181. Wyszydzenie na krzyżu (Łk 23,35-38)
A lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym”. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: „Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie”. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: „To jest Król Żydowski”.
Komentarz: Bóg jest miłością. W Nim nie ma nic innego prócz miłości. Wszystko czyni z miłości. Cały wyraża się w miłości, bo jest miłością samą. Toteż reakcja Boga na ludzkie zachowanie wobec Niego nawet podczas drogi krzyżowej i ukrzyżowania była pełna miłości. Człowiek tego nie rozumiał i nie rozumie nadal, bo gdyby zrozumiał wielkość i potęgę Bożej miłości, szczególnie objawiającej się w Krzyżu, w jednej sekundzie nawróciłby się. Bóg jest miłością, nieustannie promieniuje miłością. Człowiek, poprzez swoją słabość, stara się sobie Boga wyobrazić, nadając kształty ludzkie. Bóg przyszedł na ziemię w tej właśnie postaci. Jednak musimy pamiętać, że na krzyżu wisiał Bóg – Człowiek. Chociaż fizycznie, materialnie przyjął postać człowieka, to nadal był Bogiem. Jako Bóg ma niematerialną postać, która cała jest miłością, a kto zbliża się do Boga, zbliża się do miłości i wchodzi niejako w jej krąg. Jest to również nieprecyzyjne określenie, bowiem wszyscy, cały wszechświat znajduje się we wnętrzu Boga, bo poza Bogiem nic nie istnieje. „Ja Jestem” oznacza, że jest wszędzie. Nie ma takiego miejsca, gdzie by Boga nie było. Wtedy nie mógłby powiedzieć o sobie „Ja Jestem”.
Jednak dla potrzeb dzisiejszego rozważania mówić będziemy, że dusza, zbliżając się do Boga, zbliża się do miłości, wchodzi w jej otoczenie, w szczególne jej oddziaływanie. Miłość, którą jest Bóg, czyni Go niewolnikiem Jego istotności. To jest kolejne nieprecyzyjne określenie. Chodzi o to, że z faktu, iż Bóg jest miłością, wynika, że nie może On inaczej reagować, jak tylko odpowiadać na wszystko miłością. Jednak to Boga nie zniewala, ale stanowi Jego wybór. Bóg chce. On kocha miłością doskonałą. Gdyby odpowiadał nienawiścią na nienawiść, nie byłby miłością. Skoro „Ja Jestem” oznacza ciągłość, zatem Bóg nie może na chwilę przestać być, aby po chwili znowu stać się miłością. Bóg jest zawsze miłością.
Z tej miłości po wieczność wynika dla nas cudowny wniosek – Bóg kocha nas bez względu na to, co czynimy, co uczynimy w przyszłości i co zrobiliśmy w przeszłości. Największa zbrodnia nie zmniejsza Bożej miłości. Wisząc na krzyżu i ciągle doświadczając szyderstw, ciągle będąc obrażanym, a przy tym cierpiąc niewyobrażalny ból fizyczny, On kochał, emanował miłością, rozlewał ją na otoczenie. To jest niepojęty wymiar miłości! To jej szczyt i kto go osiągnie, jest świętym. Dramatem zaś tych, którzy jej doświadczali, było odrzucenie miłości. Dramatem był nie tyle czyn, jakiego się dopuścili, ale całkowite zamknięcie się ich serc na Bożą łaskę tak obficie wylewaną tego dnia.
Człowiek może popełnić różne złe czyny, może popełnić najgorsze zbrodnie świata, jeśli jednak otworzy swoje serce na łaskę Bożej miłości miłosiernej – jest zbawiony. Zauważmy istotę. Nie wielkość grzechu, ale przyjęcie lub nie przyjęcie, otwarcie się lub nie na łaskę, decyduje o zbawieniu. Jaka jest w tym mądrość Boga, który zna doskonale słabość ludzką! On wie, że nikt by się nie zbawił, gdyby o zbawieniu decydowała grzeszna ludzka natura. To nauka dla nas, dusz najmniejszych. To radosna wieść, jaką dzisiaj Bóg pragnie nam głosić. Bóg jest miłością. Miłością samą! I pragnie naszego zbawienia. Już pokonał grzech, zmartwychwstał, a nam zostało jedynie podjąć decyzję o przyjęciu łaski zbawienia lub odrzuceniu jej. Z powodu nieskończoności Bożej miłości, otrzymujemy w darze pokój serca zapewniający nas, iż Boża miłość do nas nigdy się nie skończy. A nasze słabości i ciągłe uleganie im nie zmniejszają Bożego uczucia do nas. Możemy nawet powiedzieć więcej: nasza słabość, słabość naszej natury, bezradność rozczula Boskie Serce, które z tym większą miłością pochyla się nad słabą duszą, w pokorze przyznającą się do swojej grzeszności. Zatem, co zadziwiające, cieszmy się, bowiem dzięki temu, że jesteśmy słabi i mali, potrzebujemy Boga! Wyciągajmy jak najczęściej do Niego ręce, szczególnie w chwilach słabości, aby On mógł z radością i tkliwością wziąć nas w ramiona. Bo Bóg tego pragnie!
Niepojęta jest Boża miłość! Nieskończona, potężna i niewyobrażalnie wielka! Prośmy, a będzie nam dana, bo Bóg chce nam ją dawać! Módlmy się, a Bóg dotknie naszych serc i otworzy je na swoją łaskę. Trwajmy pod Krzyżem przed Nim, abyśmy znaleźli się w najbliższym otoczeniu tego najwyższego wymiaru miłości ofiarnej. Niech i nas obejmuje stale miłość miłosierna, bo i nasze dusze jej potrzebują! Nie patrzmy na nasze słabości! Patrzmy na wielkość Bożej miłości. Na nieograniczone Jego miłosierdzie! Nigdy nie dopuszczajmy wątpliwości co do Bożej miłości. To najbardziej rani Boga, który dał własne życie za nas, a więc okazał największy dowód miłości. Módlmy się, abyśmy prawdę o Bożej miłości przyjmowali codziennie od nowa sercem otwartym. Abyśmy nie mierzyli Jego miłości miarą własnych słabości. Abyśmy przestali ograniczać Jego doskonałość swoją niedoskonałością. Módlmy się, aby Bóg udzielił nam łaski nowych oczu, nowego poznania i przyjęcia Boga takim, jakim jest w rzeczywistości, a nie takim, jakim wyobrażają Go sobie nasze słabe, ograniczone serca i umysły. Módlmy się, a Bóg będzie nam błogosławił.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?