158. Straż przy grobie (Mt 27,62-66)
Nazajutrz, to znaczy po dniu Przygotowania, zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: «Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: „Po trzech dniach powstanę”. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: „Powstał z martwych”. I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze». Rzekł im Piłat: «Macie straż: idźcie, zabezpieczcie grób, jak umiecie». Oni poszli i zabezpieczyli grób opieczętowując kamień i stawiając straż.
Komentarz: Przewrotność Żydów, ich obłuda, nie miały sobie równych. Wydarzenia Wielkiego Piątku nie były im obojętne. Niestety, ci, którzy najbardziej nastawali na życie Jezusa, serca mieli jak głazy. Łaska tak obficie zlewana z nieba w tym czasie, spływała po nich, nie wchodząc do ich wnętrz, ponieważ byli na nią zamknięci. Nie znaczy to, że nie doznali poruszenia. Śmierć Jezusa nie była odejściem zwykłego człowieka. Jej następstwa dokonywały zmian w całym wszechświecie. Skoro ziemia, skały, przyroda, nie pozostały obojętne, tym bardziej nie powinny serca ludzkie. Jednak człowiek mógł, posługując się swoim umysłem, różnie to sobie interpretować. Mimo że serce często podpowiadało właściwie, człowiek tłumaczył te wydarzenia według własnej woli, pragnień, a przede wszystkim według stopnia otwartości serca. Stąd jedni nawracali się, otwierając na łaskę, inni zaś jeszcze bardziej zasklepiali w swoich skorupach, odrzucając dar poznania i nawrócenia. Przyroda doznała wstrząsu i poddała się temu bez analizowania. Człowiek zaś, posiadając daną od Boga wolność, rozum i serce, od razu interpretował wszystko, opierając się na swej wiedzy, intelekcie, wcześniejszych przeżyciach, a przede wszystkim bazując na tym, co kryło się w jego sercu.
Całe życie Jezusa oraz Jego śmierć były potwierdzeniem i wypełnieniem zapowiedzi dawanych przez Boga swemu ludowi wybranemu. To wielka prawda i stała się ona w chwili śmierci Jezusa tak oczywistą i jasną, że nie sposób jej nie zauważyć. Jednak aby ją dostrzec, trzeba mieć serce otwarte. Niestety, tej otwartości brakowało wielu faryzeuszom i uczonym w Piśmie. Byli fałszywi, więc serca ich i na prawdę Boga były zamknięte. I mimo że oczywistym był fakt mesjańskiej misji Jezusa, Jego Boskiego pochodzenia, oni świadomie to odrzucali. Ich zaciętość w uporze, wielka złość, zawiść, pycha i zarozumiałość zamknęły drogę prawdzie, która do ich wnętrz nie mogła dotrzeć. Dlatego też posunęli się aż tak daleko. Poszli do Piłata prosić, by postawił straże przy grobie. Tłumaczyli to koniecznością pilnowania, aby uczniowie Jezusa Go nie wykradli.
Tak naprawdę oni przeczuwali, że może się jeszcze coś wydarzyć, coś niezwykłego. Jezus mówił o zmartwychwstaniu. Chociaż nie chcieli w Niego wierzyć, jednak niezwykłość Jego osoby, życia, a przede wszystkim śmierci sprawiła, iż mimo własnej niechęci i zatwardziałości, czuli, że to może jeszcze nie być koniec. Obawiali się Jezusa również po Jego śmierci. Wcześniej myśleli, że wystarczy Go uciszyć, zabić, a będą mieli tzw. święty spokój. Jednak tak się nie stało. Jego śmierć wcale nie uczyniła ich życia spokojniejszym. Wręcz odwrotnie. Ciągły niepokój gościł w nich. Wciąż w pamięci były słowa, czyny, znaki Jezusa. Nieustannie stawała im przed oczami Jego męka. Postanowili zrobić wszystko, by uciszyć Go w swych sercach i sumieniach. Nie zdawali sobie sprawy, że to jest rzecz najtrudniejsza i często nie do wykonania. Bowiem sumienie jest głosem Boga we wnętrzu człowieka. Można ten głos zagłuszyć, próbować zlekceważyć, ale nie da się go wyciszyć tak, by już go więcej nie słyszeć. Tak samo jak nie da się sprawić, żeby słońce przestało świecić. Można się przed nim zasłonić, ale z tego powodu ono nie znika. Poza tym czuje się ciepło, które słońce daje. Podobnie jest z głosem Boga w sercu.
Faryzeusze czuli, że źle uczynili. Teraz chcieli zagłuszyć w sobie wyrzuty. Na wszelkie sposoby starali się udowodnić sobie i innym, że Jezus był zwykłym człowiekiem. Dlatego wystawili straże, opieczętowali kamień, potem przekupili strażników, a w końcu zaczęli tępić wyznawców Chrystusa. Oni nieustannie walczyli z Jezusem, z tym niepokojem, który był w nich. Zwalczali Go w osobach chrześcijan, ponieważ On w nich żył, a Jego panowanie w sercach zataczało coraz większe kręgi. Chociaż twierdzili, że Jezus nie żyje, tym co czynili, poświadczali Jego żywą obecność w świecie.
Spójrzmy, jaka niepojęta mądrość Boża przejawiała się we wszystkim. Tępienie chrześcijan przyczyniało się do umocnienia wiary i jej rozszerzania po świecie. Ciągła walka z uczniami Jezusa świadczyła o tym, że On żyje. Faryzeusze, a potem inni, którzy walczyli z chrześcijaństwem, sami dawali świadectwo o prawdzie. Czynili wszystko, by udowodnić kłamstwo, ale przez to ukazywali wielką prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa, o Jego Boskim pochodzeniu oraz zbawczej misji. Prawda o Bogu, o Jego niepojętej miłości do człowieka, posuniętej aż do ofiary z siebie, nigdy nie będzie zagłuszona. Ponieważ jest prawdą, a ta istnieje, jest wieczna. Gdyby miała swój koniec, nie byłaby tym, za co się podaje.
Toteż przyjmijmy całym sercem – szczerym i otwartym – tę cudowną i niepojętą prawdę, że Bóg nas kocha. Nie zamykajmy na nią serca. Nie zasłaniajmy się jak przed słońcem, bo On nas kocha miłością szaleńczą. Uczyni wszystko, by z tą miłością dotrzeć do ciebie. Ale co ty zrobisz z nią potem – czy ją przyjmiesz i zachwycisz się, czy odrzucisz i udawać będziesz, że jej nie ma – będzie zależało tylko od ciebie. Jeśli nawet będziesz twierdzić, że nie istnieje, dowody Bożej miłości i tak będą cię otaczać. Bóg nie przestanie kochać ciebie i pokazywać ci swej miłości. Będziesz nieustannie spotykał Krzyż, osoby mówiące o Bogu, będziesz widział obrazy świętych, doświadczał dobra od innych. To dobro będzie mówić ci o miłości Stwórcy. Chociaż ty twierdzić będziesz co innego, to i tak w głębi swego jestestwa czuć będziesz prawdę. I życie poświęcisz albo na to, by ją stale w sobie zagłuszać, albo też – by ją odkryć, do niej dotrzeć i zachwycić się nią.
Przyjrzyjmy się swoim sercom. Nie zagłuszajmy w nich głosu Boga. Stale odkrywajmy prawdę, którą Bóg w nas złożył. Idźmy za jej głosem, a dojdziemy do pięknej miłości. Zachwycimy się nią i zapragniemy już nigdy się z nią nie rozstawać. A Bóg błogosławić nam będzie. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.