150. Jezus odrzucony przez swój naród (Mt 27,15-26)
A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. Gdy się więc zebrali, spytał ich Piłat: «Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?» Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali. A gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: «Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu». Tymczasem arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Pytał ich namiestnik: «Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił?» Odpowiedzieli: «Barabasza». Rzekł do nich Piłat: «Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?» Zawołali wszyscy: «Na krzyż z Nim!» Namiestnik odpowiedział: «Cóż właściwie złego uczynił?» Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: «Na krzyż z Nim!» Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz». A cały lud zawołał: «Krew Jego na nas i na dzieci nasze». Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.
Komentarz: „Jezus odrzucony przez swój naród”. Oto istota tego fragmentu – odrzucenie. Można by rozwodzić się nad zachowaniem Piłata, zastanawiać, co by było, gdyby… Jednak najważniejszy w tych słowach Ewangelii jest fakt odrzucenia Jezusa przez Jego własny naród.
Całe trzy lata działalności pojawiły się przed oczami Jezusa. I my spójrzmy teraz na to, co czynił, kim był dla Żydów. Ten czas poświęcił całkowicie ludziom. Zrezygnował z życia w rodzinie. Z bólem serca opuścił Matkę. Nie myślmy, że łatwo było Mu zostawić Maryję samą, bez opieki. Józef już nie żył, a znajomi, nawet rodzina, nie zawsze dobrze Ją traktowali. Narażona była czasem nawet na pośmiewisko z powodu Jezusa, bo przecież różnie był On postrzegany – jako wyrodny syn, bądź nie do końca rozumny człowiek. Maryja musiała przeprowadzić się z ukochanego Nazaretu, gdzie żyła przecież tyle lat wśród znanych sobie ludzi, do Kafarnaum. Starała się w miarę możliwości towarzyszyć Synowi w Jego wędrówkach, pozwalając na różne traktowanie, niewygody. Zawsze była gotowa Go wspierać, nieustannie modliła się za Niego, drżała w sytuacjach trudnych i wypraszała u Boga Ojca potrzebne łaski do pełnienia Jego misji.
Jezus te trzy lata spędził poza swoim rodzinnym domem, nauczając, pomagając ludziom. Korzystał z dobroci serc wielu, bowiem musiał przecież gdzieś wypocząć, coś zjeść. Był jednak jak ptak bez gniazda. Nie jest wcale łatwo stale korzystać z uprzejmości innych, wciąż być poza domem, nie u siebie. Jezus nieustannie chodził od jednej miejscowości do drugiej i nauczał, uzdrawiał, pocieszał. Nie miał do pomocy takich środków transportu, jakie służą nam dzisiaj. Wszystkie odległości przemierzał na własnych nogach. Czynił to bez względu na pogodę i samopoczucie. Można powiedzieć, że stale był w drodze. Ciągle przed sobą miał tych, do których chciał dotrzeć, którzy Go potrzebowali, czekali pełni bólu i cierpienia – fizycznego, psychicznego, duchowego. Jego myśli nieustannie biegły ku słabym, potrzebującym ludziom.
Jezus znał stan każdej duszy, obejmował troską i pragnął zaspokoić głód Boga, to oczekiwanie na Mesjasza. Dlatego szedł w różne miejsca i głosił Dobrą Nowinę o królestwie niebieskim, które nadchodzi, już nadeszło. Bardzo pragnął rozradować serca wiadomością, iż Mesjasz zawitał, już jest, zstąpił na ziemię. Chciał, aby wszyscy odczuli, że ten okres gdy On jest z nimi – to czas uzdrowienia fizycznego, przemiany ich wzajemnych relacji, odnowienia duchowego, zbliżenia się do Boga. Pragnął, aby poczuli, iż Bóg po prostu ich kocha. Jest ich Ojcem i troszczy się o swoje dzieci.
Toteż podejmował wszelkie trudy, znosił niewygody. Godził się na zarozumiałe, chwilami bezczelne zachowania faryzeuszy i uczonych w Piśmie, różne obelgi, pomówienia i oszczerstwa. Wytrzymywał narastającą nienawiść tych, którzy jako ludzie wykształceni, posiadający znajomość Pism, służący Bogu, powinni pierwsi odczytać znaki czasów i rozpoznać zapowiadanego od wieków Mesjasza. W końcu Jezus akceptował przez trzy lata przy swoim boku tego, który miał Go zdradzić. Znał wszystkie jego myśli, od razu odczytywał pokrętne tłumaczenia, widział wszystkie nieuczciwości i sposób traktowania przez niego ludzi potrzebujących oraz pozostałych apostołów. Jezus cały czas odnosił się do niego z miłością i cierpiał. Przyjął Judasza do grona wybranych, wiedząc o zdradzie, której się dopuści. Uczynił to, ponieważ istotą bytu Boga jest miłość. Kochał Judasza pełną, prawdziwą miłością, taką jak innych apostołów. Tak samo go traktował, choć świadomość zdrady raniła Jego serce. Cierpiał bardzo widząc, że pomimo Jego pouczeń, życia w takiej bliskości z Bogiem, mimo dawanej mu łaski, on zasklepia się w sobie, nie przyjmuje tej pomocy i brnie coraz głębiej w bagno, które z czasem wciągnie go i uśmierci.
Jezus przyszedł do swego ludu, by pokazać jak wielką miłością Bóg darzy swoje dzieci; by zaświadczyć o tejże miłości własnym życiem, oddanym ludziom do końca, aż po śmierć męczeńską. Jak cudowne musiało być przebywanie w obecności samego Boga wiedzą tylko apostołowie, uczniowie i ci, którzy mieli z Nim tak bliski kontakt. Przecież to sama Miłość zstąpiła na ziemię. Dawała siebie przez trzy lata. Z nią przebywali, jej słuchali, doświadczali. Widzieli liczne uzdrowienia, ludzi pocieszonych w strapieniu, nieraz w bardzo trudnych sytuacjach życiowych. Byli świadkami uwolnień od strasznych opętań, które doprowadzały nawet do śmierci, unieszczęśliwiały całe rodziny.
Iluż ludzi odeszło szczęśliwych, wielbiąc Boga za to, czego doświadczyli. Jezus nikogo nie odtrącił, zawsze był dla wszystkich, wciąż kochający. Każdy doznawał ogromu Bożej miłości. I na ile miał serce otwarte, na tyle tę miłość przyjmował, na tyle nią potem żył.
Jezus od początku był Miłością ofiarną. Cały siebie rozdawał. Oto teraz otrzymywał odpowiedź na tę miłość. Było nią odrzucenie. Cierpiał tak bardzo, że gdyby nie pomoc aniołów, umarłby jeszcze zanim podjął krzyż. Nienawiść ludzka, złość, zajadłość, okrucieństwo, z jakim się nad nim znęcano – taka była ludzka wdzięczność. Szydzono, ośmieszano, poniżano Jego godność – zarówno Boską, jak i ludzką.
To była prawdziwie szatańska sprawa, bowiem człowiek ma zawsze choćby resztki wrażliwości, przyzwoitości, poczucia wdzięczności. Ale szatan maczał w tym swoje palce i to on sprawił, że umysły wielu zostały przyćmione, serca zamknęły się, zniknęła zwyczajna ludzka wrażliwość. Nie dość, że znęcali się nad Nim całą noc, nie dość, że te tortury o mało nie przyprawiły Go o śmierć. Potrzeba było jeszcze głośno wyrażonego odrzucenia poprzez porównanie z ze strasznym przestępcą, mordercą, który nie oszczędzał nawet kobiet w stanie błogosławionym. Z takim człowiekiem został postawiony na równi. Dano ludowi do wyboru, kogo uwolnić. Obok siebie stanęły doskonała Miłość i bezmiar zła. Ludzie wybrali zło. Miłość zaś kazali zabić przez ukrzyżowanie…Czy można zrozumieć takie postępowanie? Już sam widok tych dwóch skazańców obok siebie jest nie do pojęcia. Czystość, miłość, dobroć, łagodność – obok zła, odrażającej nieczystości, strasznych, mrożących krew w żyłach czynów. Ludzie opowiedzieli się za złem i ciemnością.
Ten wybór jeszcze mocniej zatwardził ich serca. Krzyczeli coraz głośniej. Na pytanie Piłata, co ma uczynić z Jezusem, odparli: „Na krzyż z Nim!” To było jak śmiertelne uderzenie w samo serce Jezusa. Nienawiść, która wraz z tą wrzawą unosiła się nad Jerozolimą, uderzyła w Niego z całą siłą piekła. Chwiejący się z osłabienia, gorączki i bólu Jezus, teraz jeszcze doznał ciosu zadanego w samo kochające serce. I to czynili ci, którzy od Niego doświadczyli tak wiele dobra. Byli uzdrowieni, pocieszeni, nakarmieni, pokrzepieni słowem. Często pierwszy raz w życiu doświadczali takiej miłości. Nigdy wcześniej nikt ich tak nie kochał. Teraz podnoszą rękę na Tego, który tą miłością darzył.
To była szczególnie ciężka chwila dla Jezusa. Patrzył na ludzi i rozpoznawał każdego. Widział nie tłum, ale poszczególne osoby. Znał ich życie, serca, pragnienia, potrzeby, bolączki. Kochał i pomagał im. Teraz widział wewnętrznie stan ich dusz, to zło, które zawładnęło nimi. I cierpiał niepojęte katusze z powodu odrzuconej miłości.
Gdy Piłat stwierdził, że nie bierze odpowiedzialności za tę zbrodnię, tłum krzyczał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze!” O, co za straszne słowa. Nie znali ich wagi. Nie rzucone zostały na wiatr. Bóg pamiętał o nich, a Jerozolima odczuła to w następnych latach w kolejnych pokoleniach Żydów. Krew, która jest uzdrowieniem i odrodzeniem, dla ich narodu, przez to co zrobili i wypowiedzieli, stała się przekleństwem rzuconym w zapędzie, w szatańskim szale.
Nie wolno człowiekowi nigdy szafować ludzkim życiem. Nie wolno tego czynić z Boską Krwią. Brak szacunku i czci wobec Krwi Najczystszego Baranka, wobec Najświętszego Sakramentu obraca się przeciwko duszy, która się tego dopuszcza, ściąga na nią karę nieba. Bóg wprawdzie okazał człowiekowi swoją niepojętą miłość, dając swego Syna. Jeśli jednak człowiek bezcześci Najświętsze Ciało i przeczystą Krew Jezusa, Ojciec doznaje wzburzenia i ujmuje się za własnym Synem.
O, bójcie się gniewu Bożego wy, którzy nie szanujecie Najświętszego Sakramentu. Ściągacie na siebie sprawiedliwość Boga. Sami ją wybieracie, bowiem miłosierdzie jest w Jego Krwi, której nie czcicie. A jeśli według sprawiedliwości waszej ma sądzić was Bóg, któż się ostoi?
Niech Bóg błogosławi nasze dzisiejsze rozważania. Niech poprowadzi nas Duch Święty i ukaże to wielkie cierpienie Jezusa spowodowane odrzuceniem Jego miłości. Niech usposobi nas, byśmy mogli pocieszyć zbolałe Serce Zbawiciela.