167. Spór o pierwszeństwo (Łk 22,24-30)
Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy. Lecz On rzekł do nich: „Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak [macie postępować]. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa! Któż bowiem jest większy? Czy ten, kto siedzi za stołem, czy ten, kto służy? Czyż nie ten, kto siedzi za stołem? Otóż Ja jestem pośród was jak ten, kto służy. Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela”.
Komentarz: Miłość jest najlepszą nauczycielką. Ona pokazuje duszy kierunek rozwoju. Ona wskazuje drogę, jaką dusza powinna iść. Ona poucza w różnych momentach dnia i sytuacjach. Miłość! Oczywiście są też inni nauczyciele, którzy potrafią dusze zwodzić, mamić, by w końcu sprowadzić na manowce. Naszym nauczycielem i przewodnikiem niech będzie Boża miłość. Ona jest zapewnieniem naszego zbawienia, ona daje poczucie bezpieczeństwa. Ona jedyna daje prawdziwe szczęście, a nie jego imitację.
Miłość zaś kieruje się dobrem drugiej osoby. Nie wykorzystuje jej, lecz służy. Właśnie o tym dzisiaj Jezus pragnie nas pouczyć. Słuchajmy Go, bowiem ta nauka jest szczególnie ważna. Kierowana jest do nas, bowiem jesteśmy tymi, którzy idąc śladami Jezusa, stajemy się Jego apostołami. Jesteśmy niczym tamta garstka sprzed dwóch tysięcy lat – podobnie słabi, podobnie mali, jakże często zagubieni i niewiele rozumiejący z Bożej nauki. Tak jak oni, również i my potrzebujemy ciągłego prowadzenia, ciągłego czuwania Jezusa nad naszymi duszami, ciągłego kształtowania, formowania nas. To swoiste wybranie na apostołów nie czyni nas automatycznie wolnymi od słabości. Tak jak apostołowie Jezusa pracowali nad sobą, tak i my powinniśmy nieustannie pracować nad swoimi duszami. To przecież wśród apostołów powstał spór o pierwszeństwo – wyraz pychy i całkowitego niezrozumienia tego, do czego powołuje Bóg.
My również jesteśmy na to narażeni. Nasze podobieństwo do drogi apostołów jest ogromne. Zostaliśmy powołani po imieniu. Żyjemy u boku Jezusa i Maryi. Jesteśmy tak blisko, że sam Jezus nas poucza. Patrząc na Jego życie, poznajemy Go bliżej. Maryja nieustannie nam towarzyszy, pokazuje na Jezusa i wyjaśnia wiele spraw. Żyjemy we wspólnocie, jak to miało miejsce również za życia Jezusa. Apostołowie byli z Nim dzień i noc. Żyjąc obok, żyjąc z Nim, patrząc, obserwując, słuchając, pomagając, służąc – uczyli się. Przy Nim, w kontakcie z Nim, dokonywała się ich przemiana. Jednak nawet trzyletnie przebywanie w obecności Jezusa niejako nie wystarczyło, aby pojęli sens i istotę przyjścia Jezusa na ziemię. Ich małość była tak ogromna, słabości tak wielkie, że tuż przed męką potrafią spierać się o pierwszeństwo.
W człowieku tkwi to pragnienie wywyższenia siebie, zaznaczenia swojej obecności, bycia zauważonym, docenionym, wyróżnionym. Jak jest silne to pragnienie, widzimy sami w powyższym fragmencie Ewangelii. My też nie jesteśmy od tego wolni. Jezus podkreśla bardzo wyraźnie, iż Jego przyjście na ziemię i nauczycielska działalność jest służbą człowiekowi. Chociaż jest Bogiem, Królem całego świata, przyszedł, aby służyć, a nie by Jemu służono. Poleca apostołom czynić podobnie. Poleca im naśladować Go w tym. Podkreśla, że, im, kto większy, niech staje się najmniejszym pośród nich i niech służy innym.
Teoretycznie to przesłanie znane jest wszystkim. Jest przyjęte, zaakceptowane. Jednakże niewiele dusz w Kościele je realizuje. Dziwi nas pewnie ten fakt. A jednak to prawda. Człowiekowi bardzo trudno jest zrezygnować z własnego „ja”. Ono nieustannie siedzi na tronie naszego serca. Nadal tam króluje, chociaż wielokrotnie już o tym mówiliśmy. Rezygnacja z samego siebie nie jest prosta i nie dokonuje się jednorazowo. To proces, gdy dusza dążąca do świętości dostrzega ciągle nowe aspekty egoizmu i pychy, uniemożliwiające jej prawdziwe, pełne przyjęcie miłości Boga i życie nią. Może to zauważyć w relacjach z ludźmi, może to zobaczyć w różnych sytuacjach, gdzie dochodzi do głosu jej własne „ego” zamiast panowania Bożego. Na pierwszym miejscu stawia siebie. Doświadcza na przykład poczucia krzywdy, odczuwa żal do kogoś, pretensje. Nie potrafi pogodzić się z sytuacją, która jej nie odpowiada. Koniecznie chce postawić na swoim, udowodnić swoje racje, pokazać się od jak najlepszej strony i przeżywa frustracje, gdy tego nie może zrobić, gdy jej wizerunek jest nie taki, jak by chciała. Wydaje jej się, że jest odrzucona, obraża się, nie czuje się doceniana, zauważona, nie słucha innych, tylko stale dąży do swego. Nie potrafi przyjąć słów krytyki. Czuje się wtedy bardzo dotknięta, chociażby usłyszała samą prawdę o sobie.
Pisać by można było jeszcze długo. Jednak wystarczy i to, by zrozumieć istotę pychy, zarozumialstwa, które opanowuje ludzkie serca i przeszkadza im w sposób istotny kroczyć do świętości. Pycha stała się nie raz przyczyną odejścia od Kościoła, a nawet schizmy, tworzenia własnego kościoła, poza Kościołem Katolickim. To są już skrajne przypadki, ale popularność tego typu osób i ich działalność, tworzone wspólnoty, sekty i kościoły mówią same za siebie. Jak wiele osób pycha oderwała od Kościoła Matki! Toteż my, zgodnie z dzisiejszym pouczeniem, starajmy się o pokorę. Prośmy o zrozumienie istoty służby. Ciągle depczmy swoje „ja”, by wzrastał w nas Chrystus. Gdy On będzie na tronie naszego serca, wtedy proporcje i hierarchia ważności spraw, celów, dążeń, pragnień będą zachowane. W tym wszystkim ma pokierować nami miłość, bowiem to miłość do Boga powinna być bodźcem do usunięcia się w cień, bowiem najważniejszy jest Bóg. To miłość włoży w nasze usta słowa: „słudzy nieużyteczni jesteśmy.” To ona sprawi, że z radością, bez poczucia krzywdy, rezygnować będziemy z siebie. Dla Jezusa. Nasze serce zaś stanie się wolnym, bowiem pycha czyni człowieka niewolnikiem samego siebie, swego „ja”. Serce oddane Bogu na własność i tylko Jemu służące, doświadcza szczęścia bycia wolnym. Pokój gości w nim nieustannie, radość i wesele. Nade wszystko króluje w nim miłość.
Niech Bóg błogosławi nam. Niech Duch Święty poprowadzi nas przez to rozważanie.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?