1. Przedmowa ( Łk 1,1-4)
Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono.
Komentarz: Jest to wstęp, swego rodzaju wprowadzenie do nowego sposobu przeżywania swojej wiary. Rozważania, które rozpoczynamy, to kolejna sposobność, aby poprzez żywe uczestnictwo w życiu Jezusa i Jego bliskich wejść głębiej w prawdę o zbawieniu. To kolejna pomoc ku temu, aby nasza wiara była rzeczywistym przeżywaniem obecności Boga w nas i wokół nas.
Wydarzenia opisane w Ewangelii są nam dobrze znane, więc nie spodziewajmy się radykalnych zmian w sposobie ich interpretacji. Tutaj raczej chodzić będzie o głębsze ich przeżywanie, o próbę zagłębienia się w cudowną rzeczywistość miłości i miłosierdzia uosabiającą się w Jezusie. Z Nim bowiem Bóg pragnie połączyć nas ściślejszymi więzami. Poprzez tę Ewangelię (spisaną wprawdzie nie przez naocznego świadka zbawczej misji Jezusa, jednak rozumiejącego w sposób szczególny wątek miłosierdzia w niej) Bóg pragnie ponownie poprowadzić nas w głąb miłości; przybliżyć nas jeszcze bardziej do istoty Bożej miłości. On chce naszego zjednoczenia z Miłością na wzór Maryi, na wzór świadków tejże Miłości. Wiemy, że Maryja i Jej życie – z Jezusem i dla Niego – jest wzorem niedościgłym. Jednak należy do niego dążyć, by osiągnięcie tego celu mogło dokonać się po śmierci.
Poza tym, próba przeżywania życia Jezusa sprawi, iż w pewnym stopniu dokona się zjednoczenie naszego życia z Jego życiem – podobnie jak to miało miejsce u tych, którzy towarzyszyli Mu aż do śmierci, a potem stali się Jego świadkami, głosicielami Dobrej Nowiny. Podobnie i my, starając się uczestniczyć w Jego zbawczej misji poprzez rozważanie Słowa, staniemy się orędownikami niepojętej Bożej miłości. Nasze serca żyć będą Jego miłością. Dlatego starajmy się o codzienne, systematyczne towarzyszenie Jezusowi we wszystkich wydarzeniach Jego życia. Podejmijmy ten trud ciągłego zanurzania się w Słowo, a więc w Miłość. Musimy przygotować się na to, iż kosztować nas to będzie niemało, by przy tak wielu obowiązkach, sprawach i problemach znaleźć czas oraz siły, aby odsunąć od siebie wszystko – cały ten zgiełk świata – i zanurzać się w innej rzeczywistości, która tak naprawdę jest jedyną prawdziwą i wieczną. Jednak podejmujmy ten trud ze względu na nas samych. Człowiek, aby żyć prawdą, musi nieustannie do niej powracać. Inaczej zapomina, jego serce stygnie i z czasem staje się letnie. Ciągły kontakt ze Słowem jest relacją z żywym Bogiem, którego obecnością się wtedy napełniamy.
Spróbujmy potraktować nasze rozważania jako spotkania z żywym Jezusem, który za każdym razem siada ze swoimi uczniami – a więc i z nami – i naucza. Zobaczmy Jego twarz rozpromienioną uśmiechem. Zauważmy w Jego oczach radość, że tak licznie do Niego przyszliśmy. On ogarniać nas będzie wzrokiem pełnym miłości, obejmować ramionami i przekazywać prawdę o Bogu, do czego Go sam Ojciec zobowiązał, posyłając na ziemię.
Postarajmy się zrozumieć jedną podstawową rzecz. Otóż Pismo Święte jest Słowem Boga. Jest to Słowo żywe, Słowo miłości. Jest ono Pokarmem dla naszych dusz. Tak mówią o tym święci, tak przyjmuje Kościół, a jego głosu jesteśmy zobowiązani słuchać i przyjmować jako prawdę. Co oznacza, iż Słowo jest Pokarmem? Specjalnie piszemy wielką literą, aby zwrócić uwagę na połączenie i tożsamość znaczenia wyrazów: Słowo = Jezus = Ciało = Pokarm. Czy zauważamy niepojętą wielkość Słowa? Czy dostrzegamy jego wartość? Słowo stało się Ciałem. Jezus – Słowo Wcielone. Jezus – Ciało na pokarm dla wielu. I polecenie Jezusa: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje”. Oznacza to, by karmić się również Jego Słowem. Ma ono tę samą wartość – jest z Boga! Słowo – to Bóg, a Bóg – to Słowo.
Należałoby się tutaj zagłębić w bardziej teologiczne wywody, by ukazać istotę Boga i stwarzania przez Niego świata poprzez wypowiadane Słowo. Oczywiście „wypowiadane” w znaczeniu ludzkim, bowiem Bóg cały jest tym Słowem, które wypowiada, a ono staje się Ciałem. Słowo jest w Jego myśli i wystarczy, że Bóg zapragnie, a realizuje się. Wszelkie posługiwanie się pojęciami ludzkiego umysłu przy tego typu tematach, jest tylko próbą zbliżenia się do ich istoty. Zgłębianiu prawdy poświęcimy wieczność.
Zatem przyjmijmy to zaproszenie nas do przeżywania od nowa życia Jezusa, do wspólnego zanurzania się w Jego miłość, do cudownego doświadczenia zagłębienia się w Bożą rzeczywistość zbawczej misji i do udziału w niej. Bóg zaprasza nas – wszystkie dusze maleńkie! Jako doświadczenie całej wspólnoty, ma to swoje znaczenie. Powiąże nas ze sobą ściślejszymi więzami, zjednoczy nas. Poza tym, razem kroczyć będziemy szybciej niż czynilibyśmy to indywidualnie. Starajmy się więc nie zaniedbywać Słowa. Odpowiedzmy na zaproszenie samego Boga wyrażającego to pragnienie, byśmy codziennie siadali wspólnie wokół Jezusa jako Jego uczniowie. Czyńmy to ze świadomością, że w tej samej chwili słucha Go wiele dusz najmniejszych; że tworzymy krąg bliskich Jego przyjaciół; że spośród nas Jezus wybierze apostołów, którym przekazywać będzie najgłębsze swoje tajemnice. Tych też przygotowywać będzie do uczestniczenia w swojej męce, do towarzyszenia Mu zarówno w Ogrójcu, jak i na drodze krzyżowej. A potem odwiedzi ich po zmartwychwstaniu, dając szczególny nakaz głoszenia Jego miłości.
Niech przyjmą to zaproszenie wszystkie dusze najmniejsze, by przeżyć przygodę swojego życia, towarzysząc Jezusowi od Jego poczęcia – niczym Matka, Maryja. Możemy stać się bohaterami Ewangelii, uczniami, apostołami żywo uczestniczącymi we wszystkim, co dotyczyło Jezusa. Przyjmijmy to zaproszenie! Zagłębiajmy się całym sercem w Słowo Boga, w miłość płynącą z tego Słowa. Poddajmy swe dusze temu Słowu, rozważajmy je dniem i nocą, żyjąc nim nieustannie, mając je na ustach, w sercu i umyśle.
Niech Bóg błogosławi nas na czas rozważania Ewangelii według św. Łukasza.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?