musiał wycierpieć Jezus, zanim ostatecznie wydano prawomocny wyrok śmierci krzyżowej. Sposób traktowania Go był nad wyraz okrutny. Słudzy, siepacze, żołnierze, wykorzystywali każdy moment, by wykazać się przed tymi, którzy płacili im za znęcanie się nad Jezusem. Każde Jego przejście z jednego miejsca na drugie, każda chwila wolna od przesłuchań, naznaczone były torturami wymyślanymi na poczekaniu, bardzo brutalnymi, poniżającymi, świadczącymi o tym, jak nisko upadli ci, którzy się ich dopuszczali. Ich szyderczy śmiech i krzyki stale towarzyszyły Jezusowi.
W końcu przyprowadzono Go do pałacu Piłata, który z zaciekawieniem czekał na Niego. Słyszał co nieco na temat Jezusa. Znał też niektóre przepowiednie dotyczące Mesjasza, jak niektórzy Go nazywali. Słyszał też historię o Herodzie, o Trzech Królach i wymordowaniu małych dzieci. Nie wierzył we wszystko. Oddawał cześć swoim bożkom, ale jako człowiek tchórzliwy wolał na wszelki wypadek mieć po swej stronie każde ewentualne bóstwo. Palił więc kadzidła różnym bogom, o których coś kiedyś usłyszał. Gotowy był uczynić to także wobec Boga Żydów, jeśli taka zajdzie potrzeba. Słyszał, że Jezus podawał się za Syna Bożego, Pomazańca, nazywano Go też Prorokiem. Chciał więc poznać Go.
Nie spodziewał się tego, co zobaczył. Jezus był tak skatowany, zakrwawiony, osłabiony, splugawiony, że budził litość, a jednocześnie wstręt. Piłat nie dotknąłby Go – tak był brudny sponiewierany. Ogarnęła go złość na Żydów. W miarę jak słuchał ich oskarżeń i patrzył na Jezusa, przekonał się, że nie stanowi On żadnego zagrożenia dla państwa rzymskiego. Intrygowała go ta postać. Jednak Jezus, który początkowo jeszcze odpowiedział na jego pytanie, teraz milczał. Piłata denerwowało zachowanie Żydów, dlatego gotów był nie skazywać Jezusa, chociażby po to, by zrobić im na złość.
Gdy dowiedział się, że jest On Galilejczykiem, a więc podlega władzy Heroda, odesłał Go wraz z Żydami do niego, opisując krótko sytuację i zaznaczając, że nie znalazł winy w tym skazańcu. Herod odczuwał wielką satysfakcję z kilku powodów. Po pierwsze, w końcu mógł zobaczyć Tego, o którym słyszał, który go niepokoił swoimi naukami. Uważał, że Jezus pogardzał nim, skoro do niego nie przyszedł. Nie chciał zjawić się sam, teraz Go przyprowadzono. Po drugie, Piłat odsyłając do niego sprawę sądzenia Jezusa, uznał ważność jego władzy, okazał mu w ten sposób szacunek, dał niejako pierwszeństwo w tej sprawie. To mu schlebiało. Po trzecie, Herod żył w ustawicznym niepokoju od czasu ścięcia Jana Chrzciciela. Liczył na to, że może ten „cudotwórca” w jakiś sposób sprawi, iż w końcu zazna trochę pokoju. Widok skazańca obruszył również i jego. Miał teraz władzę nad Jezusem, mógł swobodnie mówić, komentować, bo trzymał pod strażą owego cudotwórcę. Zadawał Jezusowi mnóstwo pytań. Był chwilami złośliwy, wulgarny. Z całej jego postaci biła nieczystość. Władały nim żądze ciała. Milczenie Jezusa rozwścieczyło go. Odesłał Go zatem z powrotem do Piłata, zezwalając na kolejne tortury. A to, co robili słudzy, było zajadłym atakiem piekła na łagodność, cierpliwość i pokorę prawdziwego Baranka Paschalnego. Cudem jest, że Jezus po tym wszystkim jeszcze żył. Ludzie przypominali demony ziejące szatańską nienawiścią, jadem, złością. Szydzili, poniżali, byli brutalni, wulgarni, wyżywali się na biednym Jezusie i cieszyli z każdej wymyślonej przez siebie kolejnej tortury.
Tak traktowany Jezus powrócił do pałacu Piłata, który w tym czasie rozmawiał z żoną. Miała ona tej nocy niepokojący sen. Zdała sobie sprawę, że postać ze snu to ów skazaniec – Jezus. Widziała sceny z Jego życia – związane z narodzeniem, ofiarowaniem w świątyni, późniejszą działalnością. Przeczuwała, że musi to być ktoś bardzo ważny, święty. Dlatego prosiła męża o rozmowę. Przestrzegała go przed wydaniem wyroku skazującego, wręcz zaklinała. Potem jeszcze zobowiązała go przyrzeczeniem, że nie skaże Jezusa na śmierć. A Piłat sam nie wiedział, co ma robić. Sny żony również i jego niepokoiły. Nie była to jednak pobożna bojaźń. Raczej strach o samego siebie. Jego postępowaniem kierowała miłość własna, egoizm, lęk. Był człowiekiem, który chciał żyć w dobrych stosunkach z tymi, od których zależy jego kariera. Ludzie, którzy nie mieli wpływu na jego życie, nie liczyli się, pogardzał nimi. Żydów nie lubił. Denerwowali go swoją obłudą, rytuałami, kurczowym trzymaniem się przepisów ich Prawa. Śmiał się pogardliwie chociażby z ich lęku przed zanieczyszczeniem się, na przykład poprzez wchodzenie do pretorium w jego pałacu. On, namiestnik, musiał wychodzić do nich. Irytowali go.
Spójrzmy, jak różne postawy przyjmowali ci, którzy mieli kontakt z Jezusem. Od miłości do nienawiści. Od zaintrygowania, po obejmujący całego człowieka niepokój. Nikt nie pozostawał obojętnym. A Jezus wśród całego zamieszana, choć był obiektem zainteresowania, chociaż to o Niego toczyła się sprawa i to On doznawał tych straszliwych tortur, pozostawał milczący. Wszystko przyjmował i godził się. Nie odpowiadał nienawiścią. Kochał nawet oprawców. Błogosławił i modlił się za nich. Gdy doznawał razów, które przyprawiały Go niemalże o utratę przytomności, odmawiał psalmy i prosił Ojca o siły, by wytrwać, by mogło dokonać się zbawienie. Chociaż ciągnięto Go za nogi wzdłuż murów świątynnych w rynsztoku, a głowa uderzała o kamienie, kolumny, ściany, On nie krzyczał, znosił po cichu ten ból. Tylko czasami z Jego piersi wydobywał się jęk. Ale to, niestety, było kolejnym powodem naigrywania się oprawców.
Nie znamy cierpienia Jezusa. Chociaż przedstawione w Ewangelii, opisane przez wielu mistyków Kościoła, nie jest ono żywym w sercach ludzkich. Człowiek nie doznaje wzruszenia, nie przeżywa tej męki w zjednoczeniu z Bogiem. To, co jest skarbem nad skarbami, zostaje niewykorzystane. Całe bogactwo tkwi w męce Jezusa. Adoracja jej niesie duszy zbawienie. Ludzie zaś tego nie czynią. Nie zgłębiają cierpienia Boga, nie znają więc Jego samego. Bowiem Boga można najpełniej poznać poprzez zrozumienie Jego Krzyża. Krzyż przemawia do duszy najwyraźniej. Pod nim poznaje się prawdę – o Bogu, Jego miłości do człowieka oraz o samym sobie. Dusza czerpie z Krzyża życie. Dlatego dzisiaj na świecie jest tak dużo martwych dusz, bo nie znają, nie adorują, nie kochają Krzyża.
My, dusze maleńkie, powołani jesteśmy, by wskazywać innym źródło życia, miłości i miłosierdzia. Oczekuje od nas tego sam Jezus, cierpiący katusze. Jego męka daje życie. Jednak potrzeba dusz, które o tym powiedzą, zaświadczą swym życiem. Niech Bóg błogosławi nas, dusze najmniejsze. Rozważając ten fragment, myślmy szczególnie o Jezusie umierającym z bólu, który odradza w nas życie. Adorujmy Jego cierpienie również w imieniu innych. Niech ono będzie należycie przyjęte, uczczone. Postarajmy się, by Jezus znalazł w nas ukojenie, pomoc, zrozumienie, współczucie. Niech dozna miłości z naszej strony.