17. Dwunastoletni Jezus w świątyni (Łk 2,41-50)
Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.
Komentarz: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Dzisiaj otrzymujemy bardzo ważną naukę. Otóż w życiu można czasem się pogubić, zaplątać w wielkie dramaty, pójść w niewłaściwym kierunku. Ale jest Ktoś, na kogo stale możemy liczyć. To Jezus. Do Niego zawsze możemy przyjść, zawsze powrócić. Jeśli zaś zapytamy, gdzie Go spotkać i dokąd wracać, On daje jasną odpowiedź: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”
Zapamiętajmy to dzisiaj – Jezus jest w tym, co należy do Jego Ojca. W każdym momencie swojego życia, wśród wielu zawirowań, w chwilach strasznych, beznadziejnych, mamy to cudowne źródło odrodzenia, to miejsce będące oazą prawdziwego pokoju – Serce Jezusa otwarte na każdego i przyjmujące z miłością najbardziej zatwardziałego grzesznika, najstraszniejszego zbrodniarza. To Jezus w Eucharystii. To Jezus, który zawsze jest w tym, co należy do Jego Ojca. Zawsze znajdziemy Go w Kościele. Jego obecność – prawdziwa i rzeczywista – przywołuje ciebie nieustannie, każdego dnia, w dzień i w nocy. Obecność w Najświętszym Sakramencie – tak cudowna i tak tajemnicza. Pozostał w tabernakulum specjalnie dla ciebie. Zamknięty, ukryty, czeka! Cały czas! Czeka w gotowości, aby – gdy sobie o Nim przypomnisz któregoś dnia – mógł obdarzyć cię całą pełnią swojej miłości, dać ci siebie całego na pokarm dla ciała i duszy! To niepojęte, jaką miłością umiłował cię Jezus, że zgodził się pozostać na ziemi, być zamkniętym w całkowitym osamotnieniu, abyś ty w każdej chwili mógł do Niego przyjść i zaczerpnąć siły z tej Krynicy Miłości. Byś mógł sięgnąć do źródła miłosierdzia – bo On nieustannie wisi na Krzyżu, kona i czeka, aby wylać swe zdroje miłosierne na twoją duszę. Abyś mógł pokrzepić się i nabrać otuchy, podbudować nadzieję i ufność; szukać ratunku dla siebie i bliskich w chwilach bardzo trudnych.
Jezus był w tym, co należy do Jego Ojca od samego początku. To określenie – „w tym, co należy do Ojca” – nie oznacza tylko świątyni. Przecież do Boga należy wszystko – sprawy, ludzie, wydarzenia. Jezus jest w Ojcu, w Jego miłości, otoczony tą miłością. Jest w samym centrum życia Boga i życia ludzkiego. Jezus jest w Ojcu, a Bóg Ojciec – w Nim. To tajemnica nie do końca dla nas zrozumiała. Jezus jest we wszystkich sprawach swego Ojca i wraz z Nim zajmuje się każdą, nawet najmniejszą rzeczą. Wszystko bowiem należy do Boga. Wszystko jest przez Niego stworzone. On wszystkim kieruje i wszystko prowadzi. To może wydawać się niepojęte, ale Jezus, który jest istotowo jedno z Ojcem, również stwarzał świat. Jedna w Nich mądrość, jedna miłość, jeden pokój. Jezus jest we wszystkim, czym, mówiąc po ludzku, zajmuje się Bóg Ojciec. On wraz z Nim, mocą Ducha Świętego, tchnie życie we wszechświat, nieustannie przenikając wszystko. Stwarza i odradza każdą istotę, ciągle od nowa przemienia, pobudza do istnienia, uświęca i daje siły do dążenia ku światłu, ku niebu, ku Bogu, ku świętości.
Żyjemy w Bogu. Zostaliśmy poczęci i zrodzeni w Jego Sercu. Powołani jesteśmy do miłości i do niej mamy wciąż dążyć. Naszym celem jest Miłość, czyli Bóg. Chociaż tego nie czujemy, żyjemy w Bogu, bo wszystko w Nim jest, a poza Nim nie ma niczego. Kiedy czujemy pustkę w swoim życiu, gdy przeżywamy lęki i niepokoje, wystarczy, że zwrócimy swą myśl ku Bogu, a On w tym samym momencie od razu da odpowiedź pełną miłości, troski, opieki, czułości. Bo On jest! A my jesteśmy w Nim! Bo On nas przenika! Bo Jego miłość i miłosierdzie nieustannie wylewają się na nas z Krzyża! I chociaż męka i śmierć Jezusa już się dokonały, to On pozostał na zawsze pośród nas w Najświętszym Sakramencie. Ukryty pod postacią chleba, jest żywym Bogiem konającym na krzyżu! Jak niepojętą łaską obdarza nas Bóg, skoro możemy o każdej porze dnia i nocy podejść do Krzyża, stanąć pod nim, wtulić się w niego i pozwolić, by spłynęła na nas Krew Jezusa, Jego Pot i Łzy. Nawet nie prosić o to, a po prostu pozwolić – otworzyć swoje serce i zapragnąć zdrojów miłosiernych. Samo zbliżenie się do Krzyża sprawi, że znajdziemy się niejako w zasięgu tych spływających nieustannie zbawczych zdrojów Jezusa! To niepojęte! Ta ciągła obecność Boga na ziemi w tak realnej, rzeczywistej postaci! Ta obecność Jezusa Ukrzyżowanego, który zrobił wszystko, abyś był zbawiony, by każdy człowiek mógł być zbawiony!
Zwróć się zatem teraz do Jezusa obecnego na ziemi w sakramencie Ołtarza i we wszystkich swoich stworzeniach; wiszącego na Krzyżu, konającego i wylewającego swoje miłosierdzie na ciebie; obecnego poprzez Ducha swego i przenikającego wszechświat; obecnego w Kościele – swoim Mistycznym Ciele, w każdym z jego członków, ale i w każdej świątyni na kuli ziemskiej, w tabernakulum. Zwróć się do Jezusa, który JEST i powiedz Mu, że Go szukasz. Powiedz, że twoje oczy są ślepe, a twoje uszy głuche, dlatego Go nie dostrzegasz i nie słyszysz. Wyznaj, że twoje serce jest małe i słabe, dlatego Go nie znajdujesz. Dusza jest zamknięta i nie czuje Jego obecności. Przyznaj się, że jesteś zagubionym, małym dzieckiem, które wypuściło z rąk dłoń swego Ojca i swojej Matki. Zwierz się, że w twoim sercu pojawia się rozpacz, bo świat przeraża cię, a życie napawa lękiem. Powiedz, że czujesz się samotny, opuszczony i błądzisz nieustannie. I że szukasz Go, ale wszystko dookoła przesłania ci widok Boga. Że pragniesz, że tęsknisz, że potrzebujesz, ale w swojej słabości i nędzy nie potrafisz Go dostrzec. I proś, aby ukazał ci swe oblicze, pomógł doświadczyć swojej obecności. Aby zapewnił cię o swojej miłości i ciągłej opiece nad tobą. By dotknął twego serca i z kawałka lodu zamienił w gorący płomień miłości. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego! Proś! Bo kto prosi, temu będzie dane. Kto puka, temu otworzą. Proś, bo Jezus czeka na to i pragnie cię wysłuchać. Proś z wiarą – taką, jaką masz. Proś z ufnością, jaką masz i miłością, jaka jest w twoim sercu. Zacznij od tego, co w tobie, jaki jesteś. Nie wymawiaj się, że brakuje ci wiary, ufności, że nie ma w tobie miłości. Jezus Jest! On jest najważniejszy! On jest doskonały! A ty do tej doskonałości masz dążyć – nie o własnych siłach, ale mocą Ducha, którego daje ci Jezus; mocą Jego zdrojów miłosiernych i zbawczej męki oraz śmierci. Wszystko otrzymujesz od Boga. Proś więc!
Niech Pan błogosławi nas. Niech zstąpi na nas Duch Święty i poprowadzi to rozważanie.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?