16. Uzdrowienie w szabat (Mk 3,1-6)
Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku!» A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!» Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
Komentarz: Choć tematem tego fragmentu jest uzdrowienie, zwróćmy uwagę na to, co jest mniej widoczne – na zatwardziałość serca. Zazwyczaj gdy mówi się o tym, jako typowe przykłady przychodzą na myśl postawy faryzeuszów. Jednak zatwardziałość serc cechowała nie tylko tamtych ludzi. Niestety, bardzo często przejawia się również we współczesnym pokoleniu.
Ludzkość żyje bardzo zewnętrznie. Człowiek nie zagłębia się w swoją duszę, nie zastanawia nad tym, co kryje się w jego sercu. Zajmuje się tym, co proponuje świat. Czyni to bezkrytycznie, przyjmując wszystko bez wyjątku. W ten sposób żyje w sprzeczności z własną naturą. Zostaliśmy obdarzeni pewną wrażliwością na głos Boga we własnym wnętrzu. Pan uczynił każdego swoją świątynią, zamieszkał w niej i z jej wnętrza pragnie mówić do człowieka. Ten zaś, zajęty światem, cały zasypany jego śmieciami, nie słyszy. Czasem dotrze do niego cichy, delikatny głos, jednak człowiek tłumi go w sobie.
Bóg próbuje dotrzeć do każdego na różne sposoby. Czyni to poprzez inne osoby, wydarzenia – nieraz smutne, wręcz dramatyczne. Chce obudzić człowieka z jego śmiertelnego snu. Niestety, nie zawsze człowiek na to pozwala. Nawet jeśli na chwilę zatrzyma się nad tym, co dopuszcza Bóg, przemyśli swoje życie i podejmie pewne kroki, by coś zmienić, dość szybko powraca do tego co stare. Świat jest głośniejszy, bardziej kolorowy, łatwiejszy w przyjmowaniu. Nie wymaga od nas, byśmy podejmowali to co trudne. Proponuje to co łatwiejsze. Łechce naszą próżność, karmi pychę, buduje egoizm. Bazuje na tym, co w nas słabe, wykorzystuje to dla własnych celów, nie zważając na to, iż w ten sposób niszczy człowieczeństwo dane od Boga. Świat nie dąży do dobra. Podąża za tym, co jest krótkotrwałe, nawet jeśli teraz chwilowo błyszczy. Człowiek szuka przyjemności, wygody, bogactwa, sławy i władzy. W tym upatruje swoje szczęście. Nie zastanawia się nad wiecznością. Jest niecierpliwy i pragnie osiągnąć teraz, tutaj swoje szczęście. Nie myśli o absolucie. Chce już, chce natychmiast, chce dla siebie – nic dla innych. W ten sposób wpaja kolejnym członkom społeczeństwa egoizm, znieczula ich serca i zagłusza w nich głos Boga. Świat nie uczy miłości. Podsuwa nienawiść, zawiść, zazdrość, wykorzystanie. Nie uczy szacunku. Człowiek za najważniejsze uważa własną wygodę, zaspokojenie swoich pragnień. Stawia na piedestale siebie, poniżając drugiego. Dzisiejszy świat każe lękać się silniejszego, pogardza słabszym. Boi się cierpienia, więc je spycha na margines społeczeństwa, udając, że nie ma tego problemu. Poprzez takie wychowanie rosną ludzie, którzy nie potrafią prawdziwie kochać, nie rozumieją słowa empatia. Nie zdając sobie z tego sprawy, są bardzo nieszczęśliwi, gdyż pozbawieni zostali tej lepszej cząstki człowieczeństwa. Zagłuszono w nich głos Boga. Ich serca uczyniono zimnymi, zamkniętymi, próżnymi. Przez to nie potrafią zająć się kimkolwiek innym poza sobą. Żyją w świecie egoistycznych dążeń, pogrążając się coraz bardziej w zatwardziałości swoich serc.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Współczesny człowiek jest zamknięty na Boga, na drugiego człowieka, nawet na siebie samego, gdyż kochać siebie – nie znaczy ulegać temu światu, szkodząc własnej duszy. Miłość zakłada pragnienie dobra – zarówno dla siebie, jak i dla tych, których kochamy. Prawdziwa miłość jest ofiarą, by pomóc drugiemu; oddaniem się do końca, całkowitym otwarciem na innych. W takim miłowaniu dopomaga Bóg. Poprzez serce kieruje człowiekiem, pokazując co dobre, a co złe. Przez wewnętrzne przekonanie, niepokój lub też pewność połączoną z pokojem, słowa, które przychodzą do serca, myśli i skojarzenia Bóg ukierunkowuje na miłość, poucza i prowadzi.
Niestety, zatwardziałość serca jest niekiedy tak wielka, że człowiek nie podąża za wskazaniami Boga, zamyka się na nie. To bolączka współczesnych czasów – zagłuszanie głosu Bożego w swojej duszy. Pan przemawia do ludzi bezpośrednio w sercu, ale też pośrednio – poprzez inne osoby, sytuacje, zdarzenia, poprzez Pismo Święte, obrazy. Bóg nieustannie szuka dróg dojścia do serca ludzkiego, by je obudzić. On kocha każdą duszę pełnią swej miłości. Każdą pragnie obdarzyć szczęściem wiecznym. Każda jest Jego umiłowanym dzieckiem, które odkupił za największą cenę – swoje życie oddane na krzyżu. Miłość Boga jest niepojęcie wielka, a tysiące dusz zamyka się na Jego głos i idzie swoją drogą, która nie prowadzi do nieba, ale w odwrotnym kierunku. Słysząc Boże wezwanie, spychają je gdzieś w głębiny swej podświadomości.
Przyznaj sam, jak często czułeś niepokój, że źle czynisz, a jednak zignorowałeś go. To był głos Boga. Ileż razy ktoś ci bliski mówił tak, że twoje serce zostało poruszone, ale odsunąłeś od siebie to odczucie. To też był głos Boga. Jakże często sytuacje sprzyjały, byś zrobił coś, co pokieruje cię ku Bogu, a ty nie chciałeś, nie dałeś się poprowadzić. To mówił do ciebie Bóg. Niejednokrotnie czułeś dokładnie, co masz uczynić, lecz postąpiłeś inaczej. Nie posłuchałeś głosu Boga. Tak często buntowałeś się przeciwko cierpieniu, a przecież to właśnie ono przynosi zbawienie. To był dar Boga. Jak wiele okazji do przyjęcia bólu, cierpienia i ofiarowania siebie w nich na rzecz innych dusz, ty najzwyczajniej w świecie zmarnowałeś, narzekając, nie godząc się, walcząc z tym. A to było wezwanie Boga. Ileż sytuacji na co dzień, będących okazją do wzięcia udziału w Dziele Zbawczym Jezusa – poprzez zgodę na nie, przyjęcie ich w milczeniu i z miłością – ty odrzuciłeś. A to Bóg wołał ciebie. Jak często nie rozpoznajesz Jego głosu we własnym sercu! Nie szukasz Bożej woli w swoim życiu! Nie dostrzegasz zaproszenia do współuczestnictwa w Jego cierpieniu!
Nie trzeba być faryzeuszem, żeby mieć zatwardziałe serce. Zatwardziałość, oznacza nie słuchanie głosu Boga. To kroczenie swoją drogą mimo zaproszenia, by pójść razem z Nim. Zatwardziałość – to również słyszeć Boży głos, ale ignorować go. Jakże nieskore są nasze serca do odpowiedzi na miłość Boga, do ufności i wiary. Tyle lat Bóg mówi do nas, a w naszych sercach wciąż niedowiarstwo! Ciągle zapewnia o swojej miłości, a w nas nadal wahanie! Bóg nieustannie prosi o miłość, a my dajemy jej namiastkę i chcemy, by On się nią zadowolił. Oddajemy tylko skrawek swego życia, a chcielibyśmy cali znaleźć się w niebie.
Módlmy się o łaskę Ducha Świętego, by dojrzeć w sobie tę zatwardziałość. Nie rozglądajmy się, nie patrzmy na innych. Spójrzmy na siebie i zobaczmy to, co do tej pory dostrzegaliśmy tylko w bliźnich. Zauważmy też cierpliwość Boga w nieustannym wołaniu nas ku nawróceniu. Dostrzeżmy Jego starania, by nakłonić nasze serca ku miłości; Jego ciągłe próby, aby ukazać nam swoją wolę i skłonić ku jej realizacji. Módlmy się, aby nasze serca nie były zatwardziałe, by otworzyły się na głos Boga i odpowiedziały miłością na miłość płynącą do nas z nieba. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.