16. Powrót do Nazaretu (Łk 2,39-40)
A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta – Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.
Komentarz: Zwróćmy uwagę na słowa: „A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta – Nazaret”. Może się nam wydawać, iż to zwyczajne stwierdzenie. A jednak słowa te ukazują istotną sprawę: „Gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego…”. Święta Rodzina żyła w zgodzie z prawem Bożym. Przestrzegali jego przepisów. Trzymali się dziesięciorga przykazań. Wypełniali wszelkie nakazy, zachowywali tradycję swego narodu, wyznania. Postępowali według tego, co przekazały im ich rody, co im wpojono w dzieciństwie. Mimo świadomości kim jest ich Syn – Jezus, niczego nie zmieniali. Nadal żyli skromnie, a były czasy, że i biednie. A przecież w ich domu zamieszkał sam Bóg, Król całego świata – Władca, który te prawa ustanowił i mógł też je zmienić lub nie podlegać im. Nie oczekiwali od Boga specjalnych przywilejów. Nie mieli pretensji, że przecież „im się należy” z tej racji, że wychowują Jego Syna.
Maryja i Józef byli ludźmi świętymi. Zanim zostali rodzicami Jezusa, już byli uformowani, przygotowani. Cechowała ich wielka pokora i oddanie Bogu. Maryja od dzieciństwa pragnęła cała poświęcić się życiu dla Pana. Józef też od najmłodszych lat wyróżniał się wśród swoich braci i rówieśników. Stronił od psikusów, psot. Szukał spokojnych miejsc, ciszy, wybierał prace w odosobnieniu – chociażby w ogrodzie. Nie zawsze było to dobrze przyjmowane przez rodzeństwo. Toteż często był szykanowany. Jako dorosły mężczyzna wiódł samotne życie. Gdy posłano po niego, szukając małżonka dla Maryi, zastanawiał się, kim jest ta wybranka. Od samego początku wzbudziła w nim ogromny szacunek, podziw i czystą miłość. Wiedział o pragnieniu Maryi życia w czystości do końca życia i zgodził się na to. On był już ukształtowany, by zostać mężem Niepokalanej Dziewicy. Miał w sobie pokorę, wiarę i czystość serca. Musiał jeszcze przejść oczyszczające cierpienie, aby zupełnie zrezygnować z siebie; by całkowicie swe życie powierzyć Bogu, aby zaufać do końca. Tym kształtującym go cierpieniem był zauważony przez niego błogosławiony stan Maryi. Tylko Bóg wie, ile wycierpiał i jak ogromne oczyszczenie przeszedł. I wyszedł z tego zwycięsko. Zatriumfowała miłość. Teraz mógł stać się opiekunem Syna Bożego i Jego Matki. Oboje – Maryja i Józef – byli ludźmi pełnymi pokory. Jak wielką musiała być, skoro na podawane im wieści z nieba, zapytania, potem polecenia odpowiadali bez słowa sprzeciwu „tak”. Na wszelkie trudności i przeciwności mówili „tak”. Ani razu nie czuli żalu czy pretensji do Boga, że skoro opiekują się Jego Synem, to jako rodzice – opiekunowie Króla świata mogliby mieć przynajmniej bardziej godziwe warunki do życia. Nigdy nawet przez myśl nie przeszło im, by dla Jezusa zrobić wyjątek w przestrzeganiu pewnych przepisów Prawa. Nie usprawiedliwiali się, że Syn Boży nie musi im podlegać. Była to postawa wielkiej pokory wobec Boga, Jego woli i powołania jakie im dał.
Spójrzmy na nasze życie. Często jest tak, że z racji lepszego statusu społecznego, stanowiska czy pewnych znajomości, człowiek domaga się jakichś przywilejów, zwolnień z obowiązków, przymknięcia oka na drobne jego niedociągnięcia. Trudno oprzeć się pokusie, by traktować siebie w pewien specjalny sposób z jakiegoś powodu. Człowiek zawsze znajdzie usprawiedliwienie dla praw, jakie sam sobie nadaje. Wobec innych jest surowy, wobec siebie łagodny. Powinno być odwrotnie. Wzorować się możemy na świętych, którzy surowo oceniali własne słabości, natomiast czyjeś przewinienia traktowali z większą łagodnością.
Bóg zwraca nam dzisiaj uwagę na fakt, iż Jezus nie korzystał na ziemi z przywilejów Syna Bożego. Do końca przyjął całe człowieczeństwo i wszystko, co się z tym wiązało. A przecież był Bogiem! Jakże wielkie uniżenie! Jaka pokora! To wzór dla nas – dusz maleńkich. Nigdy nie było żadnych dyskusji, argumentacji – czy to ze strony Maryi i Józefa, czy samego Jezusa. Nigdy! Przyjmowali to, co niosło życie – z woli Ojca. Podlegali Mu pod każdym względem. Godzili się na wszystko. Jakże często nam brakuje tej pokory i cierpliwości w oczekiwaniu na wypełnienie się woli Bożej do końca. Buntujemy się, mamy pretensje i tysiące argumentów, aby ukazać swoje racje, by coś zyskać dla siebie – jakieś zwolnienie, jakiś przywilej, lepsze miejsce, inne zadanie, traktowanie… Nawet jeśli nie wyrażamy na głos swego zdania, to w sercu toczy się cała dyskusja. Pojawia się ból z powodu braku zrozumienia, pretensje, iż nie otrzymaliśmy tego, czego się domagaliśmy lub żal, że coś utraciliśmy. Powinniśmy brać przykład ze Świętej Rodziny, stawać się jak jej członkowie. Mamy, jak Maryja, przyjmować wolę Boga w cichości swego serca. Tak jak Józef mamy godzić się na to, co dla nas niezrozumiałe, niepojęte. Jak Jezus mamy podlegać Ojcu we wszystkim i do końca. Mamy jak Święta Rodzina pokornie wypełniać swoje obowiązki, łącząc pracę i odpoczynek z modlitwą oraz nieustannie dziękować Bogu za opiekę. Nasze życie ma być skromne. Współcześnie człowiek otacza się mnóstwem niepotrzebnych rzeczy. Wydaje na nie dużo pieniędzy, uważając je za niezbędne. Zastanówmy się czasem nad tym, co tak naprawdę służy nam do życia, czego rzeczywiście potrzebujemy; co jest konieczne, a co stanowi zbytek, łechce naszą próżność czy też zaspokaja pożądliwość.
Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań i pomoże spojrzeć na naszą codzienność przez pryzmat życia Świętej Rodziny. Niech Duch Boży oświeci nas, obdarzy mądrością i poznaniem, byśmy mogli pojąć istotę świętości Rodziny z Nazaretu – a jest nią pokora i całkowite poddanie woli Boga z miłości do Niego. Niech przez te rozważania poprowadzi nas sama Miłość.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?