19. Jan Chrzciciel (Łk 3,1-6)
Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże.
Komentarz: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”. Rozważając ten fragment, zastanówmy się, co mogą oznaczać te słowa konkretnie dla dusz maleńkich. Jakie mają znaczenie? Bóg pragnie, abyśmy przyjęli je jako skierowane bezpośrednio do nas. Człowiek najczęściej uważa, że podobne wezwania odnoszą się do większych grzeszników niż on. Zazwyczaj o sobie ma się całkiem dobre zdanie, mimo znajomości wielu swoich słabości. Dzisiaj Bóg prosi nas o pokorę wobec słów pochodzących przecież z księgi natchnionej.
Zacznijmy od początku. „Przygotujcie drogę Panu”. Drogą dla Jezusa ma być nasza dusza, nasze serce. Mamy je tak przygotować, aby On mógł do nas przyjść. To wezwanie Jana Chrzciciela jest nawoływaniem do pośpiechu, bowiem Jezus jest już blisko. Czas Jego narodzenia nastąpi za kilka dni. Musimy być gotowi, by przyjąć Jezusa. Teraz ten fragment ma takie właśnie znaczenie, ale czytając go w różnych momentach swego życia, powinniśmy te słowa odnosić do konkretnych sytuacji. Zawsze będą aktualne.
Jesteśmy przygotowywani od początku Adwentu. Bóg nie pozostawia nas samych. Podejmuje inicjatywę i za pośrednictwem Matki Najświętszej przekazuje nam ziarno swojej miłości z nadzieją, że będziemy je pielęgnować i – niczym Maryja – oczekiwać na narodziny Syna Bożego. Poddając się Jej czułemu prowadzeniu, pozwolimy, by to Ona w nas dbała o tę maleńką Miłość; abyśmy z czasem mogli wydać owoce w postaci duszy zjednoczonej z Jezusem, upodobnionej do Niego.
Dzisiaj, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, święty Jan Chrzciciel nadal nawołuje do nawrócenia. Nie jest to przypadek. Mimo że w miarę swoich możliwości staramy się iść za wskazaniami, które otrzymujemy jako wspólnota, nasze dusze są naprawdę maleńkie, słabe i potrzebują ciągłej mobilizacji. Podczas dni skupienia i Wieczernika Bóg pod wpływem wielkiej miłości do nas dał nam niejako przedsmak tego niebywałego wydarzenia – narodzin Jezusa w naszych duszach. Ujęty modlitwą, otwartymi sercami, zniżył się i za pośrednictwem Maryi otrzymaliśmy dar Dzieciątka Jezus. Tym bardziej naszym zadaniem jest jeszcze większa mobilizacja. Dlaczego, skoro dar został ofiarowany? Pojawia się to pytanie w wielu sercach. Otóż, aby móc w pełni przyjąć, zrozumieć, doświadczyć tego cudownego daru, należy stale swoje serce przygotowywać tak, jakby miał on być w nie dopiero złożony. Ta ciągła predyspozycja duszy, to nieustanne doskonalenie się i przygotowywanie sprawia, że dusza jest w nieustannym otwarciu na Boga. Ona ciągle oczekuje i stara się jak najszerzej otworzyć, by dar przyjąć. Dzięki temu Bóg, który tak naprawdę zamieszkuje w głębi duszy ludzkiej od początku, ma do niej otwarty przystęp. Dusza po prostu zaczyna Go dostrzegać, podczas gdy wcześniej miała oczy zakryte bielmem. Nie dość na tym. To przygotowanie sprawia, że dusza więcej rozumie, jest bardziej wyczulona na wszelkie objawy Bożej obecności. Wydaje się jej, że Bóg do niej przychodzi, a to ona szerzej otwiera się na Niego zamieszkującego w jej wnętrzu.
Bóg mieszka w każdym z nas. To fakt, że jednym udziela się w stopniu większym, innym w mniejszym. Sam o tym decyduje, powołując duszę do wyższej doskonałości. Jednak jest również faktem, że Bóg, stwarzając duszę, uczynił ją swoją świątynią. Ona od początku w zamyśle Boga miała być Jego mieszkaniem. Grzech pierworodny sprawił, że człowiek wielu rzeczy i spraw nie rozumie, nie dostrzega, a mając wolną wolę, odwraca się od Boga, oddając swoją duszę komu innemu. To już skrajne zachowanie. Jednak przeciętnie człowiek, popadając w niewolę grzechu, zamyka kolejne drzwi, zaciąga następną zasłonę między sobą a Bogiem, który jest w głębi jego duszy. Zamyka Boga gdzieś głęboko w zakamarkach swego jestestwa, wznosząc grube mury, a potem dziwi się, że Go nie słyszy i nie widzi. Spróbujmy stanąć za wysokim, grubym murem i mówić coś do osoby znajdującej się po drugiej stronie. Nie usłyszy nas. A jeśli takich murów jest kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt? Jak ma przebić się delikatny głos Boga z głębi naszej duszy tak obwarowanej murami grzechu, zatwardziałości, nieufności, nieczystości, egoizmu, pychy? Zamykamy Boga w lochach potwornego zamczyska i dziwimy się, nawet mamy pretensje, że On do nas nie mówi. Niestety człowiek – choćby i dążył do świętości – nie ustrzeże się przed stawianiem takich murów. Potrzeba ogromnej wytrwałości i miłości, by one powoli kruszały, aby coraz bliżej było do miejsca zamieszkiwanego przez Boga. Często to burzenie murów jest trudne i bolesne dla duszy. W dodatku ona sama tego nie zrobi. Musi poprosić o pomoc Boga i Matkę Najświętszą. Ta praca trwa całymi latami – do kresu dni i jeszcze wtedy jest co burzyć, by zbliżyć się do Stwórcy.
Miejmy świadomość tychże murów w swoich duszach i starajmy się nieustannie pracować, aby przygotować ścieżkę dla Pana, jasną i prostą, by On mógł do nas przyjść. Znieśmy góry swojej pychy, wyrównajmy pagórki nienawiści. Wypełnijmy doliny, w których brak miłości, gotowością do umiłowania Boga tak, jak jeszcze nikt na świecie Go nie kochał. Usuńmy ze swego życia wszystko, co kręte, niejasne, nieprzejrzyste. Niech nasza mowa, czyny, postawa będą: „Tak- tak, nie- nie”. Wszystko bowiem, co nadto jest, nie pochodzi od Boga. Postępujmy tak, aby Jezus nie pokaleczył nóg o kamienie nieufności, niewiary i braku nadziei, ale mógł kroczyć drogą prostą, czystą, rozświetloną miłością, pokorą, posłuszeństwem, poddaniem oraz wielką otwartością.
Pamiętajmy, że Bóg już jest w naszych sercach. Już dar Dzieciątka został złożony. Na ile my otworzymy się na ten dar, na tyle przeżyjemy Boże Narodzenie w nas. Na ile czyste będą dusze, na tyle usłyszą w sobie głos Jezusa. Na ile będą jasne, na tyle rozraduje się Chrystus, udzielając nam swego błogosławieństwa. Na ile zdobędziemy się, aby skruszyć kolejne mury, na tyle będzie mogło dokonać się zjednoczenie naszej duszy z Bogiem. Im więcej murów zburzonych, tym ściślejsze zjednoczenie, tym większa bliskość i zażyłość. Zatem przyjmijmy do siebie słowa Jana powtarzającego za Izajaszem: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”.
Niech nasze oczy ujrzą zbawienie Boże! Niech Pan błogosławi nas na czas tych rozważań oraz przygotowań do Bożego Narodzenia w nas.
Trafiłam na ten fragment w momencie kiedy przeżywam kryzys w relacji z partnerem, który mnie zranił. Mam wątpliwości czy powinnam kontynuować naszą relację. Fragment w którym Jezus zapłakał przyniósł mi pewne ukojenie. Mimo to nie wiem czy powinnam zapowiedzi ciężkich chwil traktować jako zapowiedź końca, czy zapowiedź ciężkiej pracy w odbudowie. Docenię każdą odpowiedź i podpowiedź.
Czytałam wiele rozważań,i nawet są ciekawe,ale mam jedno zastrzeżenie. Wiem że pycha jest zła, ale dlaczego mamy uznawać się za nicość,za nic nie wartych? Dlaczego mamy mieć niską samoocenę? Bóg nas kocha, a jeśli kogoś kochamy,to czy nie chcielibyśmy żeby kochana przez nas osoba była osobą pewną siebie, kochała też i siebie (nie tylko innych) i dbała nie tylko o potrzeby innych ale swoje własne też? To prawda że pycha to grzech, ale nie zgodzę się z tym żeby miłość też i do siebie,nie tylko do innych była czymś złym.(mówię tutaj o zdrowej miłości do siebie). Czy to nie jest takie popadanie ze skrajności w skrajność?