15. Prorokini Anna (Łk 2,36-38)
Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy.
Komentarz: Na przestrzeni wieków Bóg nieustannie wybiera sobie dusze. Powołuje je do spełnienia różnych zadań i misji, prowadzi je, poucza, wspiera. I tak rozwija się Kościół, tak wzrastają zastępy dusz świętych, tak Bóg ukazuje światu swoje oblicze miłości. Pan kieruje poszczególnymi osobami i całymi narodami. Zajmuje się każdym z osobna, ale i społecznościami. Wie o wszystkim i wszystkich prowadzi. Wszystko przewiduje, a gdy widzi ogromne niebezpieczeństwo dla dusz, ostrzega i wskazuje drogę wyjścia z niebezpiecznej sytuacji.
Człowiek nie jest w stanie tak jak Bóg zarządzać całym światem. Po pierwsze, nie ma w sobie takiej miłości. Po drugie, nie jest to możliwe z przyczyn typowo fizycznych, organizacyjnych, intelektualnych, psychicznych. Jeden człowiek nie zdołałby unieść takiego ciężaru. A jednak stale czyni zakusy – tak jak kiedyś budowniczowie wieży Babel -by zawładnąć i pokierować całą ludzkością. Ma w sobie zapędy, by być jak Bóg. Jednego jednak nie bierze pod uwagę – jest tylko stworzeniem. To Bóg jest Stwórcą – Dawcą życia! Tylko On potrafi stwarzać z niczego, tchnąć nowe życie w duszę kolejnego człowieka, który jest poczynany w łonie swej matki. Tego cudu nie jest w stanie uczynić żaden człowiek. Nikt nie może nawet o sekundę zmienić zaplanowanego czasu swego życia, nie zdoła go wydłużyć. A jeśli chce skracać, nie jest to współpraca z Bogiem, ale działanie przeciwko Niemu i sobie.
Każda dusza powołana do większej doskonałości, bliższej zażyłości z Bogiem, ma w swoim życiu do spełnienia bardzo ważną misję. Niekoniecznie musi wiedzieć od początku, na czym ona polega. Nieraz świat nie dowiaduje się do końca, jakie zadanie w Kościele pełniła dana dusza. Tych, których Kościół oficjalnie uznał świętymi, jest niedużo w porównaniu ze świętymi ukrytymi, których nie znamy, a którzy często, żyjąc pośród nas, wypełniali wolę Boga, dążąc w tym do doskonałości. Ich życie – skromne, ukryte – nie odznaczało się niczym szczególnym, a otoczenie nawet nie domyślało się, że ma obok siebie świętą duszę. Tym wybranym Bóg daje nieraz poznać swoje zamiary. Czasem ukazuje wizje przyszłości. Niekiedy udziela poznania przyczyn problemów i sposobów ich rozwiązania. Duszom tym daje siebie w większym wymiarze niż innym, wyróżnia je swoją szczególną bliskością, życiem w większej z Nim zażyłości. Nie oznacza to jednak, że ich życie jest usłane różami. Róże, owszem, są, ale na ich łodygach jest pełno kolców.
Bardzo często zwykli ludzie, przypatrując się życiu świętej duszy na ziemi, widzą przede wszystkim łaski, jakie ona otrzymywała od Boga. Nawet jej ich zazdroszczą. Nie zdają sobie sprawy, jak wielkim cierpieniem niekiedy zostały one okupione i że chociaż dusza doświadcza ich rzeczywiście jako wyróżnienia i wybrania, to jednocześnie stanowią one dla niej samej krzyż. A tego już inni nie widzą. Nie dostrzegają zmagań tej duszy z samą sobą, walki z własnymi słabościami, targających wątpliwości, komentarzy nieżyczliwych bliźnich, którzy często przez zazdrość czyhają tylko na potknięcia dusz dążących do doskonałości. Nie widzą tego codziennego podejmowania krzyża swego powołania, bo skupiają uwagę tylko na spływających na te osoby łaskach. Widzą jedynie to wyróżnienie, wywyższenie, chwałę Boga, która się w nich już objawia. To jednostronne patrzenie na święte dusze – dusze wyróżnione, powołane i wybrane.
Bóg pragnie wprowadzać nas na drogę ku świętości. Część z nas już nią podąża. To znana nam Maleńka Drożyna Miłości. Nie każdy decyduje się jednak do końca na tę drogę. A Bóg pragnie uczynić nas świętymi, orędownikami Jego miłości i miłosierdzia. Chce przygotować nas w różny sposób do pełnienia powołania, również poprzez udzielane dary i łaski. Jednak nasza słabość jest tak wielka, że patrzymy na siebie jedynie przez pryzmat tychże łask, które widać niejako gołym okiem. Zdaje się nam, że skoro my czegoś nie doświadczamy, to Bóg nam nie daje żadnych darów. Jednocześnie mylnie wiążemy obdarowanie łaskami ze świętością i zasługami. To, co otrzymujemy, dostajemy ze względu na powołanie, którym nas Bóg obdarza, z miłości, jaką On ma do nas w swoim Sercu, ze względu na dzieło, które realizuje w Kościele, a nie z powodu naszych cnót czy zasług, bo tych nie posiadamy.
Matka, jeśli tylko może, daje swemu dziecku jak najwięcej prezentów, by sprawić mu radość. Czy ono na nie zasłużyło? Nie. Jedynym powodem jest miłość matki. Mama daje mu nie tylko to, co służy zabawie, ale i rozwojowi – chociażby zabawki edukacyjne. My również takie otrzymujemy. Nie zawsze to rozumiemy czy odczytujemy. Bóg kieruje naszą uwagę na fakt, iż powołuje nas do dzieła, obdarza łaskami i daje je zupełnie darmo. Wszystkim! Ale nie mamy skupiać się na darach czy łaskach, jak to niekiedy się zdarza, lecz na dążeniu ku zjednoczeniu z Bogiem miłości. Dopiero wynikiem tego będzie możliwość pełnego uczestnictwa w łaskach, pełniejszego ich wykorzystania.
Naszym zadaniem jest podejmowanie krzyża codzienności, trud życia w zjednoczeniu z Bogiem każdego dnia – od rana do wieczora; wysiłek miłowania bliskich i znajomych, życia prawdziwą miłością – zawsze, nawet wtedy, gdy inni dają powody, by bardziej nienawidzić niż kochać. Dopiero wtedy staniemy się prawdziwie uczestnikami życia Bożego, bowiem Jego łaska znajdzie otwarte naczynia, w które będzie mogła być złożona. Dopiero wówczas zaczniemy odczytywać znaki, jakich wokół nas jest pełno, tylko my ich nie widzimy. To znaki Bożej obecności, Jego opieki, zatroskania o nas. Wtedy dopiero nasze serca będą wrażliwe na Boże natchnienia. Zrozumiemy ich wymowę i zaczniemy się nimi kierować.
Wokół nas są tacy, którzy żyją sercem otwartym, duszą zjednoczoną z Bogiem. Są wielcy – jak Papież i maluczcy – jak Anna. Każdy na swój sposób realizuje własne powołanie. Każdy ma inne zadanie do wypełnienia, na swoją miarę. I jeśli czyni to całym sercem, oddając się Bogu na służbę, staje się Jego narzędziem, przez które On prowadzi świat i nim kieruje. Spróbujmy podjąć próbę dostrzeżenia tych dusz. Mamy je wokół siebie. To Papież, to nasi kapłani, to osoby świeckie żyjące razem z nami, to święci danego wieku, ale i ci, którzy żyli wcześniej, a przesłanie, jakie nieśli, jest ponadczasowe. Starajmy się nie lekceważyć tych znaków, które nam Bóg daje poprzez ich życie. Sami zapragnijmy stać się Jego znakiem. Bo przecież do tego jesteśmy powołani. Nie szukajmy wielkości, uznania, poklasku. Nie oczekujmy pochwał i podziwu. Nastawmy się na to, że nikt nas nie zauważy. Wtedy dopiero będziemy mieli powód do radości. Szukajmy ukrycia, bądźmy pokorni, a Bóg da nam to, co przygotował dla swoich wybranych. Obdarzy nas swoim Duchem, miłością i miłosierdziem. Wówczas zaczniemy prawdziwie żyć i pełnić swoją służbę przy Świątyni Pańskiej.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch Boży spocznie na nas i obdarzy swoją mądrością.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?