22. Powrócić do wiary, która góry przenosi
Zatrzymajmy się dzisiaj troszkę nad słowami z czytań mszalnych. Rozważmy, jaką naukę niosą konkretnie do nas? Czego pragną nauczyć dusze maleńkie? W pierwszym czytaniu mogliśmy usłyszeć o tym, w jaki sposób Izraelici czcili Arkę Przymierza i Dom Pana. W jaki sposób, z jakim szacunkiem, czcią odnosili się do świętego miejsca. I jak bliska była relacja między Bogiem a Jego ludem. Bóg przemawiał do swojego ludu poprzez proroków. Bóg przebywał i objawiał się temu ludowi chociażby w słupie ognia, czy w obłoku. To była bardzo bliska relacja, Bóg opiekował się swoim ludem i lud rzeczywiście, wręcz z drżeniem serca podchodził do świętego miejsca, a zarazem z wielką czcią myślał o Arce Pana. A Imienia Boga nie wymawiano ze względu na wielką cześć.
Skoro w tamtych czasach w taki sposób odnoszono się do miejsca, w którym przebywał Bóg, w którym przebywała Arka, to dlaczego współcześnie Bóg nie otrzymuje takiej czci od swoich wiernych, od swojego ludu mimo, że On sam gości w świątyni? Tam, w czasach starożytnych lud izraelski cieszył się, iż posiada Arkę, w której przechowywane były tablice kamienne z przykazaniami, przekazanymi przez Boga za pośrednictwem Mojżesza całemu ludowi. Współcześnie mamy coś więcej niż same tablice kamienne. W naszych świątyniach przebywa Bóg! A czy widać podobną cześć oddawaną Bogu?
W Ewangelii słuchaliśmy o uzdrowieniach, o tym, iż wszyscy, którzy tylko usłyszeli, iż Jezus przebywa w danym miejscu, ciągnęli do Niego. Schodzili się, znosili chorych. I każdy chciał dotknąć już nie samego Jezusa, ale chociaż frędzli u Jego płaszcza. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, byli uzdrowieni. A my, kogo gościmy współcześnie w świątyniach? Jezusa! Nie musimy przepychać się przez tłumy, aby dotknąć frędzli u Jego płaszcza, ponieważ On sam przychodzi do każdego z nas, do każdego, kto tylko zechce, więcej, do naszych serc. On, prawdziwy Bóg! Czy jest w nas to pragnienie, tak jak było ono w tamtych ludziach, aby dotrzeć do Jezusa, aby Go zobaczyć, dotknąć, by zostać uzdrowionym. Czy jest w nas ta wiara?
Pragniemy uświadomić sobie dzisiaj, że żyjemy w obecności Boga. Ale tej obecności nie zauważamy. Nie wierzymy w tę obecność. Brakuje nam wiary, ufności. Brakuje również prawdziwej, płynącej z serca czci oddawanej Bogu. W starożytności czczono miejsce, w którym przechowywano Arkę. Już nie samą obecność Boga, ale Arkę, która przypominała o tej obecności. A my mamy Obecność nieustanną w tabernakulach. We wszystkich kościołach jest, mieszka żywy Bóg. I każdego dnia każdy może się z Nim spotkać. Nie tylko dotknąć, ale przyjąć całego. A jakoś nie widać tłumów, nikt się nie przepycha. Nikt z pośpiechem nie biegnie do Kościoła, mimo tak wielu chorób, tak wielu cierpień, które teraz szczególnie obejmują całą ludzkość, mimo stale pojawiających się nowych chorób. Dlaczego ludzie nie idą do Jezusa – Lekarza, który jest wszechmocny, a w dodatku leczy całościowo? Bowiem obejmuje i duszę, i ciało. Tylko takie uzdrowienie jest pełne. To, co zaproponuje lekarz nie jest pełnym uzdrowieniem. Lekarz zajmuje się jakąś jednostką chorobową, ewentualnie obejmie drugą, trzecią, ale nie zajmie się duszą, psychiką i ciałem jednocześnie. Owszem, w niektórych sytuacjach stara się, kiedy zauważy, że choroba somatyczna ma jakieś podłoże psychologiczne. Zajmuje się wtedy również od strony psychologicznej, prosi o konsultacje innych lekarzy specjalistów. Ale który z lekarzy przeniknie duszę? Pozna prawdziwie serce ludzkie, zrozumie całą historię człowieka i będzie umiał zastosować odpowiednie lekarstwo, które wyleczy duszę, ciało, psychikę? Tylko Bóg! Zatem zobaczmy! Posiadamy w kościołach więcej niż Arkę. W kościołach mieszka sam Bóg. Nie musimy starać się, przepychać się, pokonywać nie wiadomo jakich odległości, aby nie tylko dotknąć, ale przyjąć Boga do serca. Zostać uzdrowionym. A jednak nie czynimy tego, lub też nie czynimy tego z wiarą.
Człowiek szuka różnych lekarstw. Sięga do różnej medycyny. Nie tylko tej konwencjonalnej, ale i naturalnej, ludowej. Sięga po różne środki, których pochodzenia dokładnie nie zna. Szuka pomocy u różnych dziwnych osób, które mogą mieć wpływ bardziej na jego duszę niż na jego ciało. Mogą wręcz człowieka wpędzić w chorobę, w chorobę duchową. Za nią może pójść inna. A jednak człowiek nie idzie tam, gdzie jest prawdziwe rzeczywiste źródło wszelkiego zdrowia. Szuka w różnych miejscach pomocy. To samo można powiedzieć o cudach, objawieniach, miejscach uzdrowień, o których słyszymy. Wszędzie ludzie jeżdżą. Ale czy zastanawiają się, skąd tak naprawdę pochodzi źródło uzdrowienia? Źródłem jest Bóg. I każdy z nas ma w zasięgu ręki to najlepsze, najcudowniejsze lekarstwo. Ma w zasięgu ręki najlepszego, najskuteczniejszego Lekarza, a szuka w tak różnych miejscach.
Gdyby każdy z nas z wiarą przyjmował codziennie Jezusa w Eucharystii, byłby zdrowy, jego problemy byłyby rozwiązane, a za jego pośrednictwem poprzez jego wiarę uzdrowień doznawaliby inni. Przyjmujemy przecież samego Boga. Gdy Jezus chodził po ziemi, ludzie chociaż frędzli Jego płaszcza chcieli się dotknąć. A gdy dotykali byli uzdrowieni z chorób śmiertelnych. Mało tego, Jezus wskrzeszał umarłych. Czyżby Jego moc gdzieś zniknęła? Nie! Nasza wiara gdzieś się zapodziała, bo to jest ten sam Jezus. I mamy to wielkie szczęście, gdyż Jezus nie chodzi raz w jednym mieście, raz w innym mieście. Mamy Go cały czas u siebie.
Dowiadujemy się wciąż o modlitwach, litaniach, nowennach, które komuś pomogły, kogoś uzdrowiły, rozwiązały problemy, bierzemy je jako kolejne i się modlimy. Poświęcamy na to czas, wysiłek, podejmujemy takie, czy inne wyrzeczenia, posty, a Boga zostawiamy na boku. Czy nie lepiej przyjąć lekarstwo od razu do serca, aby nas uzdrowiło niż prosić o to lekarstwo na odległość. To prawda, Bóg uzdrawia na odległość również. W Jego mocy jest wszystko. On myśli i staje się. Jednak jakież cudowne lekarstwo każdy z nas może przyjąć codziennie? Zjednoczyć się z Bogiem, przyjąć Jezusa i poprosić o uzdrowienie ciała i duszy. Swojego ciała, swojej duszy, a także o uzdrowienie ciał i dusz swoich bliskich, znajomych.
A to, że nie dokonują się uzdrowienia wcale nie jest tylko przyczyną Pana Boga. O wiele częściej dzieje się to za przyczyną naszą, braku naszej wiary. Gdy Jezus chodził po ziemi, powiedziane było: ktokolwiek się dotknął Jezusa, Jego płaszcza został uzdrowiony. Ktokolwiek! Nie było wybranych. Wszyscy. To dlaczego współcześnie tak mało jest uzdrowionych? Czyżby Panu Bogu już nie zależało na uzdrowieniach? Czyżby nie chciał uzdrawiać? To brak wiary sprawia, że pomimo modlitwy, przyjęcia Eucharystii nie dokonują się tak spektakularne uzdrowienia. Gdyby każdy z nas wierzył, to nie sięgałby po każdą nowinkę, nie sięgałby po każdą wodę z różnych miejsc cudownych, nie sięgałby po kolejne balsamy, oleje i nie wypróbowywałby wszystkiego. Bo wystarczyłaby jedna Eucharystia, jedna Ofiara poniesiona przez Jezusa za nas, aby nas uzdrowić.
Mówimy o tym w kontekście naszego powrotu do pierwszego chrześcijaństwa, do życia, jakie wiedli pierwsi chrześcijanie, a ten powrót dotyczy również wiary. Wiary, która przenosiła góry, uzdrawiała chorych, wskrzeszała umarłych. Wiary, która poświęcała życie dla Jezusa, dzięki której szli na śmierć, ale i to było mocą dla wiary następnych. Dzięki takiej wierze, takiemu poświeceniu Kościół rozrastał się w siłę. Nie tylko w liczbę. W siłę! W moc! I rzeczywiście Duch Święty przenikał cały Kościół. Nie wybranych. Cały Kościół! A więc każdą duszę w Kościele. Jego moc ujawniała się w każdym, a nie tylko w kilku wybranych. Jego łaski, dary, charyzmaty rozlane były na cały Kościół. Były żywe, służyły ludziom. Gdzie się teraz podziały? Czyżby Bóg skąpił nam darów? Bóg w swej miłości jest niezmienny. W raz danym słowie jest niezmienny, a obiecał Ducha Świętego wszystkim. Obiecał swoją obecność Kościołowi i słowa dotrzymał. To wiara nasza jest tak maleńka, że nie otwieramy serc na całe bogactwo Bożej obecności, która pośród nas jest. To nasza wiara ogranicza nas, hamuje i nie pozwala dokonywać uzdrowień. My po prostu nie wierzymy, że Bóg nadal chce uzdrawiać, nadal chce opiekować się swoim ludem. Wtedy, w czasach dawniejszych był ze swoim ludem i objawiał się w samym obłoku. I lud wiedział: Bóg jest, Bóg prowadzi, Bóg opiekuje się. A ty? Masz Boga codziennie. I codziennie Bóg ponosi Ofiarę, abyś mógł być uzdrowiony, aby twoje problemy życiowe zostały rozwiązane. Ale nie zauważasz tego. Mówisz tak, ale … i nie wierzysz. Gdyby przyszło teraz policzyć wszystkich ludzi prawdziwie wierzących na ziemi, to z tak wielkiej ilości wiernych, którymi chlubi się Kościół, pozostałaby garstka. Kto zatem jest prawdziwie wierzącym? Kto może nosić miano osoby wierzącej? Pomyślmy o tym. Pomyślmy o tym, czego szukamy w różnych miejscach, o tym jak odnosimy się do samej Eucharystii, do Boga w Eucharystii, o tym jak traktujemy różne dewocjonalia i rzeczy z miejsc świętych. Dlaczego w ten sposób? Niech każdy z nas w swoim wnętrzu rozważy, dokona refleksji o samym sobie, nie o innych. Ważne jest, aby dusza uświadomiła sobie stan faktyczny samej siebie, poziomu wiary, ufności i niewiary i braku ufności. Ważne, by dokonać rewizji swoich postaw, poglądów. Jeszcze jest czas, póki można dużo zmienić. Ważne jest, by zastanowić się nad stanem swojej wiary, nad prawdziwością swojego stosunku do Boga, nad tą relacją: Bóg – dusza.
Postarajmy się dzisiaj nieustannie aktem woli wzbudzać wiarę podczas Mszy św., podczas Ofiarowania, podczas składania Ofiary Jezusa na ołtarzu, podczas Przeistoczenia, podczas Komunii św., aby dzisiaj wszystko było czynione z prawdziwą wiarą. A Bóg będzie okazywał swoją moc. My nie tylko frędzli płaszcza dotkniemy, przyjmiemy całego Jezusa.
Dziękczynienie po Komunii św.
Jezu mój! Stawiasz przed duszami najmniejszymi tak wysokie poprzeczki. Oczekujesz tak wielkiej wiary. Pragniesz, by przenosili góry. Uznajesz, że jest to możliwe w ich sercach. Ale widzisz, że to wszystko ich przerasta. Teoretycznie wiedzą wszystko. Gorzej z praktyką. Małość i słabość dominuje. Potrzebują Twojego wsparcia. Potrzebują Twojej mądrości, która podpowie w jaki sposób w ogóle zacząć. Potrzebują Twojej miłości, która da im siły. Miłości, która rozpalając serce sprawia, iż potrafi ono unosić się wysoko ponad ziemię wbrew prawom natury. Proszę więc, abyś Ty, który mieszkasz w ich sercach przymnażał im miłości, wiary, ufności. Abyś Ty przekonywał ich do tego co mają czynić i w jaki sposób, aby nie tracili resztek tej wiary, którą mają. Aby nie popadali w zniechęcenie, aby się nie załamywali swoimi słabościami. Oczekujesz od nich przecież tak wiele, a oni są tylko małymi duszami. Ale i ci, którzy przyjmowali wiarę Apostołów tez byli mali. Słuchali, otwierali swoje serca i sercem chłonęli całą prawdę o Tobie. Zaczynali płonąć miłością nieskończoną. Ich życie odmieniało się radykalnie. Spraw, by i życie tych dusz maleńkich, gdy przyjmują Ciebie w Eucharystii zmieniało się radykalnie. Zsyłaj swoją łaskę, aby serca otwierały się szczególnie mocno, by ich serca zaczynały płonąć miłością największą.
Ty wiesz Panie, że taka dusza maleńka wystarczy, iż będzie kochać i będzie próbować realizować swoje powołanie, słuchać Twoich wskazań, iść za nimi. To wystarczy, a Ty reszty dokonasz. Wystarczy, iż taka dusza będzie wierna Tobie, wierna miłości, bo przecież to wszystko miłość czyni. Miłość uzdrawia, miłość pomaga, rozwiązuje problemy. Boże! Ty wskazujesz na miłość. Mówisz, iż to brak miłości przyczynia się do tak wielkiego cierpienia ludzkiego. Zatem rozpal swoją miłość w tych duszach, aby rzeczywiście płonęli cali Twoją miłością. Wtedy ta miłość dokona przemian. Wtedy rozwiążą się problemy. Wtedy wielu zostanie uzdrowionych. Miłość tej garstki może zmienić wręcz oblicze świata. Zatem udziel tej miłości, Twojej, wielkiej, nieskończonej miłości, posiadającej moc. Aby miłość była ich wiarą, ich ufnością, ich nadzieją. Aby miłość była w ich postepowaniu, by tą miłością żyli. Dokonywałeś cudów, ale to Twoja miłość rozlewała się wokół. Była tak chętnie przyjmowana przez wszystkich i wtedy ludzie wierzyli czując, doświadczając tej miłości, że Ty możesz wszystko. Wierzyli, pragnęli, otwierali się. Roztaczaj tę miłość na dusze maleńkie. Dotykaj słabych serc, aby otwierały się. Ty pomagaj im kochać, wierzyć i ufać.
Uwielbiam Ciebie Boże w Twojej świętej obecności, w Eucharystii, w sakramentach. Uwielbiam Twoją obecność w Słowie, które pozostawiłeś. Uwielbiam Twoją obecność w kapłanach, którzy są Twoimi zastępcami na ziemi. Uwielbiam Twoją obecność w każdej duszy, w każdej uczyniłeś sobie świątynię, w każdej jesteś. Uwielbiam Twoją obecność w przyrodzie, w cudach natury. Uwielbiam Twoją obecność w mądrości jaką urządziłeś świat i z jaką prowadzisz ten świat. Uwielbiam Ciebie Boże we wszystkich świętych duszach, poprzez które szczególnie przychodzisz do ludzi, szczególnie objawiasz swoją miłość, objawiasz samego siebie, ukazujesz prawdę o sobie. Uwielbiam Twoją obecność w tej Wspólnocie, w każdym słowie pouczenia, w każdym drgnieniu serca, w każdej sekundzie, w której objawia się Twoja miłość w nich. Uwielbiam Ciebie Boże! Ty jesteś, nie mam żadnej wątpliwości. Ale to prawda, dusze mogą powiedzieć, bo widzę Ciebie twarzą w twarz. Ale ja uwielbiam Twoją obecność od kiedy zrodziłeś mnie. Ja uwielbiam Twoją obecność w każdym momencie, od pierwszej chwili świadomości, że Ty jesteś, a ja w Tobie. Uwielbiam Twoją obecność w każdej sekundzie mojego życia od najmłodszych lat. Uwielbiam Twoją obecność we wszystkich zdarzeniach, sytuacjach, we wszystkich osobach, które przyszło mi spotkać w życiu. Uwielbiam szczególnie Twoją obecność w Synu, którego mi dałeś. Uwielbiam Twoją obecność w życiu, którym pokierowałeś właśnie w ten sposób. Uwielbiam Twoją obecność w cierpieniu, którego doświadczałam i doświadczam. W cierpieniu szczególnie uwielbiam Twoją obecność. Znam jego znaczenie, jego wagę, wartość. Uwielbiam w cierpieniu Twoją obecność.
Proszę, abyś Ty, który jesteś Wszechmocny przełamał wszystkie bariery, zburzył wszystkie mury, pokonał wszystkie przeszkody, które uniemożliwiają tym duszom wierzyć, ufać, kochać, które sprawiają, że Twoja moc jest przez nich nieznana. Proszę, Ty sprawiasz, że te dusze będą całe zanurzone w Twojej miłości, przemienione w tę miłość, będą kochać całymi sobą. Ty przymnażaj im wiary, aby za każdym razem modląc się z wiarą, stawały się przekaźnikami Twojej łaski uzdrowienia, łaski pokonania trudności, wszelkiej łaski. Ty wlewaj w ich serca ufność, aby z tą ufnością patrzyły w przyszłość, aby z tą ufnością patrzyły na każde zdarzenie, na swoją codzienność, że w tej codzienności Ty objawiasz swoją łaskę. Proszę, poprzez błogosławieństwo, którego udzielisz im, przyjdź do każdego serca ze szczególnym dzisiaj darem wiary, darem ufności, darem miłości, by mogły rozpocząć nowe życie w większej zażyłości z Tobą, w większej bliskości, by prawdziwie żyły z Tobą, a nie obok Ciebie. Pobłogosław ich Jezu.
Pamiętajmy!
Kluczem, który przemienia nas, przemienia naszych bliskich jest miłość. I Bóg w każdym z nas złożył ten klucz. Starajmy się w swoich środowiskach, pośród swoich bliskich po prostu kochać, Starać się kochać ze wszystkich sił. I ta miłość będzie zmieniać oblicze naszych rodzin, oblicze naszych parafii, oblicze Kościoła.
Nasza małość nie jest przeszkodą. Może być nawet pewnym argumentem przemawiającym za nami. Może być naszym atrybutem. Starajmy się zatem wypełniać to, o czym mówi Bóg. Ale w swoich sercach nie bądźmy innymi niż prawdziwie jesteśmy. Prawda o nas to zupełny brak wiary, brak ufności, a więc nie starajmy się udawać przed Bogiem, że jesteśmy kimś innym. Przed Bogiem mamy stawać mali w wierze, mali w ufności, słabi w miłości. I mając świadomość właśnie tej swojej małości, stając w prawdzie przed Bogiem, mamy wyciągać ręce i prosić o przymnożenie wiary, o przymnożenie ufności, o przymnożenie miłości.
Trzeba zapraszać Boga do swojego życia, do serca, do codzienności w każdym momencie, by to On kochał, wierzył, ufał, bo to On jest źródłem tego, nie my. Ale pamiętać mamy o tym i starać się próbować żyć tak, jak tego naucza Jezus – kochać, po prostu kochać. Jeśli będziemy kochać prawdziwie, niczego innego nie będzie nam potrzeba. Miłość wszystko dokona.