174. Wobec Wysokiej Rady (Łk 22,66-71)
Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed swoją Radę. Rzekli: „Jeśli Ty jesteś Mesjasz, powiedz nam!” On im odrzekł: „Jeśli wam powiem, nie uwierzycie Mi, i jeśli was zapytam, nie dacie Mi odpowiedzi. Lecz odtąd Syn Człowieczy siedzieć będzie po prawej stronie Wszechmocy Bożej”. Zawołali wszyscy: „Więc Ty jesteś Synem Bożym?” Odpowiedział im: „Tak. Jestem Nim”. A oni zawołali: „Na co nam jeszcze potrzeba świadectwa? Sami przecież słyszeliśmy z ust Jego”.
Komentarz: Jezus prowadzony jest na przesłuchania nie po to, by dowieść, że jest niewinny, ale by ci, którzy nastawali na Jego życie, mogli ostatecznie znaleźć oficjalny powód, by Go zabić. Wiadomo było, że chcą to uczynić. Jednak oni sami pragnęli, aby to zabójstwo wyglądało na słuszną karę wymierzoną bluźniercy. Aby wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Ileż w tych słowach jest ironii, ileż szyderstwa z samego Boga. Jeśli prześledzilibyśmy przesłuchania u Annasza, Kajfasza czy Heroda, zobaczylibyśmy perfidię, obłudę, fałsz, zakłamanie, nieczystość pobudek, pychę, egoizm, miłość własną posuniętą do najwyższej formy. Ci, którzy rzekomo mieli rozsądzić sprawę sprawiedliwie, zrobili z przesłuchania widowisko, by naigrywać się z Jezusa. Mając przed sobą Jezusa jako więźnia związanego, sponiewieranego, poczuli się mocni, pewni, bo do tej pory czuli mimo wszystko respekt. Chociaż był im niewygodny, chociaż przez niektórych wręcz znienawidzony, to obawiali się stanąć z Nim twarzą w twarz. Słyszeli o Jego mądrości, celności odpowiedzi, znajomości i interpretacji Pism. Na słowa był nie do pokonania. Cudowne znaki świadczyły za Nim. Lud Go kochał. Dlatego koniecznie szukali sposobu, by Go zgładzić.
Teraz wydawało się, że wszystko idzie po ich myśli. Mając przed sobą pojmanego Jezusa, pastwili się nad Nim. Wychodziło na wierzch ich tchórzostwo, ich nędza, obrzydliwość. Ich pytania, zachowanie były nie na poziomie, poniżej krytyki. Sami o sobie wydawali świadectwo. Sądzili, że są zwycięzcami. Poczuli się silni wobec bezbronnego, związanego, już skatowanego Jezusa. Jednak było coś, co nadal ich niepokoiło, nie pozwalało w głębi serca mieć pełnej satysfakcji z poniżenia znienawidzonego wroga. Jezus głównie milczał. Jeśli odpowiadał, to było w tym tyle pewności siebie, że patrząc na sytuację, w której się znalazł, było to nie do pojęcia. Miał w sobie jakąś godność, majestat. Biła z Niego czystość, mimo że był brudny, szaty poplamione krwią, na ciele ślady po uderzeniach, torturach. On nadal pozostawał sobą, chociaż sytuacja Jego była diametralnie różna od dotychczasowej. To niepokoiło Jego wrogów. To wprowadzało ich w większą złość i z tym większą nienawiścią próbowali Go poniżyć, by sobie dodać odwagi, wielkości, mocy, autorytetu. Czuli przewagę Jezusa nas sobą! On, związany, bity, poniżany, nadal górował nad nimi i wyczuwali Jego wyższość.
Jezus mimo całej sytuacji pozostawał sobą. Niezmienny, ten sam. On – Bóg, który Jest! Na tym polega wielkość Boga, iż nie dotknie Go ludzka słabość tak, by On zmienił się, by Jego istota, Jego wnętrze, byt, zmieniły się. Pozostaje sobą. Pozostaje takim, jakim jest w swej istocie. On był, jest i będzie miłością. Tę miłość okazywał podczas nauczania. Tą miłością był podczas pojmania, podczas tortur, podczas drogi krzyżowej. Tą miłością pozostanie na wieki. Do tej miłości wiecznej i nas przygotowuje. W powyższym fragmencie Ewangelii pragnie nam przekazać niezmiernie ważną rzecz. Otóż, każda dusza powinna starać się być dla Jezusa niezależnie od sytuacji. Powinna starać się, by świat nie miał wpływu na jej postawę wobec Boga. Powinna nieustannie wierzyć, kochać i dążyć do doskonałości – w każdej sytuacji, wydarzeniu, w każdej sprawie, relacjach z ludźmi. Zawsze powinna pozostawać duszą należącą do Jezusa. Zawsze mieć na uwadze fakt przynależności do Niego. Zawsze czynić wszystko z miłości do Niego. Zawsze myśleć o Nim, pamiętać. Wszystkie decyzje podejmować w Jego obecności. Pamiętać, że On Jest!
Niestety często zdarza się tak, że w zależności od sytuacji, od otoczenia, w jakim się znajdujemy, nasze postawy różnią się nieco między sobą. Postępujemy w taki czy inny sposób, w zależności od korzyści. Niekoniecznie tej materialnej. Korzyścią dla człowieka jest też na przykład dobra opinia otoczenia, a raczej opinia, na której mu zależy. Obiektywna ocena tej opinii, to już inna sprawa. Jesteśmy zmienni. Przez to dusza nasza zamiast nieustannie zbliżać się do Boga, czyni parę kroków do przodu i parę do tyłu. Nie jest to sukcesywne dążenie, zbliżanie się do Boga. Trwa o wiele dłużej niż mogłoby, gdybyśmy byli stali w miłości. Popatrzmy na Jezusa. Pozostaje sobą – miłością do końca. Żadne warunki zewnętrzne, choćby najstraszniejsze, nie zmieniają tego. On nadal kocha ludzkość. Nadal kocha każdą duszę, nawet te, które zadają Mu ból, przez które cierpi. Wypełnia misję, co do ostatniej litery Pisma. Do końca. Nie zmienia niczego ze względu na zaistniałe warunki. Nieustannie jest Bogiem – Miłością. Jest Zbawicielem świata. Jest Stwórcą! Dawcą życia! A wszystko, co czyni, robi ze względu na dobro człowieka. Nigdy od niego się nie odwrócił, nigdy go nie zdradził, nigdy nie pozostawił samemu sobie. Troszczy się i opiekuje nieustannie. Poprzez tę wierność człowiekowi jest wierny samemu sobie. Jest wierny miłości.
JEST! ON JEST! To cudowna, wspaniała cecha Boska. Jezus poprzez swoją wierność miłości, poprzez swoją stałość, niezmienność, poprzez wytrwanie w miłości mimo cierpienia, w męce po śmierć, niejako pokazuje swoją boskość. Pokazuje wielkość, nieskończoność miłości! W tym starajmy się Go naśladować. Bądźmy wierni Miłości swego życia. Bądźmy wierni Jezusowi. Rozważajmy ten fragment, prosząc Ducha Świętego o światło, mądrość, o głębię poznania. Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?