156. Po śmierci Jezusa (Mt 27,51-56)
A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym». Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza.
Komentarz: Znaki, które pojawiły się w chwili śmierci Jezusa, potwierdzały niezwykłość dokonującego się właśnie wydarzenia. Podkreślały jego doniosłość. Świadczyły o niebywałym poruszeniu w całym świecie. Bowiem prawdziwie zadrżały wszelkie moce. Świat ducha doznał niesłychanej radości zwycięstwa miłości nad nienawiścią. Rozradował się każdy duch czysty i jasny tym tak dawno oczekiwanym zwycięstwem. Szatan z wielkim hukiem, wyciem i rykiem spadł na samo dno piekła.
Miało to swój wpływ na świat materialny. Wywołało szereg zjawisk. Nie wszystkie zostały nawet opisane w Ewangelii. Wiadomo, że zasłona przybytku rozdarła się na dwoje. Ziemia zadrżała. Zatrzęsła się świątynia. Popękały ściany i stropy. W kilku miejscach zapadła się podłoga, pootwierały się groby i wielu zmarłych wyszło z nich. Miało to miejsce zarówno w świątyni, jak i poza nią. Zmarli ci chodzili po mieście i pouczali żyjących. Wywoływali sobą wielki popłoch. W świątyni przerwano modlitwy, twierdząc, iż została ona przez tych zmarłych zanieczyszczona. Starano się uspokoić ludzi. Kapłani jednak sami odczuwali lęk. Niektórym przychodził na myśl właśnie co skazany i zabity Jezus. Wtedy opanowywała ich wielka trwoga. W całym mieście słychać było krzyki, płacze, jęki. Ludzie biegali w różnych kierunkach, potrącali się. Bali się nawet na siebie nawzajem patrzeć. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do domów, by tam zaryglować drzwi i czekać na coś, co wydawało im się, że zapewne nadejdzie. A ponieważ pełni byli strachu, spodziewali się rzeczy najgorszych. Niewielu teraz myślało o spożyciu Paschy.
Chwile, gdy Jezus oddał ducha swemu Ojcu, były najstraszniejsze na Kalwarii. Bowiem tutaj szczególnie dało się odczuć tę niezwykłość zjawisk. Nagle niebo nad wzgórzem pociemniało. Zagrzmiało, potem rozbłysło światło błyskawicy. Rozszalała się wichura. Pod stopami ludzi drżała ziemia. Pękła skała pomiędzy krzyżem Jezusa a krzyżem nienawróconego łotra. Żydzi przelękli się i zaczęli w pośpiechu uciekać. Schodzili, a raczej zbiegali z góry, nie patrząc, nie zważając na siebie nawzajem. Potrącali się, przewracali, niemalże deptali po sobie. Ogólny krzyk, płacz, zawodzenia. Niektórzy bili się w piersi i przygotowywali na śmierć, sądząc, że to dzień ostateczny. Również faryzeusze i kapłani – tak hardzi do tej pory, tacy pewni siebie – poczuli strach. Zamilkli i zaczęli schodzić w stronę Jerozolimy. Ich serca, niestety, pozostały niewzruszone. Nie dopuszczali do siebie myśli, że Jezus mógłby być Mesjaszem, że oni podnieśli rękę na Boga, dokonali strasznej zbrodni.
Jedynymi, którzy zachowali jakiś spokój, nadal trwali pod krzyżem i wpatrując się w Jezusa, nie zwracali zbytniej uwagi na to, co działo się dokoła, byli Maryja, grupa niewiast i Jan. Ból Matki Jezusa był nie do opisania. Gdy skonał, zamilkła z przerażenia. Nagle ogarnęła Ją wielka pustka. Przestała słyszeć i widzieć to, co działo się wokół. Ona była cała pochłonięta świadomością, że oto właśnie Jej Syn umarł. Walczyła w niej świadomość Jego śmierci z niemożnością uwierzenia, że rzeczywiście tak się stało. Wydawało Jej się, że to nieprawda. Jej Syn żyje. On musi żyć! Patrzyła na to biedne, zbolałe ciało. Teraz wisiało bezwładnie. Głowa pochylona była do przodu, lekko w bok. W ciele już nie dostrzegała tego drżenia, naprężenia. Klatka piersiowa nie unosiła się do góry. Jezus już nie usiłował podnieść się na nogach, by nabrać powietrza, jak czynił to przed śmiercią, dusząc się. Nie patrzył na Nią. Jego lekko przymknięte oczy były nieruchome. Ciało nabierało sinego wyglądu, choć zaraz po przebiciu włócznią jakby wybielało nieco. To krew wypłynęła z niego, zabierając cały koloryt.
Maryja krzyknęła: Jezu! Jezu mój! Chwilę patrzyła, nasłuchiwała z nadzieją, że może jednak usłyszy oddech. Jednak On nie odpowiadał. Wtedy powoli zaczęło do Niej dochodzić, co się stało. Szeptem wymawiała imię Jezus, jakby bezwiednie wpatrzona w Jego ciało. A po chwili wielkie łzy zaczęły spływać po Jej policzkach. Oczy Maryi pozostały szeroko otwarte. Była jak w oszołomieniu. Nie patrzyła na nikogo, powtarzała stale: Jezus, Mój Jezus, ledwo poruszając ustami. A głos Jej był cichy, pełen bólu, chwilami przechodził w jęk. Wokół Jan i niewiasty – wszyscy płakali. Starali się podtrzymywać Maryję. Nie wiedzieli, jakiej pomocy może potrzebować. A Ona nic, tylko cicho powtarzała: Jezu Mój, Jezu. Usta ledwo się poruszały. Cała była bólem. Z oczu płynęły łzy, serce również płakało. Pochylona patrzyła, ale nie widziała nic. W pewnym momencie osunęła się na ziemię. Upadłaby, gdyby nie obecność Jana i niewiast. Delikatnie podtrzymali Ją.
Wszyscy cierpieli, bo kochali Jezusa. Nikt nie wyobrażał sobie, jak teraz będą żyć bez Niego. Ogromny smutek zapanował na Golgocie. Ludzie uciekli. Pozostali tylko ci, którzy Go kochali oraz żołnierze. Niektórzy z nich doznali nawrócenia. Przyroda uspokoiła się, nieco pojaśniało. Ciało Jezusa wisiało na krzyżu. Ileż dostojeństwa w nim było. Mimo śladów okrutnego traktowania, mimo krwi, ran, brudu, kurzu, sińców i krwawych wybroczyn, mimo rozszarpanej skóry, nieludzko rozciągniętego, cała postać tchnęła majestatem, godnością, czystością, pięknem. Patrząc na Niego, ludzie czuli, że stoją przed kimś potężnym, niezmiernie ważnym. To prawdziwie był Król. I chociaż obok wisiały dwa inne ciała – nie tak umęczone – to bardzo różniły się od Jezusa. Były powykręcane. Dyzmas miał twarz spokojną, ale oblicze drugiego złoczyńcy zastygło w strasznym grymasie bólu, złości. Na te ciała nie zwracano zbytniej uwagi. Wzrok przyciągał Jezus. Choć bez ducha, jednak nadal był świadectwem miłości Ojca. Nadal pouczał wyglądem swego ciała.
W sercach najbliższych On był żywy. Matka Boża cicho płakała. Jan prosił ją, by pozwoliła zaprowadzić się do domu, by odpoczęła. Niewiasty, płacząc, również skłaniały Ją do tego. Maryja, niczym dziecko, czyniła to, o co delikatnie, z bólem serca prosiły ją niewiasty i Jan. Cierpiała tak bardzo, że wydawało się, iż nie włada samą sobą. Nie jest tą, którą znali. Teraz zamieniła się w ból. Z całej Jej osoby biło tak wielkie cierpienie, że nie można było patrzeć na Nią, by nie doznać wzruszenia i nie współcierpieć. Każda komórka Jej ciała, każda cząstka duszy, płakała, niemalże pęknięte serce krwawiło.
Zjednoczmy się z Maryją w cierpieniu i poprośmy Ducha Świętego, by poprowadził nas przez te rozważania. Niech Bóg nas błogosławi.