154. Zniszczenie świątyni (Łk 21,5-7)
Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. Zapytali Go: „Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?”
Komentarz: Człowiek wznosi piękne budowle. Powstają one dzięki zdolnościom, jakie Bóg złożył w człowieku, dzięki wykorzystaniu ludzkiej pomysłowości, dzięki natchnieniom Bożego Ducha, dzięki zaangażowaniu ludzi w daną sprawę, dzięki ich poświęceniu. Są chlubą, ale i stają się nieraz pychą człowieka. Cieszą oczy lub kłują w serce. W zależności od nastawienia człowieka.
Uczniowie chcieli zwrócić uwagę Jezusa na piękno budowli świątynnej, na użyte do budowli cenne kamienie. I chociaż Jezus kochał świątynię w Jerozolimie, chociaż i Jego oczy cieszyła swoim wyglądem, to tym razem ze smutkiem patrzył na nią, bowiem w duszy miał obraz przyszłości. On widział więcej niż tylko kamienie tego czasu, dnia, godziny. Jezus widział całą skomplikowaną sytuację. Widział losy swojego narodu, zarówno tych, którzy przyjmą Go jako Zbawiciela, jak i tych, którzy Go odrzucą. Widział konsekwencję postępowania zatwardziałych serc. Zdawał sobie sprawę z nietrwałości tego, co materialne, co zbudowane ludzką ręką. Widział w sercu cierpienie, grzech, które obejmowało również to miejsce. Widział ludzi i ich postępowanie doprowadzające do zniszczenia. Patrzył na Żydów, którzy chlubili się wielkością, wspaniałością budowli, a jednocześnie zapominali, dla kogo została wzniesiona, na czyją cześć.
Serce człowieka powinno być związane ze świątynią, do której przychodzi się często modlić. Wystrój wnętrza powinien skłaniać duszę do wewnętrznego skupienia. Dusza powinna dążyć do modlitwy. Poprzez sam fakt przebywania w świątyni, dusza powinna pragnąć Boga, pragnąć spotkania z Nim, obcowania. Dusza powinna odczuwać radość z faktu przebywania w miejscu wybranym przez Boga. Przecież sam Bóg nawiedza świątynię, a więc jest ona naznaczoną Jego obecnością. Biorąc pod uwagę kościoły chrześcijańskie, w których sprawuje się Najświętszą Ofiarę, każdy z nich jest świadkiem Ofiary Jezusa. W każdym dokonuje się Golgota, w każdym Bóg przelewa swoją Krew, oddaje życie i zmartwychwstaje, niosąc nowe życie wszystkim ludziom. Oznacza to niepojętą dla ludzkiego umysłu rangę miejsca uświęconego krwią Boga, Jego świętą obecnością! Jednakże człowiek zazwyczaj nie myśli o tym, nie zdaje sobie z tego sprawy. Swoją obojętnością, chłodem serca zasmuca Boga obecnego nieustannie w tabernakulum, obraża Go i bezcześci święte miejsce. Zajęty tak bardzo doczesnością, nie zauważa Świętego, nie otwiera się na Ducha, nie wchodzi w Jego świat, nie oddycha nim. Wchodząc do świątyni, każdorazowo powinien wychodzić przemieniony. Przecież odwiedził mieszkanie Boga! Przecież wszedł do Jego świątyni, w której On Jest! Tylko, że człowiek nawet tego nie zauważył. Czasem można usłyszeć słowa:, „Bo zapomniałem”. Jakże to smutne, że człowiek zapomniał, iż w kościele Bóg jest stale obecny. Jakże to smutne, że człowiek musi sobie przypominać o Bogu. Przecież, gdyby Bóg był jego miłością, gdyby w Niego prawdziwie wierzył, nie musiałby sobie zadawać trudu pamiętania o Nim. Gdy się kocha, żyje się miłością do obiektu swoich uczuć. To naturalne, że kocha się stale, a nie z przerwami. Czy można kochać i przechodzić obok, traktując jak powietrze swoją narzeczoną, ukochaną? A potem tłumaczyć się, że się zapomniało, iż była w tym samym pomieszczeniu, że zapomniało się, że się kocha. To absurd!
Popatrzmy na siebie oczami prawdy. Na ile my w kościele pamiętamy, iż przebywamy w obecności Boga? Jak często o tym zapominamy i zajmujemy się czymś zupełnie innym? Na ile związani jesteśmy z tym miejscem jako miejscem nieustannej obecności Boga? Na ile przychodzimy jednoczyć się z Nim, a na ile jest to raczej tradycja, przyzwyczajenie czy nawet pozory, bo tak wypada, bo inni zobaczą i skomentują? To, w jaki sposób traktujemy swoją świątynię, wpływa m.in. na tzw. ducha tej świątyni. Nic nie pozostaje bez odzewu. Wszystko ma swoje skutki i konsekwencje, bowiem żyjemy nie tylko w świecie materialnym, ale przede wszystkim w świecie duchowym, gdzie każda nasza myśl ma znaczenie i oddźwięk. Można żyć w zjednoczeniu z Bogiem, otaczając również świątynię miłością, a można żyć niby zachwycając się pięknem i bogactwem świątyni, ale nie utożsamiać się z nią, nie wchodzić w jej wnętrze (to niematerialne), będąc niejako cały czas na zewnątrz. Wtedy jest się jedynie turystą oglądającym kolejny obiekt sakralny, miłośnikiem sztuki sakralnej. Nie czuje się wtedy tej jedności ze świątynią, a przede wszystkim z Tym, który ją zamieszkuje. Nie wchodzi się w głąb istoty rzeczy, nie poznaje się tego, co najważniejsze, nie przeżywa się prawdziwie i nie doświadcza utożsamienia z kościołem.
A przecież każdy człowiek jest świątynią Boga. To wejście do kościoła ma jednocześnie pomagać wchodzić w głąb siebie, by spotkać się ze Świętym! Ogromnie ważne jest, by człowiek sobie to uświadamiał. Nasz związek z parafią ma być nie tylko materialny, ale przede wszystkim duchowy! Duch łączy! Duch rozwija! Duch formuje! Jezus widział w tamtych Żydach brak tej więzi duchowej ze świątynią, brak otwarcia się na obecnego w niej Boga. To zamknięcie się we własnej skorupie, to skostnienie sprawiło, że świątynia niejako nie była otoczona prawdziwą troską wypływającą z prawdziwej miłości. Było to raczej przywiązanie ze względu na tradycję, związek emocjonalny, uleganie pozorom; patrzenie na formę zewnętrzną bez zastanawiania się nad wnętrzem duchowym. Żydzi nie byli w stanie obronić świątyni, bo zabrakło ducha! Świątynia mocna jest duchem! Forma zewnętrzna, czyli budowla, to jedynie widzialna, materialna część tego właściwego Kościoła tworzonego w sferze ducha. Ogromnie ważne jest, by otaczać swój kościół miłością, by każda dusza żyła prawdziwie duchem, by czuła więź ze swoim parafialnym kościołem, bowiem jej życie wewnętrzne posiada niejako swój obraz w stanie lokalnego kościoła i jego materialnego odpowiednika, czyli budowli sakralnych. Oczywiście na ten obraz składa się stan wszystkich dusz. Święta dusza może jednak dokonać mocą Ducha naprawdę wielkich zmian. Wystarczy nieraz jedna dusza poświęcona całkowicie Bogu, by odrodziło się życie całej parafii. Ale o tym kiedy indziej.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch Święty prowadzi nas przez te rozważania.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?