178. Jezus odrzucony przez swój naród (Łk 23,17-25)
A był obowiązany uwalniać im jednego na święta. Zawołali więc wszyscy razem: „Strać Tego, a uwolnij nam Barabasza!” Był on wtrącony do więzienia za jakiś rozruch powstały w mieście i za zabójstwo. Piłat, chcąc uwolnić Jezusa, ponownie przemówił do nich. Lecz oni wołali: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!” Zapytał ich po raz trzeci: „Cóż On złego uczynił? Nie znalazłem w Nim nic zasługującego na śmierć. Każę Go więc wychłostać i uwolnię”. Lecz oni nalegali z wielkim wrzaskiem, domagając się, aby Go ukrzyżowano; i wzmagały się ich krzyki. Piłat więc zawyrokował, żeby ich żądanie zostało spełnione. Uwolnił im tego, którego się domagali, a który za rozruch i zabójstwo był wtrącony do więzienia; Jezusa zaś zdał na ich wolę.
Komentarz: To, co dokonało się w tej scenie, jest w myśl sprawiedliwości całkowicie niezrozumiałe. Bowiem uwolniony został przestępca, straszliwy zbrodniarz, zwyrodnialec, a w zamian skazano na śmierć człowieka niewinnego, który czynił tyle dobra. Tego, który stanowił zagrożenie dla społeczeństwa, uwolniono. A Tego, który dla tego społeczeństwa uczynił tyle dobrego, ukarano. Jak przewrotne są ludzkie serca, jak niewdzięczne! Jak bardzo przekupne. Przecież wśród krzyczących: „Ukrzyżuj Go!” byli ci, co zaznali od Jezusa uzdrowienia, którzy słuchali z otwartymi ustami Jego nauki, którzy potwierdzali słuszność Jego słów; ci, którzy nawet sami szli do sąsiadów, by im powiedzieć o Jezusie – uzdrowicielu, proroku, niezwykłym człowieku. Teraz wystarczył brzęk kilku monet i zmienili zdanie. Szatan szalał. Zło ogarniało swoim zasięgiem coraz więcej serc. Niczym jad, który zatruwa kolejne partie komórek całego organizmu. Niczym zdradliwy dym, który po cichu, ale skutecznie spowija kolejne domy, drzewa, ogrody, całe gospodarstwa. Tak zło zarażało i obejmowało następne dusze. Wszyscy byli jak w amoku. Nie zwracali uwagi na argumenty logiki, ale w jakimś szale domagali się ukrzyżowania Jezusa.
Piłat nie oparł się ich żądaniom. Umył demonstracyjnie ręce od wszystkiego i kazał Jezusa ubiczować, a potem ukrzyżować. Gdzie ludzkie serca, gdzie ludzkie sumienia, gdzie podziało się zwykłe ludzkie współczucie? Gdzie poczucie sprawiedliwości społecznej? Gdzie uczciwość i prawda? Gdzie w końcu naturalny odruch obronny przed złem? Wszystko to zginęło w krzyku obejmującym Jerozolimę: „Ukrzyżuj!”. Wszystkie słabości ludzkie, wszystkie nędze, wszystkie niezrealizowane pragnienia, wszelkie niespełnione marzenia, wszelkie żale, pretensje, tłumione złości, wszystko znalazło teraz swoje ujście w tym niezrozumiałym żądaniu pełnym nienawiści: „Ukrzyżuj!”. To wydawało się wręcz niezrozumiałe: Jezus, kochany przez tłumy, czczony, niemalże obwołany królem, uchodzący za cudotwórcę, lekarza, proroka, oczekiwany w kolejnych miejscowościach, przyjmowany z radością, uznawany za największego nauczyciela, podziwiany, teraz przez tłumy okrzyknięty skazańcem. Teraz przeznaczony na śmierć niezwykle hańbiącą – przez ukrzyżowanie! Wczoraj wynoszony pod niebiosa, dzisiaj zdeptany, poniżony. Wczoraj kochany, wielbiony, dzisiaj znienawidzony aż po śmierć. Rzeczywiście – nienawiść zabija! Do czego mogą doprowadzić serca owładnięte nienawiścią i pychą.
Strzeżmy się, bowiem nasze serca nie różnią się niczym od tamtych serc. I one szły za Jezusem. I one słuchały pouczeń. I one doznawały dobra od Jezusa. I one były zadziwione Bożym działaniem. I one rozmawiały między sobą o niezwykłości Jego postaci, o Jego miłości. A jednak w chwili próby uległy podszeptom. Gdyby ktoś kilka dni wcześniej mówił im, że będą żądać zabicia tego Człowieka, nie uwierzyłyby. A teraz, a dzisiaj, sami nie wiedząc dlaczego, doświadczają w sobie tych strasznych emocji i dają im wyraz poprzez krzyk, podnoszenie pięści, poprzez żądanie zabicia Niewinnego. Strzeżmy się, bowiem my pragniemy Jezusa naśladować. Uczeń zaś idzie drogą mistrza. Nie byłby uczniem, gdyby obrał inną drogę. Zatem możemy spodziewać się tego samego w swoim życiu. Oczywiście wiadomo, że nie dokładnie tego, co Jezus, a jednak Jego uczeń i naśladowca powinien zdawać sobie sprawę, iż droga Jego Mistrza to po prostu droga krzyżowa. Nie ma innej. Należy więc przygotować się na wszystko, co było udziałem Jezusa: na miłość i nienawiść, na otwarte ramiona i zaciśnięte pięści, na zrozumienie i jego całkowity brak, na wywyższenie i poniżenie, na wszystko! Należy swoje serce uzbroić w pokój, by z tym pokojem przyjmować wszystko, co spotyka się na swojej drodze.
A przede wszystkim należy prosić Matkę Najświętszą, by Ona wzięła nas pod swoje skrzydła, do swojego Serca. I tam ukryci, będziemy zjednoczeni z Jezusem. W Jej Sercu! Wtedy i zmienność nastrojów otoczenia nas nie dotknie i krzyż nie będzie wydawał się taki ciężki. Bo we wszystkim wspierać nas będzie Niebieska Mama. Ona najlepiej przygotuje nas do drogi. Ona najlepiej nas nią poprowadzi. Ona najlepiej przeprowadzi przez wyboje, burze i nawałnice. W Niej będziemy jednoczeni z Jezusem! W Niej nasze życie przemieniane będzie w Jezusowe. W Niej dochowamy wierności Bogu, nie ulegniemy namowom zła, nie przesiąkniemy jadem, który zżerał serca Żydów, by w końcu doprowadzić ich do śmierci wiecznej. Ona uchroni nas od szatańskiego szału, który i dzisiaj pragnie zagarnąć wielkie żniwo.
Módlmy się, byśmy otoczeni ramionami Matki, słuchali tylko Jej pouczeń. Módlmy się, by nasze serca poddawały się prowadzeniu Ducha Świętego. Módlmy się, by tylko miłość w nich panowała. Módlmy się, by miłość stała się królową naszych serc. Módlmy się, a Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?