169. Chwila walki (Łk 22,35-38)
I rzekł do nich: „Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?” Oni odpowiedzieli: „Niczego”. „Lecz teraz – mówił dalej – kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! Albowiem powiadam wam: to, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: Zaliczony został do złoczyńców. To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu”. Oni rzekli: „Panie, tu są dwa miecze”. Odpowiedział im: „Wystarczy”.
Komentarz: Nadchodzi czas intensywnej pracy, czas zmagań, czas walki. Nadchodzi czas konfrontacji naszych postaw, naszego życia z pouczeniami, jakie otrzymujemy jako wspólnota. To czas wzmożonego wysiłku. Czas, gdy już pewien zasób pouczeń przyjęliśmy, a teraz mamy wykazać się wiernością tym pouczeniom. To czas, gdy lepiej zobaczymy faktyczny stan swoich serc. To również czas stawania w prawdzie przed Bogiem i sobą samym.
Do tej pory, tak jak apostołowie, byliśmy niejako pod kloszem. Jezus pouczał, Jezus opiekował się, Jezus tłumaczył. Apostołowie przebywali z Nim dzień i noc. Mieli możliwość stale rozmawiać z Nim, pytać o to, co ich nurtuje, rozwiewać swoje wątpliwości. Jezus zapowiada im nowy etap, etap trudniejszy. Mają się uzbroić. Tak naprawdę nie chodzi tutaj o stronę militarną, nie chodzi też o typową stronę materialną. Tutaj chodzi o coś więcej. Człowiek potrafi przeżyć bez różnych rzeczy. Jednak ważna jest jego strona duchowa. Osoba niewierząca powie, że ważna jest mocna psychika. Ale my, dusze najmniejsze, mocni jesteśmy Bogiem. Nasza moc jest w Nim. Nasza moc płynie ze zjednoczenia z Bogiem. Wtedy, gdy dusza osadzona jest w Bogu, żyje Jego wolą. Przyjmuje wszystko, jako płynące z ręki Boga. Traktuje to jako Jego łaskę. Czasem przyjemną, łatwą, czasem trudną, ale łaskę. Natomiast dusza, która jedynie intelektualnie przyjmuje pouczenia, bez zaangażowania w to serca, w pewnym momencie ulega swoim słabościom, swoim pragnieniom, wygodom, przyjemnościom. Jest w stanie nakłonić swoje „ja” do pewnego stopnia, w zależności od charakteru, a potem pęka jak bańka mydlana rozpryskując nieco kropli. W środku niestety jest pusta. Żadnej mocy. Bo bańka mydlana nie ma w sobie mocy. Sama z siebie jest bardzo delikatna i przy zwykłym dotknięciu pęka. W zależności od napięcia powierzchniowego, jej życie jest dłuższe lub krótsze.
Jeżeli dusza nie przyjmuje słowa pouczeń do swojego serca, nie stara się nimi żyć, jest taką bańką: nieco mydlin, trochę powietrza, a poza tym nic – pustka. Jak ma nabrać mocy, skoro nie przyjmuje jej z nieba? Choćby powstawała z mydlin w misce żeliwnej, to i tak mocy tego żeliwa nie przejmie. Jest tylko bańką mydlaną. Jeśli jednak dusza nasza przyjmuje słowa z nieba, karmi się pouczeniami, jeśli otwiera serce na miłość, jaką Bóg tak obficie zlewa na nas w tych czasach, jeśli stara się żyć tą nauką, jeśli szczerze prosi i stosuje się do wskazówek, napełnia się mocą z nieba. Nie mąci własnych mydlin, ale staje się powoli mocarzem. Przyjmuje do swego wnętrza Boga, a więc Jego siła i moc, stają się mocą i siłą duszy. Przywdziewa się w zbroję Bożą, a jest nią miłość! Zadaniem tejże zbroi jest chronić przed atakami wroga, dawać poczucie bezpieczeństwa i siły. Dusza taka śmiało patrzy na swoje życie i nie boi się niczego. Bo Boża miłość ją otacza i chroni. Bo z Bożą miłością jest mocna i ma odwagę stawiać czoła wszelkim przeciwnościom.
Nie łudźmy się jednak, że już teraz jesteśmy mocarzami. Mimo zaangażowania większego lub mniejszego w życie wspólnoty, jesteśmy nadal duszami małymi. Należy rozróżnić dwie sprawy: małość duszy, jej własna słabość oraz moc, którą otrzymuje z nieba, gdy z pokorą stara się realizować drogę miłości. Dusza maleńka do końca życia stwierdzać będzie własną małość, własną nędzę. Otwiera się jednak na Boga i to On staje się wszystkim dla niej. Od tej pory dusza żyje dzięki łasce, błogosławieństwu, darom, hojności, dobroci, miłości Boga. To On w niej realizuje swoje zamiary. W momencie, gdy dusza uznałaby własną moc, pęknie jak bańka mydlana. Wtedy bowiem niejako powraca do swojej nędzy i słabości, opierając się tylko na niej. Widzi w swej pysze jak jest silna, jak jej wiele wychodzi, udaje się, jak bardzo już postąpiła w świętości, a w porównaniu z innymi jest po prostu dalej na maleńkiej drodze miłości. Wtedy odrzuca moc Bożą, a pozostaje przy swojej, która jest niczym. Potyka się i upada. Moment upadku jest bardzo istotny dla duszy. Od jej postawy wtedy wiele zależy: czy pójdzie drogą świętości, czy może nawet i potępienia. Te upadki mają uświadomić duszy jej słabość. Mają pomóc jej zrozumieć swój błąd.
Czasem ta nauka jest bardzo bolesna. To znaczy, że jest bardzo potrzebna. To znaczy, że Bogu bardzo na duszy zależy i stara się, by wręcz odniosła ona korzyść z tego upadku. Tą korzyścią jest podeptanie własnej pychy, rezygnacja z siebie. To jest uświadomienie sobie, iż nie posiada się żadnej mocy i o własnych siłach nie dojdzie się do nieba; że jest się jedynie zwykłą bańką mydlaną, niczym więcej; że dusza potrzebuje wszechmocnego Opiekuna, który udzielać jej będzie swojej mocy, będzie ją chronić, będzie ją prowadzić. Opiekuna, który udzieli jej swojej mądrości, bowiem jej własnością jest tylko głupota. Opiekuna, który czuwać będzie nad nią, strzec i bronić. Takim Opiekunem może być tylko Bóg. Tylko On kocha tak bardzo, że będzie udzielać się duszy nieustannie i bezinteresownie. Tylko Bóg kocha niekończącą się miłością, miłością potężną, przezwyciężającą wszystko. Tylko On kocha, nie żądając w zamian nic, nie stawiając warunków swojej miłości.
Módlmy się, aby Duch Święty udzielił nam światła, poznania, zrozumienia, zobaczenia własnej nędzy, słabości, nicości. Módlmy się, abyśmy dzięki Jego mądrości zobaczyli moc Boga i Jego miłość do nas. Módlmy się, abyśmy potrafili przyjąć tę moc i mądrość do swoich dusz, do swoich serc. Módlmy się, abyśmy potrafili wykorzystać naukę płynącą z naszych upadków. Módlmy się, a Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?