157. Pogrzeb Jezusa (Mt 27,57-61)
Pod wieczór przyszedł zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusa. On udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Wówczas Piłat kazał je wydać. Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł. Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu.
Komentarz: Ból Maryi nie skończył się wraz ze śmiercią Jej Syna. Cierpiała nadal. I chociaż Jezus obiecał, że po trzech dniach zmartwychwstanie, to nie zmniejszało Jej bólu. Żywa w Niej była cały czas Jego męka. Nie zdajemy sobie sprawy, co nadal przeżywała Matka Najświętsza. Jej zjednoczenie z Jezusem było i jest doskonałe. Podczas męki wszelkie udręki Syna dotykały i Jej. Nawet trudno sobie wyobrazić to całkowite zjednoczenie dusz Maryi i Jezusa – niczym woda źródlana zlana do jednego naczynia z dwóch czystych strumieni. Nie odróżnimy cieczy z jednego i drugiego potoku, bo to już jedna, kryształowo czysta woda. Podobnie Ich dusze – stanowiły jedność. Wszelkie odczucia jednej z nich, stawały się od razu doznaniami drugiej. Dlatego cierpienie Maryi było porównywalne z Jezusowym. Z tego też względu przysługuje Jej tytuł Współodkupicielki – bowiem wzięła udział od początku do końca w Zbawczym Dziele Jezusa.
Teraz, gdy Jej Syn umarł, nadal rozpamiętywała Jego mękę. Cierpiała, mając w Sercu Jego ból. Do tego dochodziła tęsknota spowodowana samą rozłąką. Maryja przeżywała ogromnie fakt śmierci Jezusa. Pragnęła sama umrzeć. Nawet modliła się, by mogła odejść wraz z Nim. Bóg tę modlitwę wysłuchał inaczej, bowiem gdy Jezus testamentem z krzyża uczynił Ją Matką wszystkich ludzi, umarła całkowicie dla siebie. Droga krzyżowa Jezusa była nią też dla Maryi. Niosła krzyż wraz z Nim. W tym czasie dokonywało się ostateczne oczyszczenie całego Jej jestestwa, by na samym szczycie drogi mogła stać się Matką całego rodzaju ludzkiego. Umarła tam Maryja – Matka Jezusa, a narodziła się Matka Boga i ludzi. Był to prawdziwy ból narodzin. Po tej przemianie Ona nadal doświadczała cierpienia związanego z Jezusem i Jego śmiercią. Stało się ono w Niej jeszcze większe. Cierpiała też z powodu ludzi. Czuła tę wielką odpowiedzialność jako Matka i w związku z tym doświadczała dodatkowego ciężaru.
Dni od śmierci do zmartwychwstania Jezusa były szczególnie trudnym czasem dla Maryi. Zmagała się z wielkim bólem po śmierci Syna. Bóg dopuścił, by szatan kusił Ją wątpliwościami. Mimo to musiała – jako Matka – pocieszać i podtrzymywać nadzieję w swych przybranych dzieciach. A były one bezbronne, wystraszone. Cierpienie Jej było niewyobrażalne. Gdy uzyskano zgodę na zabranie ciała Jezusa, Maryja wraz z niewiastami, Janem, Józefem, Nikodemem oraz innymi, poszła znowu na Kalwarię. Tam mężczyźni delikatnie zdjęli ciało Zbawiciela i złożyli w Jej ramiona.
Już poprzez sam fakt, że była Matką Odkupiciela, powinna nosić miano Współodkupicielki. A przecież Ona wraz z Synem przeszła całą Jego drogę, uczestnicząc w każdej sekundzie, współczując we wszystkim. Już od chwili Zwiastowania nie żyła swoim, ale Jego życiem. To było i jest nie do końca poznaną i pojmowaną tajemnicą. Maryja cała była dla Jezusa. Należała do Boga. Od momentu, gdy powiedziała: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”, oddała się całkowicie Bogu. Nie mogłoby się dokonać to niepojęte Wcielenie, gdyby nie oddanie Maryi – całkowite, bezwzględne, totalne. Jak niewolnik należał do swego pana, od którego zależało wszystko, tak Maryja uznała siebie za niewolnicę Boga, oddając Mu całe swe życie i prawo dysponowania nim. Uczyniła to w całkowitej wolności, z miłości do Pana. Oddała Mu każdą cząstkę swego jestestwa. Będąc wypełniona miłością po brzegi, ofiarowała się Bogu. On przyjął Jej oddanie, dając siebie, czyli Miłość. Owocem zaś tej wzajemnej miłości, jej ucieleśnieniem, jest Jezus.
Bóg w Maryi wypowiedział Słowo Miłości. Dlatego mówi się, iż Jezus jest Słowem Wcielonym. Bóg wlał swoją miłość, połączył z Jej miłością i nadał jej kształt. Od tej pory Maryja miała świadomość należenia do Boga, nie do siebie. Żyła życiem, które w Niej zrodziła wzajemna miłość. Nie jest to slogan, to głęboka prawda – kolejna, którą trudno jest człowiekowi w pełni pojąć. Wszystko, co dotyczyło Jezusa, stawało się dla Niej najważniejsze. Odsunęła na bok całkowicie własne pragnienia, a przyjęła daną Jej przez Boga misję. Już więc od poczęcia rozpoczęła swoistą drogę krzyżową, zdając sobie dobrze sprawę z tego, po co przyszedł na świat Jej Syn. Towarzyszyła Mu w Jego rozwoju cały czas i tak jak podpowiadało Jej serce, przygotowywała do czekającego Go zadania. Zupełnie zapomniała o sobie. Od chwili gdy usłyszała proroctwo Symeona, bardzo cierpiała. A każde słowo, gest, zdarzenie, przypominały Jej o przeznaczeniu Syna. Podczas Jego działalności towarzyszyła Mu czasem fizycznie, czasem duchowo, i nieustannie modliła się za Niego. W ten sposób wspierała Go. Jednocześnie Ich dusze łączyły się ściślej.
Podobnie jest z nami. Nawet gdy nie jesteśmy razem z innymi, zawsze gdy trwamy na modlitwie, jednoczymy się duchowo. Jeśli jesteśmy temu wierni, doznajemy coraz ściślejszego zjednoczenia. Nasze dusze uczestniczą we wzajemnych przeżyciach, stają się bardziej czułe na wzajemne potrzeby, wyczuwają więcej i mogą sobie w związku z tym lepiej pomagać.
Zjednoczenie Jezusa i Maryi było doskonałe. Ale nieustannie jeszcze było niejako doskonalone ciągłą modlitwą i miłością. To trudne do pojęcia – tak ścisłe, tak pełne, tak całkowite zjednoczenie duszy człowieka z duszą Boga. Owocem było życie w pełni zgodne z wolą Boga, życie w Sercu Jezusa i z Nim we własnym sercu. Taka ścisła jedność jest dla przeciętnego człowieka wręcz nie do zrozumienia i nie do wyobrażenia. Ponieważ życie Jezusa było przygotowaniem się do męki oraz nią samą, zatem życie Maryi, będącej w Bogu, również było męką. Bo było tożsame z Jezusowym.
Jej cierpienie wzmogło się jeszcze po śmierci Syna. Gdy złożono w Jej ramiona Jezusa, płakała i modliła się. Tuliła Go, całowała Jego święte ciało i przemawiała najczulszymi słowami, jak do małego dziecka. Ból wzrastał z sekundy na sekundę. O, gdyby nie aniołowie, gdyby nie pomoc Boga, rozpacz pochłonęłaby Ją całkowicie. Jeśliby nie to zjednoczenie z Synem, nie wytrzymałaby tak strasznej próby. To ono czyniło Ją mocną w znoszeniu cierpienia, w przyjmowaniu go. Ich zjednoczone dusze zanurzone zaś były w miłości Ojca.
Ciało Jezusa zostało złożone do grobu. Duch Maryi również pragnął tam spocząć razem z Nim. Grób był również pewnym symbolem stanu Jej ducha, który bez Syna umierał, nie potrafił żyć, nie chciał przebywać na ziemi. Z pomocą Boga, aniołów, i dzięki zjednoczeniu z Jezusem Maryja nie poddała się rozpaczy. Dzielnie stawała do walki ze zwątpieniem, które co rusz przychodziło. Była w tym wszystkim jeszcze wielką podporą, pomocą, dla apostołów i uczniów oraz bliskich Jezusa. Ona wręcz wierzyła za nich, za nich ufała, trzymała się nadziei zmartwychwstania Jezusa. Tylko miłość do Niego i zjednoczenie z Nim pozwoliło Jej przetrwać ten ogromnie trudny czas i spotkać się ze swoim Synem, gdy pokonał śmierć.
Niech Bóg błogosławi nas na czas rozważania tego niepojętego, cudownego zjednoczenia dusz, które uczyniło Maryję Współodkupicielką rodzaju ludzkiego. Niech Duch Święty nas poprowadzi.