„Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty…” (Dz 5,27-33)
Dzisiaj kontynuujemy temat, który cały czas przewija się od Zmartwychwstania Jezusa. Mówiliśmy wczoraj o tym, iż apostołowie doświadczyli ogromnego cierpienia, które dokonało oczyszczenia ich dusz, wypalenia w nich wszystkiego, co stare do tego stopnia, iż wyłoniła się sama doskonałość, czysta dusza, którą stworzył Bóg. I w tę czystą duszę Bóg wlał Ducha. Życie apostołów zmieniło się, a ciągła jedność z Bogiem, ciągłe przebywanie z Nim sprawiało, iż nieustannie jaśnieli Bożym światłem. Ich słowa, ich czyny posiadały Bożą moc. Żyli w świecie Ducha i doznawali działania Ducha w sposób niebywały. Aby mogli stać się apostołami, aby mogli stać się tą podwaliną Kościoła, aby Kościół mógł rozpocząć swój żywot bazując na tych ludziach, musieli oni przejść niebywałą przemianę, jakiej nikt nie przeszedł.
Przez trzy lata swojego życia przebywali z Jezusem. Ich serca zrastały się z Jezusem. Pokochali Go po swojemu zwykłą ludzką miłością. Łączyli z Nim całą swoją przyszłość. Wszystkie swoje wyobrażenia o Jezusie, o przyszłości Izraela – wszystko to było połączone bardzo ściśle. Nie znaczy to, że ich wyobrażenia o tym, kim jest Jezus były właściwe. Ich wyobrażenia o misji Jezusa wcale nie były zgodne z prawdą. Jednak oni swoje życie złączyli z Nim. Trzy lata wspólnego życia, chodzenia, słuchania, patrzenia, przeżywania różnych chwil bardzo mocno złączyły apostołów z Jezusem. Potrzebny był ten czas trzech lat, aby nasiąknąć niejako nauką Jezusa, aby nasiąknąć samą obecnością Jezusa, aby złączyć się z Nim, aby przyzwyczaić się do Niego. Oczywiście nie było to doskonałe, nie było to pełne Bożego jeszcze światła w nich. Wszystko skażone ich ludzką słabością, jednak te trzy lata były potrzebne. Potem potrzebny był czas męki Jezusa i Jego śmierci, czas bardzo trudny dla apostołów. I chociaż bardzo krótki, bo przecież czwartek, piątek, sobota – do niedzieli, jednak ten czas był tak samo potrzebny jak te poprzednie trzy lata, a jeszcze większe odcisnął piętno na ich duszach. Bez tych trzech lat, te trzy dni nie odcisnęłyby takiego piętna, nie poruszyły by tak dusz.
Przez trzy dni niewyobrażalnego cierpienia apostołów dokonało się w ich duszach coś niewyobrażalnego, coś, co trudno jest przyrównać do jakichkolwiek przemian dusz u innych świętych. Trzeba brać pod uwagę, iż apostołowie znali Jezusa bezpośrednio, oni żyli z Nim. I chociaż niejedna dusza wręcz jest gotowa potępić apostołów za ich ucieczkę, za brak wierności Jezusowi, to jednak nikt nie jest w stanie zrozumieć wielkiego cierpienia apostołów, tego co się dokonywało w ich duszach przez te właśnie dni. A dokonało się coś, co całkowicie odmieniło ich, oczyściło dusze, czyniąc je niejako nowymi, nowonarodzonymi. Dusze świętych przechodzą często jakąś formę cierpienia, które ma za zadanie oczyścić duszę z resztek ich słabości tak, by całkowicie mogła należeć do Boga, by nic jej nie powstrzymywało w zjednoczeniu z Bogiem. Jednak to oczyszczenie, które przeszli apostołowie było jeszcze boleśniejsze, jeszcze większe. Nie ma się co dziwić, bowiem to przecież na nich Jezus budował swój Kościół. Musieli stać się mocarzami, aby Kościół się utrzymał na nich. Aby rozpoczęła się budowa i by ich dusze niejako wytrzymały tę potęgę powstającą na ich bazie.
Przepiękne były dusze apostołów, kiedy Duch Święty przeniknął ich i sam ich wypełnił. Ta czystość dusz, to nowe życie w duszach połączone z Duchem Bożym dało przepiękny efekt. Dusze te jaśniały niczym złoto najwyższej próby, niczym nie skażone, żadnej domieszki innego metalu, żadnego brudu, żadnej niedoskonałości. Przepiękne nowe dusze! Bóg uczynił je sobie właśnie takie, aby mieć tę pewność, iż uniosą tę potęgę Kościoła, która z tak wielką siłą, impetem powstawała, rodziła się. Oczywiście trzeba patrzeć oczami duszy, trzeba patrzeć przez pryzmat ducha, aby zobaczyć zarówno te przepiękne dusze, jak i rodzący się Kościół. Jeżeli widzieliśmy w piecu wypalane metale, jeżeli widzieliśmy płynne złoto, możemy w pewnym stopniu mieć wyobrażenie tego, co działo się z tymi duszami podczas cierpienia, podczas Męki Jezusa i cierpienia tych dusz. Potrzebne było to cierpienie, potrzebne było doświadczenie niemalże dna własnej duszy, dna swoich słabości, dotknięcie bolesne własnej nędzy, by móc całkowicie oprzeć się na Bożej miłości, by zupełnie porzucić nawet myśl o własnych siłach. Trzeba doświadczyć własnej niemocy, braku sił, doświadczyć własnej nędzy, brudu swojej duszy, doświadczyć boleśnie upadku, aby móc oddać się miłości i jej zaufać. To jest niejako odbicie się od dna. Dopiero wtedy, kiedy człowiek, który wpada do wody, dochodzi do dna, odbija się od niego i może z nową siłą wypłynąć.
To doświadczenie apostołów w pewnym stopniu staje się doświadczeniem wielu świętych. I Bóg również współcześnie niektóre dusze doświadcza w ten sposób. Oczywiście na miarę tych dusz, na miarę ich możliwości przyjęcia takiego doświadczenia. Dobrze byłoby, abyśmy otwierali swoje serca na doświadczenie własnych słabości, doświadczenie własnej nędzy, niemocy, własnej grzeszności. To doświadczenie jest ważnym, ale często dusze uciekają od tego doświadczenia. Nie potrafią pogodzić się z tym obrazem samych siebie, jaki Bóg chce im dać, pokazać, objawić. Duszy trudno jest przyjąć tak naprawdę doświadczenie całkowitej swojej grzeszności. I chociaż nazywamy się duszami maleńkimi, słabymi, najmniejszymi, to nie do końca zgadzamy się z tą swoją słabością, małością, nicością, nędzą. Dopóki dusza nie pogodzi się wewnętrznie z tym, że jest właśnie tak mała, z tym, że jest prochem, dopóki nie zaakceptuje tego, nie będzie mogła w pełni przyjąć Boga, przyjąć Ducha Świętego.
Dusze przechodzą różne etapy w swoim życiu, w swoim rozwoju duchowym, często na początku doświadczając słodyczy, cukierków. Zachłystują się myśląc, że to już jest ten najwyższy wymiar. Ale potem przychodzą różne etapy i dusze dziwią się: jakże to możliwe? Przedtem było tak pięknie, to dlaczego teraz jest zupełnie inaczej? Przecież przedtem działał Duch, dlaczego teraz tego nie czuję? Przedtem z taką łatwością przychodziło wszystko, dlaczego teraz idzie jak po grudzie? Przedtem tyle odczuwałam, dlaczego teraz nie czuję niczego? A modlitwa wydaje mi się wstrętem. Dlaczego przedtem było tyle pragnień, teraz wydaję się wyzuta ze wszystkiego. Bóg pozwala duszy doświadczyć namiastki jej brzydoty. Nie daje całości, nie wytrzymałaby dusza – daje namiastkę, aby mogła spokornieć, aby mogła zobaczyć prawdę o sobie. To, co było tak piękne, wspaniałe, pełne uniesień – to dary Boże. To dzięki Bożej łasce mogła tyle widzieć, doświadczać, czuć, zachwycać się, pragnąć. Ale Bóg chce, aby dusza stawała w prawdzie, bo to prawda wyzwala, prawda zbawia.
Nie bójmy się zatem różnych doświadczeń duchowych, kiedy wydaje nam się, że już jest koniec, brak wiary, brak ufności, nieumiejętność totalna w modlitwie, niechęć wręcz do modlitwy, czy do Eucharystii. Inni się zachwycają, tacy radośni, a ja nic nie czuję i nie wiem dlaczego wokół mnie jest ciemność. Bóg daje duszom takie doświadczenie, aby mogły ufać, wierzyć wbrew wszystkiemu, aby wykazały się tą wiarą, ufnością pomimo wszystko. Aby zawalczyły o to, co Boże, aby zdały sobie sprawę, że nie są w stanie nic zrobić, że są samą słabością i niczego, dosłownie niczego nie potrafią, nie umieją, nie mają siły czynić. Aby doświadczyły swojej grzeszności, nieustannych upadków, aby doświadczeniem właściwie było to ciągłe leżenie, nawet nie upadanie i powstawanie, ale ciągłe leżenie z powodu grzechów. I w tym doświadczaniu dna trzeba kurczowo trzymać się miłości Boga, wołać, prosić, błagać. W tym doświadczeniu należy uznać, że tylko Bóg jest dobry, święty, doskonały. Ma siłę, moc. Tylko On!
My już wiemy, iż apostołowie trwali na modlitwie oczekując Pocieszyciela i Duch Święty zstąpił na nich. Oni tak do końca nie wiedzieli, w jaki sposób to się dokona? Jak to będzie wyglądało? Tak do końca nie rozumieli, o czym mówi Jezus? Jakie będzie działanie Ducha? My już to wiemy. Wiemy, o co możemy się modlić, o co prosić? Starajmy się w tym doświadczeniu własnej niemocy wzywać nieustannie Ducha Świętego. Z pokorą chylić głowę przed Bogiem cały czas i wzywać Ducha Świętego, prosząc by Duch Święty czynił wszystko w nas, by wypełnił waszą duszę, by umocnił, by ją przemienił, by odrodził w nas życie, by uczynił je nowym.
Każdy człowiek stoi przed wyborem. Albo wybiera Boga, albo Go odrzuca. Nie ma drogi pośredniej. Pamiętajmy o tym! W dzisiejszych czasach, kiedy rozmyto całkowicie pojęcie dobra, zła, kiedy wszystko pokazywane jest w odcieniach szarości, kiedy zaprzecza się podstawowym wartościom, kiedy nieustannie, nieustannie pokazuje się pewien kompromis jako tę właściwą drogę, kiedy w sposób niewłaściwy używa się słowa: tolerancja, a zło nazywa się dobrem, odmiennością, normalnością, kiedy na chorobę mówi się, że to zdrowie – w tych czasach bardzo istotne jest to opowiedzenie się dla dobra własnej duszy, dla samego siebie, opowiedzenie się jasne za Bogiem lub przeciw. Bowiem wszelkie półwybory, wszelkie kompromisy tak naprawdę są odrzuceniem Boga. Ale świat będzie nam wmawiał co innego. Świat balansuje nad przepaścią. Wystarczy jeden podmuch wiatru, a w tę przepaść wpadnie mnóstwo dusz. Wystarczy delikatny zefirek, aby znaleźć się w tej przepaści, jeśli nie będzie się mocnym Bogiem, jeśli dusza nie będzie mocna Bogiem.
Więc w różnych stanach swojej duszy, kiedy przychodzi zniechęcenie, kiedy wydaje się wszystko takie jakieś zamglone, ciemne wzywajmy Boga, Ducha Świętego. Nie pozwalajmy sobie wmówić, iż można być letnim. Albo gorący, albo zimny! Nie ma innej możliwości, innego wyboru. Jeśli nie będziesz gorący, wiadomo, że będziesz zimny. Nie możesz być trochę tak, trochę tak.
Módlmy się do Ducha Świętego, aby to On prowadził teraz nasze serca, aby pomagał naszym sercom w tym czasie – czasie próby. Czasie, kiedy dusza musi stale wybierać. Niech prowadzi nas właściwą ścieżką, pomaga widzieć i odróżniać dobro i zło, pomaga wybierać. Prośmy, by nasze dusze potrafiły – tak, jak apostołowie – trwać na modlitwie i wypraszać przyjście Pocieszyciela. Każdy z nas jest na nieco innym etapie rozwoju duchowego, jednak jako wspólnota mamy wraz z apostołami prosić Ducha Świętego, wraz z apostołami modlić się, wraz z apostołami, doświadczając własnej niemocy, własnej słabości, prosić nieustannie o umocnienie z Nieba. Jako wspólnota możemy doświadczać właśnie tej niemocy, tej słabości. Więc bez względu na to, co każdy z nas osobiście doświadcza w swoim życiu duchowym, mamy zjednoczyć się z apostołami w ich modlitwie o Ducha Świętego. Mamy oczekiwać z wiarą, iż to Duch Święty przyjdzie, by nas umocnić, by dokonać ostatecznej przemiany naszych dusz, by Kościół na bazie naszych dusz, naszych serc mógł odradzać się. Nasze serca mają być tą podwaliną. Muszą być mocne – nie swoją mocą, bo jej nie mamy – mocą Ducha Świętego. Oddajmy więc dzisiaj swoje serca właśnie z tym nastawieniem, iż zbyt słabi jesteśmy na cokolwiek, uznajemy moc Boga, Jego potęgę, Jego siłę i prosimy o nią dla naszych dusz i dla naszej wspólnoty.
Modlitw
Jezu! Te maleńkie serca pragną Ciebie uwielbiać. Te maleńkie serca pragną kochać Ciebie i swoją miłość wyrażać poprzez śpiew. Te serca pragną żyć z Tobą w jedności, w ogromnej bliskości. Te serca pragną modlić się żarliwą modlitwą płynącą z głębi ich jestestwa. Te serca pragną żyć Twoją miłością, kochać, czynić wszystko z miłości do Ciebie. Te serca z miłości do Ciebie chcą czynić dobro, chcą pełnić Twoją wolę. Te serca pragną być takimi, jakimi Ty chcesz, aby byli.
Panie mój! To są ich pragnienia. Ja je Tobie przedstawiam jako moją prośbę. Składam ją u Twoich stóp z wielką ufnością, bo wiem, że i Ty pragniesz tego samego dla nich. A ponieważ Ty znasz ich lepiej, niż oni sami siebie znają, to tym bardziej wiesz czego potrzebują. Proszę, abyś udzielił im swojej mocy, by to wszystko, co Ci przedstawiają za moim pośrednictwem urzeczywistniało się w ich życiu. Ponieważ sami nie są w stanie kochać, pragnąć, tęsknić, żyć, dlatego Ciebie proszę, abyś Ty w nich kochał, żył. Abyś Ty był ich prawdą, ich siłą, ich odwagą. Abyś Ty był pokojem, ich przyszłością, poczuciem bezpieczeństwa. Abyś Ty był miłością w ich sercu, życzliwością ich do bliskich. Abyś to Ty w ich sercach skłaniał do wykonywania obowiązków jak najrzetelniej ze względu na Ciebie. Abyś to Ty Jezu, był wszystkim w ich życiu!
Mój Jezu! Obiecałeś apostołom Pocieszyciela. I czekali, modlili się. Doświadczyłeś ich dusze ogromnym cierpieniem, wcześniej dałeś posmakowania życia razem z Tobą. Przyciągnąłeś ich do siebie. I w pewnym stopniu każda dusza może zauważyć takie etapy życia u siebie. Przyciągasz, dusza cieszy się Twoją obecnością, rozkoszuje się Twoją miłością. Potem przeżywa cierpienie, zostaje ogołocona ze wszystkiego, poznaje samą siebie, staje w prawdzie. I zaczyna dopiero wtedy wyciągać do Ciebie dłonie i oczekiwać wszystkiego od Ciebie, prosić o Twojego Ducha. Z czasem Twój Duch przenika duszę, Twój Duch przemienia ją i ją prowadzi już inną, odrodzoną, nową. O to Ciebie prosimy, aby Twój Duch nasze dusze odradzał, przemieniał, napełniał mocą. O to, byśmy mogli wytrwale modlić się do Twojego Ducha z wiarą, z ufnością. Ale i prosimy o to, abyśmy potrafili przyjąć prawdę, jaką dajesz poznać duszom. O to, byśmy ją zaakceptowali. Ale potem z jeszcze większą wiarą przyjąć Ciebie, Twojego Ducha, przyjąć Boga jako Tego Jedynego Pana, jako tę jedyną moc, jako to jedyne życie dusz. I od tej pory całkowicie na Tobie polegać, całkowicie Tobie ufać i w Tobie jedynie pokładać nadzieję, Ciebie słuchać, za Tobą iść. Jakże jeszcze wiele serca dusz maleńkich muszą przejść, doświadczyć, aby mogło się to wszystko dokonywać. Ale rozpocząłeś swoje dzieło, właśnie poprzez te dusze i w tych duszach rozpocząłeś przemianę.
Zatem prosimy Ciebie o Twojego Ducha, o Pocieszyciela z Nieba. Otwartymi sercami będziemy na Ciebie oczekiwać, Duchu Święty! Nieustannie będziemy zapraszać Ciebie, abyś przyszedł i przemienił całkowicie całych nas. Będziemy stale prosić, błagać, wołać. Nie będziemy ustawać w naszych modlitwach. Wiemy, wiemy, że wytrwała modlitwa skłania Ciebie do przyjścia. Wierzymy i ufamy, że pragniesz przyjść do naszych serc, ale muszą być gotowe na Twoje przyjście. Muszą być przygotowane. Zatem potrzebny jest ten czas oczekiwania, czas modlitwy, czas wyglądania, czas jeszcze wewnętrznej walki. Prosimy, umacniaj nas na ten czas, kieruj nami w tym czasie. Dawaj nam wytrwałość w modlitwie. Przyczyniaj się do tego, że modlić się będziemy z wiarą i ufnością. Pobudzaj nasze serca do żarliwej modlitwy. I naszym sercom nieustannie dawaj ten dotyk Twojej obecności, który jest zapowiedzią Twojego przyjścia w pełni. Pociągaj nasze dusze, aby coraz bardziej pragnęły Ciebie, tęskniły za Tobą, czekały na Ciebie
Pobłogosław nas Panie!
Refleksja
Cierpliwość i wytrwałość są to bardzo cenne cechy, niestety współcześnie bardzo lekceważone, zapomniane. Ale my powracajmy do tych cech i módlmy się cierpliwie i wytrwale. Nie pozwólmy wmówić sobie, że nasza modlitwa nie ma sensu, że tyle już się modlimy, że nie za bardzo widać efekty. Pamiętajmy: cierpliwość i wytrwałość. Te cechy są miłe Bogu i nagradza On dusze cierpliwe i wytrwałe, dusze, które pokornie oczekują, proszą, modlą się. On nagradza dusze, które w zgodzie z Jego wolą proszą o Jego Ducha, które ufają, które wierzą, które w Bogu widzą całe swoje życie. Takie dusze są przez Boga szczególnie umiłowane, a ich wytrwałość, ich cierpliwość w modlitwie jest wynagradzana bardzo sowicie. Módlmy się o wielki wylew Ducha Świętego w naszych sercach, na naszą wspólnotę, na cały Kościół.