151. Król wyśmiany (Mt 27,27-31)
Wtedy żołnierze namiestnika zabrali Jezusa z sobą do pretorium i zgromadzili koło Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: «Witaj, Królu Żydowski!» Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego płaszcz, włożyli na Niego własne Jego szaty i odprowadzili Go na ukrzyżowanie.
Komentarz: Ten obraz niech pozostanie długo w naszych sercach. Jezus ubiczowany. Widok jaki sobą przedstawiał, był godny pomsty nieba. Całe ciało pocięte. Spływała obficie krew. Niektóre rany nieco przyschły. Pokaleczony, opuchnięty, zabrudzony… Jezusa smagano biczami zakończonymi żelaznymi haczykami. Jego ciało w niektórych miejscach było tak porozrywane, że odsłaniało żywą tkankę i kości. Jezus zaczynał gorączkować. Cały drżał. Osłabienie powodowało chwilami lekkie zamroczenia. Chwiał się na nogach. Nie miał siły stać. Bolało Go całe ciało, posiniaczone po kopnięciach i ciosach zadawanych różnymi narzędziami. Odbite były wnętrzności. Obolała głowa po okrutnej zabawie, jaką sobie uczyniono, ciągnąc Go za nogi wzdłuż ścian świątynnych, obijając ją o te ściany, kolumny, kamienie, dawała znać silnym pulsowaniem, uczuciem ciężkości i rozsadzaniem od wewnątrz.
Takiego biednego Jezusa zabrali żołnierze do pretorium, by rozpocząć kolejną zabawę Jego kosztem. Ileż nienawiści było w ich sercach! Ileż strasznego, nieludzkiego okrucieństwa! Przejawiali najpodlejsze formy zachowania, ujawniając swoje najgorsze, najniższe instynkty. Nie panowali nad swym zezwierzęceniem, wyżywając się na Zbawicielu. Nawet dzikie, drapieżne zwierzę zabija i rozszarpuje swoją zdobycz po to, aby przeżyć. Nie czyni tego dla przyjemności i zaspokojenia morderczych instynktów. W przypadku tych ludzi ich okrucieństwo było straszną zabawą dla rozrywki, satysfakcji. To było niepojęte wyzwolenie się zła z ich serc, które triumfowało, czując jednak, że już niedługo będzie trwało. Jezus bowiem przyjmował wszystko cierpliwie i modlił się za oprawców. To zaś doprowadzało szatana do wściekłości. Atakował więc jeszcze bardziej.
Żołnierze posadzili Jezusa na pokruszonych kawałkach jakiegoś naczynia. Upletli koronę z cierni i wcisnęli Mu ją na głowę. Była za duża i weszła zbyt głęboko, raniąc twarz. Zdjęli ją zatem, ponownie raniąc, i zmniejszyli. Wciskali siłą – tym razem okazała się za mała. Znowu trzeba było zdejmować, wyszarpując kępy poplątanych włosów. W końcu pasowała. Twarde kolce wbijały się w czaszkę. Niewyobrażalny ból opasał głowę Jezusa. Żołnierze śmiali się przy tym, żartowali z Niego jako króla i specjalnie tak zakładali koronę, by jak najwięcej zadać cierpień. Potem wzięli z kąta starą, brudną pelerynę. Była poszarpana, zabrudzona krwią wielu skazańców i zbyt krótka, by przykryć nagość Jezusa. Dali Mu trzcinę do ręki. Zaczęli klękać, niczym przed królem, i szydzili z Niego i Jego królestwa. Pluli, bili trzciną po głowie, wyśmiewali się, odwracali tyłem. Ich zabawa była wulgarna, pełna najniższych instynktów. Niepojęte jest to, że człowiek może dojść do tak okrutnego zachowania, jakby nie posiadał w ogóle w sobie pierwiastka Boskiego, sumienia, serca i wrażliwości. Pomysły czerpali od samego szatana, który podpowiadał im jak mają wyszydzić, udręczyć, pozbawić wszystkiego – ludzkiej godności.
Potem zawlekli Jezusa do Piłata, który postawił Go przed tłumem i powiedział: „Oto człowiek”. Widok straszny. Jezus nie przypominał człowieka. To było okaleczone ciało, spowite purpurową, brudną szmatą, w uplecionej z cierni koronie. Spuchnięte oczy – jedno zamknięte, bo nie mógł już go otwierać, drugie przymknięte do połowy. Jednak Jezus podniósł wzrok. Uczynił to mimo bólu. I spojrzał na tłum. O, gdybyśmy zobaczyli wtedy Jego wzrok! Zapamiętalibyśmy go na zawsze! Ten smutek, ból, udręczenie! Ta miłość! W Jego oczach nie było nienawiści, złości, chęci zemsty. Tylko miłość! Tak smutna, tak przerażająco smutna miłość! Jedno takie spojrzenie może nawrócić grzesznika. Jednak tamte serca były już zatrute szatańskim jadem, tak zamknięte, że nic ich nie poruszało. Wprawdzie po słowach Piłata, ukazujących Jezusa, nastała na moment grobowa cisza, jednak za chwilę słychać było znów pojedyncze głosy przekupionych Żydów, a potem już cały tłum krzyczał: „Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!”
Od tego krzyku drżało powietrze, trzęsły się mury. Wydawało się, że słońce zasłania swe oblicze chmurami, nie chcąc być świadkiem tej okrutnej zbrodni. Zrobiło się pochmurno. Powiał nieprzyjemny wiatr. Niemalże czuło się zapach ludzkiej nienawiści, która cała skupiła się na tym jednym Człowieku – Bogu. Nienawiść szatańska połączona ze słabością człowieka rzuciła się na Jezusa, by Go dręczyć, męczyć, zadawać ból, szarpać, bić i nie dawać ani chwili spokoju. To jakby sprzysiężenie się piekła przeciwko tej najcudowniejszej miłości – czułej i delikatnej, łagodnej jak baranek, pełnej tkliwości, cierpliwej i otwartej, pomimo zadawanych razów. To niepojęte objawienie się Miłości, która cała wystawiła się na pokaz ludziom ze świadomością wszystkiego, co z nią uczynią.
A jednak Bóg pozwolił na to. Wyszedł do ludzi bezbronny, by całego siebie oddać w ich ręce. O, jakże to cudowne oblicze Miłości, która obnaża się aż do bólu bycia wyśmianą, wyszydzoną i odrzuconą. Zapamiętajmy ten obraz! Bowiem to obraz Bożej miłości. Kontemplujmy długo jej niepojętą wielkość, pozwalającą zrobić ze sobą wszystko, aby zbawić tych, którzy ją ranią. Przechowujmy obraz tak strasznie umęczonego Jezusa jeszcze przed niesieniem krzyża. Miejmy go w sercu cały czas. Towarzyszyć będziemy w ten sposób Jezusowi w Jego cierpieniu. Jednocześnie Jego obecność w sercach przybliży nas do Niego. Da głębsze poznanie samego Boga i istoty Jego miłości. A jest nią ofiara z samej siebie – całkowita, bez warunków, zastrzeżeń; ofiara całopalna, wyniszczenie do końca, by stać się płomieniem. Wtedy już nawet nie jest to ofiara, ale spalająca się dla innych miłość. To głębia, którą można rozważać bardzo długo! Piękno, które tak trudno zrozumieć człowiekowi żyjącemu w świecie materii i z nią tak bardzo związanemu. W widoku Jezusa okrutnie umęczonego można zobaczyć miłość ofiarną – po ukrzyżowanie. Poprzez ten brud, kurz, krew, rany, sińce, szmatę – mającą przypominać królewski płaszcz – i cierniową koronę, spróbujmy dostrzec prawdziwie Króla!
Ci żołnierze nie zdawali sobie sprawy z tego, jak symboliczne jest to przebranie, cały wygląd Jezusa. Bowiem właśnie taki umęczony jest rzeczywiście Królem, Władcą. W tym momencie w sposób szczególny ujawnia się panowanie Miłości nad światem. Oto stoi przed nami Miłość, która króluje! A prawdziwa purpura i blask kosztowności nie zapewniłby jej większego majestatu i godności. Bowiem jej wielkość płynie z cierpienia, z ofiarowania się. To one świadczą o prawdziwości miłości i jej królowaniu. Zwycięzcami nie byli ci, którzy torturowali, krzyczeli, skazali na śmierć. W tym wszystkim przejawiała się ich słabość, nicość i nędza! Prawdziwa wielkość objawiała się w miłości, w Jezusie, w Bogu!
Módlmy się do Ducha Świętego, by udzielił nam łaski odkrywania prawdy o niepojętej Bożej miłości! Prośmy, by wlał w nas odwagę spojrzenia na Jezusa tak okrutnie potraktowanego, byśmy w Nim dojrzeli panującą miłość i starali się odpowiedzieć własną. Módlmy się, abyśmy pokochali tak bardzo, by Jezus nie czuł się opuszczony! Byśmy mogli, choć w części, wynagrodzić Mu to uczucie odrzucenia. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.