150. Sprawa zmartwychwstania (Łk 20,27-40)
Wówczas podeszło do Niego kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa „O krzaku”, gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: „Nauczycielu, dobrześ powiedział”, bo już o nic nie śmieli Go pytać.
Komentarz: Sprawa przyszłości, zmartwychwstania, życia po śmierci nurtowała człowieka od czasów najdawniejszych. I w naszych sercach są myśli, wątpliwości, niepokoje. Zastanawiamy się, jak będzie wyglądało to życie w niebie. Wiedząc, że ma być ono wiecznym szczęściem, pragniemy tego szczęścia zaznać. Jednak dusza może doświadczać już na ziemi przedsionków nieba. Może starać się dążyć do niego. Oczywiście to będą tylko przedsionki, ale dające jako takie wyobrażenie, czym może być wieczność z Bogiem.
Człowiek często zastanawia się nad różnymi sprawami. Nierzadko jego roztrząsanie służy bardziej zamydleniu oczu, bowiem zamiast wziąć się porządnie za swoją duszę, ucieka w niepotrzebne rozważania, które nie przynoszą nic nowego, nic budującego. Tak jak ci saduceusze, których pytanie było rodzajem zaczepki. Miała ona wprowadzić Jezusa w zakłopotanie, a jednak odpowiedź Jezusa sprawiła, iż to oni poczuli się zakłopotani. Mądrość Jezusa, Jego refleks, zadziwiły ich. Poczuli się wobec Niego rzeczywiście bardzo mali.
Dzisiaj Jezus zaprasza nas tym fragmentem Ewangelii do spojrzenia w niebo. Jednak nie po to, by snuć czcze przypuszczenia i tracić cenny czas, ale po to, abyśmy już teraz zapragnęli przedsionków nieba. Zaznacza, iż Bóg jest Bogiem żywych. Rozpatrzmy tę kwestię w bardzo prosty sposób. Człowiek żyje na ziemi średnio siedemdziesiąt lat. Jednak jego dusza jest wieczna. Po śmierci człowieka dusza nadal żyje. Dopiero przy zmartwychwstaniu nastąpi ponowne połączenie ciała z duszą. Wtedy ciało będzie takie, jakie miał Jezus ukazujący się apostołom po zmartwychwstaniu. Zatem ciało umiera, dusza żyje. Bóg jest Bogiem żywych, nie umarłych. Bóg stworzył duszę jako swoje mieszkanie. Sam będąc wiecznym, uczynił sobie namiastkę nieba w każdym człowieku. Nie wybrał tego, co nietrwałe na swoją świątynię, ale to, co wieczne, aby królować na wieki w każdej duszy. Zresztą trudno się dziwić temu, iż dusza jest wieczna. Przecież Bóg, który jest wieczny, w ten sposób w każdym człowieku umieścił swoją cząstkę. Mówiąc obrazowo, Bóg, stwarzając duszę, uczynił ją z siebie samego. Zrodził w swoim wnętrzu. To cudowny Boski pierwiastek w człowieku.
Gdybyśmy się nad tym głębiej zastanowili, wpadlibyśmy w zachwyt nad cudem stworzenia człowieka. Jakże wielka musi być miłość Boga do człowieka, skoro udzielił mu z siebie tej cząstki. Jakże cudowną musi być dusza, skoro utworzona została z Boga. Jak niepojętym skarbem dysponuje człowiek, skoro Bóg dał mu duszę będącą Jego częścią! W dodatku uczynił ją dla siebie, by w niej zamieszkać! W samym akcie stwórczym wyraża się niepojęta miłość Boga do człowieka i Jego pragnienie zjednoczenia! Czymże człowiek zasłużył na to? Niczym! To miłość Boga jest tak ogromna. Człowiek natomiast potrafi Boga jedynie ranić, obrażać, zasmucać. Stworzenie powołane przez Boga do zjednoczenia z Nim, a więc do wywyższenia, bezcześci Bożą świątynię swojej duszy, ulegając swoim słabościom, wybierając grzech. Ale przecież Bóg stworzył człowieka do miłości! Dla miłości! Z miłości! Źródłem, tchnieniem, życiem, mocą człowieka jest miłość! Miłość doskonała! A ta zamieszkuje jedynie w Doskonałym i w Jego świątyniach.
Tak więc dusza ludzka jest mieszkaniem Miłości. Skoro człowiek, będąc zakochanym, tak zwyczajnie, po ludzku, przeżywa chwile szczęścia, chwile uniesień (mówi się, że miłość go uskrzydla), to o ileż bardziej może być szczęśliwym posiadając w swym sercu, w swej duszy Miłość Doskonałą, Miłość Uosobioną, czyli Boga. Oczywiście skażenie grzechem robi swoje. Człowiek co rusz popada w grzech, który czyni coś na kształt zasłony między nim a Bogiem w jego duszy. I nie może już bezpośrednio obcować ze Stwórcą, a jedynie poprzez tę zasłonę, która w zależności od stopnia zabrudzenia grzechem, jest mniej lub bardziej przejrzysta.
Jednak są dusze wybrane i powołane do ściślejszego obcowania z Bogiem. Jeśli łaskę tę przyjmują i podejmują swoje powołanie, doświadczają w swej duszy dotknięć Miłości. Są one delikatne niczym muśnięcia pocałunków, a jednocześnie pozostawiają w duszy niezatarty ślad, wspomnienie chwili szczęścia, do którego dusza zaczyna tęsknić. Powoli, stopniowo, jeśli dusza daje sobą pokierować, Bóg wprowadza ją w coraz ściślejszy ze sobą kontakt. Dusza zaznaje szczęścia, kosztuje miłości, jakiej do tej pory nie znała. I chociaż nadal nie są to długie chwile, jednak podczas tych spotkań dusza rozkoszuje się Bożą obecnością przy niej. To rzeczywiście staje się jej rozkoszą, niewysłowionym szczęściem. Odczuwa swoją ograniczoność, co przysparza jej jednocześnie cierpienia. Czuje, że to, czego doświadcza, jest jeszcze niczym, wobec nieba w wieczności, ale cieszy się i wpada w zachwyt nad dobrocią Boga, który dopuszcza ją do bliskiego obcowania ze sobą.
I my, dusze maleńkie, możemy cieszyć się Bożą obecnością w nas. Możemy już na ziemi kosztować rozkoszy nieba. Możemy, żyjąc w zjednoczeniu z Miłością, powoli się w tę Miłość przemieniać. Wszystko to jest dla nas, wystarczy zapragnąć i wytrwale kontynuować swój śpiew miłości, podejmując nieustannie trud jednoczenia się z Bogiem. Możemy przebywać w przedsionkach nieba poprzez nieustający akt miłości, który wydoskonala nasze dusze. Oczywiście wszystko to możliwe jest dzięki łasce i wsparciu Nieba, bo bez Bożej pomocy dusza nie ma sił na uczynienie najmniejszego dobra.
Zatem prośmy o tę łaskę, prośmy o miłość, o wytrwałość, o zjednoczenie. Prośmy, by Bóg wprowadzał nas w swoje przedsionki. Kochajmy, a wszystko inne będzie nam dodane. Niech Bóg błogosławi nam na czas tych rozważań.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?